Illegal Immigrants in the US Will Come Out of the Shadows

<--

Prezydent Obama podpisał wczoraj w Las Vegas dekret, który uchroni przed deportacją 5 mln nielegalnych imigrantów i da im pracę.

Swoją decyzję prezydent USA ogłosił poprzedniego wieczora w telewizyjnym przemówieniu z Białego Domu. Ale historyczny podpis pod rozporządzeniem pojechał złożyć do Nevady – stanu, który ma najwyższy odsetek nielegalnych imigrantów w kraju (aż 7 proc. obywateli – przy średniej krajowej 3 proc.).

– Przyjmowanie imigrantów z całego świata przez ponad 200 lat dawało nam ogromną przewagę nad innymi narodami – mówił w czwartek wieczorem Obama. – Dzięki temu Ameryka zawsze była młoda, dynamiczna i przedsiębiorcza. To ukształtowało nasz narodowy charakter – jako ludzi nieograniczonych możliwości, niezdeterminowanych przez swoją przeszłość, ale odradzających się na nowo według własnej woli.

Republikanie – nawet ci nieliczni z nich, którzy zgadzają się z tą diagnozą – potępiają rozporządzenie. Ich zdaniem problem 11 mln nielegalnych imigrantów rozwiązać może tylko Kongres, tymczasem Obama zdecydował się działać samowolnie i prowizorycznie. Postanowił, że służby imigracyjne i policja nie będą deportować 5 mln, czyli prawie połowy “nielegalnych”. Aż 4 mln z tych, którzy znaleźli się pod parasolem, to przybysze, którym już po przyjeździe do Ameryki urodziło się dziecko, a więc są rodzicami obywatela USA.

– Czy jesteśmy narodem, który rozbija rodzinę, czy takim, który uznaje ją za jedną z największych wartości? – pytał (retorycznie) Obama w telewizji.

Dotąd niejednokrotnie zdarzało się, że rodziców deportowano, a dzieci – jako obywatele USA – zostawały. W ostatnich latach statystyki deportacji biją rekordy – rocznie wydalanych jest z USA ponad 400 tys. osób. O to zresztą obrońcy praw “nielegalnych” mieli do Obamy ogromne pretensje.

Druga grupa ułaskawionych – ponad milion – to ci, którzy przyjechali do Ameryki nielegalnie z rodzicami, kiedy byli dziećmi. Trudno zatem oskarżać ich o świadome łamanie amerykańskiego prawa. Już w 2012 r. Obama wydał dekret zawieszający ich deportacje, ale wprowadzono wtedy limit wiekowy do 30 lat. Teraz został on zniesiony.

Jesteśmy narodem emigrantów

Republikanie uważają, że amnestia nie rozwiązuje problemu nielegalnej imigracji, a przeciwnie – zaogni go. Bowiem miliony ludzi na całym świecie dostają właśnie komunikat: przekradajcie się przez granicę, przyjeżdżajcie, udając turystów, a prędzej czy później zostaniecie w Ameryce zaakceptowani.

Obama odpowiada, że żadnej amnestii nie ma. Nikt z 5 mln objętych dekretem nie dostaje obywatelstwa, prawa stałego pobytu ani świadczeń socjalnych (np. bezpłatnej opieki zdrowotnej dla najbiedniejszych). To wszystko może przyznać jedynie Kongres. Już za dwa lata, kiedy Obama wyprowadzi się z Białego Domu, nowy prezydent – jeśli zechce – może jednym podpisem anulować amnestię.

Obama ma jednak nadzieję, że do tego czasu przyjęta zostanie ustawa, która rozwiąże problem raz na zawsze (o co zresztą bezskutecznie prosił kongresmenów od lat).

W telewizji apelował o wyrozumiałość dla “obcych”: – Jesteśmy i zawsze będziemy narodem imigrantów. My też kiedyś byliśmy obcy. Jesteśmy tutaj tylko dlatego, że nasi przodkowie – którzy przybyli przez Atlantyk, Pacyfik czy Rio Grande – zostali przez ten kraj przyjęci.

Prawicowi komentatorzy lamentują, że owe wzniosłe słowa to tylko cyniczna gra polityczna. Obama swoim dekretem zapewnił Demokratom w najbliższych wyborach miliony głosów Latynosów – np. dzieci rodziców, którzy nie będą deportowani. Nie zechcą głosować na republikanina w obawie, że anuluje on prowizoryczny akt łaski Obamy.

Co wolno Obamie

Debata toczy się nie tylko w sprawie imigracji, ale i tego, czy Obama miał prawo samowolnie podjąć tak brzemienną w skutki decyzję. Zgodnie z konstytucją USA prezydent musi dbać o to, by obowiązujące prawa były egzekwowane; tymczasem rozporządzenie – na pierwszy rzut oka – wydaje się zawieszeniem stosowania prawa wobec 5 mln ludzi.

Jednak Biały Dom opublikował liczące kilkadziesiąt stron uzasadnienie, w którym czytamy, że taka interpretacja jest błędna. Prezydent nie wstrzymuje deportacji, lecz jedynie “zmienia priorytety służb imigracyjnych”. Teraz będą one się skupiać na deportowaniu członków gangów, przestępców i świeżych nielegalnych imigrantów (przybyłych po 1 stycznia 2014 r.). I na uszczelnianiu granicy, żeby nie napływali nowi. Deportowanie 5 mln wymienionych w rozporządzeniu “przestaje być priorytetem” (na najbliższe trzy lata).

Obama ma rzekomo prawo, a nawet obowiązek, ustalać priorytety, ponieważ Kongres nie dał mu w budżecie środków na deportację wszystkich 11 mln nielegalnych imigrantów. Dlatego może, a nawet musi, wybrać, kogo deportować, a komu odpuścić “z braku środków i możliwości” (całe to rozumowanie jest oczywiście prawniczą kazuistyką, bowiem nikt w USA nie rozważa na poważnie deportacji 11 mln ludzi).

Republikanie twierdzą, że to wyjaśnienie jest kpiną, i zapowiadają, zaskarżenie dekretu w sądzie jako rażące nadużycie władzy przez prezydenta. Większość prawników, którzy w piątek komentowali spór, twierdziła jednak, że pozew ma niewielkie szanse. Nawet ci, którzy uważali, że Obama postąpił niezgodnie z duchem konstytucji, przyznawali, że – formalnie rzecz biorąc – nie naruszył litery prawa.

Inny argument wytaczany przeciwko Obamie jest taki, że 5 mln “nielegalnych” dostanie prawo do pracy – to również przewiduje dekret – i odbierze miejsca obywatelom USA. Również i tu są sprzeczne opinie. Niektórzy twierdzą, że wręcz przeciwnie: wpuszczenie na legalny rynek 5 mln “nielegalnych” pomoże też obywatelom USA. W jaki sposób? Otóż obecnie pracodawcy mogą sobie pozwolić na oferowanie bardzo niskich stawek, ponieważ wiedzą, że zawsze znajdzie się imigrant do pracy za pół darmo. Teraz, kiedy “nielegalni” wychodzą z cienia, mogą legalnie pracować i nie boją się deportacji, zaczną domagać się swoich praw. Pracodawcy będą musieli zwiększyć pensje, na czym skorzystają również obywatele USA.

About this publication