American Missile Shield, Polish Expenditures

<--

Tarcza amerykańska, polskie wydatki

Prof. Stanisław Koziej2008-05-21, ostatnia aktualizacja 2008-05-20 16:41

Sygnały prasowe (“Gazeta Wyborcza” z 16 maja), że Stany Zjednoczone nie są skłonne inwestować w polski system obronny w związku z ewentualnym zainstalowaniem swojej tarczy na naszym terytorium, są bardzo zastanawiające

Czy to kolejne – szczególnie ważne na finiszu negocjacji – próby zmiękczenia naszego stanowiska? Czy to amerykańskie udawanie, że nie wiedzą, iż nie idzie tu o altruistyczną pomoc dla Polski, ale o rekompensatę kosztów, które musielibyśmy ponieść, gdyby ten obiekt znalazł się na naszym terytorium? A może nie potrafiliśmy wystarczająco jasno uświadomić naszym partnerom amerykańskim, że tarcza na naszym terytorium to nie tylko szanse, ale też bardzo konkretne ryzyka dla Polski? Może jest to naturalne następstwo naszego błędu negocjacyjnego, polegającego na zgodzie na odrębne negocjowanie tarczy i odrębnie wsparcia modernizacji polskich sił zbrojnych?

Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z mieszanką tych wszystkich przesłanek. Dlatego warto sprawę postawić jasno.

Osobiście uważam – podkreślam, że to opinia indywidualnego analityka, która nie może być łączona ze stanowiskiem MON lub jakiejkolwiek agendy rządowej – że Polska nie potrzebuje finansowej pomocy amerykańskiej.

Tym bardziej że mierzona jest ona promilami polskiego budżetu obronnego. Niewiele daje Polsce, a u Amerykanów niepotrzebnie utrzymuje przekonanie, że nam pomagają.

Jedni są z tego dumni, inni denerwują się, że muszą dawać Polakom za darmo swoje pieniądze, w dodatku nie wiadomo, z jakich powodów.

Lepiej z taką fikcją zerwać. Należy jednak mocno podkreślić znaczenie tej pomocy w latach minionych, zwłaszcza w pierwszych latach 90. ubiegłego wieku. Sam pamiętam, jakie to było dla nas ważne na początku drogi (np. Program IMET zapewniający pomoc w kształceniu kadr wojskowych) do samodzielności strategicznej. Powinniśmy dzisiaj być i jesteśmy bardzo za to wdzięczni USA.

Dzisiaj sytuacja jest inna. Nie musimy korzystać z tego typu pomocy. A nawet nie powinniśmy – bo dając niewiele w sensie finansowym, uzależnia nas technologicznie od Stanów Zjednoczonych, jako że może być wykorzystana wyłącznie na sprzęt produkcji amerykańskiej.

Lepiej traktować się jak równorzędni partnerzy. Jestem przekonany, że tarcza jest doskonałą okazją, aby taką właśnie praktykę zacząć kształtować.

Ale w negocjacjach sprawa musi być postawiona jednoznacznie: Polska nie prosi o bezinteresowną pomoc amerykańską w modernizacji naszych sił zbrojnych. Chcemy i będziemy to czynić za własne pieniądze. Ale prosimy jednocześnie, aby nie oczekiwać od nas, że będziemy dopłacać do amerykańskiej inwestycji na naszym terytorium.

To minimum. Bo optymalnie rzecz biorąc, powinniśmy jeszcze zarobić na tej inwestycji tak, aby interes był obopólny. Dlatego należy oba nurty negocjacyjne – w sprawie instalacji tarczy i modernizacji polskiego systemu obronnego – zintegrować merytorycznie. To jest jeden kompleks problemowy, a nie dwie oddzielne sprawy.

Na czym on polega? Otóż instalacja elementu amerykańskiej obrony przeciwrakietowej na naszym terytorium pociąga za sobą – oprócz niewątpliwych szans na wzmocnienie naszego bezpieczeństwa – dość oczywiste ryzyka. Dla ich zneutralizowania Polska będzie musiała wzmocnić system obronny (podkreślmy – szerzej rozumiany system obrony, a nie tylko same siły zbrojne!).

Te dodatkowe nakłady powinny być zrekompensowane przez Amerykanów. I takiego właśnie rezultatu oczekujemy – jako minimum (tzw. wyzerowanie ryzyk) – w negocjacjach.

Jako przykład może służyć obszar wywiadu i kontrwywiadu. Zainstalowanie tarczy niewątpliwie zwiększy zainteresowanie Polską obcych wywiadów. Mówiąc w pewnym uproszczeniu, nawet takie wywiady, które dzisiaj może nawet dokładnie nie wiedzą, gdzie leży Polska, zaczną się nią interesować, gdy znajdzie się tu obiekt o tak kluczowym znaczeniu dla największego mocarstwa globalnego. To będzie wymagało wzmocnienia osłony kontrwywiadowczej – a więc dodatkowych inwestycji w nasz system służb kontrwywiadu i wywiadu cywilnego i wojskowego. Dlatego te koszty muszą być zrekompensowane przez inwestora amerykańskiego.

Inny przykład – to dodatkowe ryzyka zagrożeń terrorystycznych. Również one wymagają dodatkowego wzmocnienia polskiego systemu obrony antyterrorystycznej.

Szczególnie realne i niebezpieczne są ryzyka związane z dodatkowymi zagrożeniami z powietrza, w tym rakietowymi.

Nie powinny więc wzbudzać wątpliwości nasze domaganie się zrekompensowania kosztów redukowania tych dodatkowych ryzyk.

Czekają nas jeszcze inne “ekstranakłady”. Np. musielibyśmy istotnie unowocześnić nasz system dowodzenia, informatyki i łączności, aby móc ściśle współdziałać z analogicznym systemem amerykańskim przy wspólnym wykonywaniu różnych zadań na większą skalę, niż to czynimy do tej pory.

Gdyby strona amerykańska w toku negocjacji nie była skłonna uwzględniać takich właśnie zależności: dodatkowe ryzyka – dodatkowe koszty – konieczność ich zrekompensowania, to oznaczałoby, że rezygnują z finalizowania programu przez tę administrację.

Bo Polska nie może od takiego podejścia odstąpić.

About this publication