American Dream Book, Iranian Soap Opera

<--

Negocjacje w sprawie irańskiego programu atomowego, które trwają już prawie dwa lata, zamieniły się w nieznośnie dłużący się serial. W głównej roli występują dyplomaci, którzy ogłaszają w oficjalnych oświadczeniach albo w zakulisowych przeciekach, że “jesteśmy blisko porozumienia, ale wciąż pozostają pewne ważne sprawy do uzgodnienia”.

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Trwa to – z grubsza rzecz biorąc – od marca. Wtedy to sekretarz stanu John Kerry i irański minister spraw zagranicznych Mohammad Dżawad Zarif mieli uzgodnić “ramowe porozumienie”, co po wielu nieprzespanych nocach zrobili. I rzekomo zostały do uzgodnienia jedynie “szczegóły techniczne”.

Okazało się jednak, co przewidywali bardziej sceptyczni komentatorzy – w tym Konstanty Gebert na łamach “Gazety Wyborczej” – że diabeł tkwi w owych szczegółach. I że żadnego porozumienia de facto nie ma.

Na koniec czerwca wyznaczono kolejny ostateczny termin zakończenia telenoweli. Ale jak zwykle nie został dotrzymany.

W jednym z odcinków w zeszłym tygodniu wystąpił gościnnie prezydent Barack Obama, ogłaszając, że “szanse na porozumienie są mniejsze niż większe”, co zaraz stało się przedmiotem najróżniejszych spekulacji. Jedni komentatorzy twierdzili, że Obama mówi, jak jest, inni – że próbuje postawić pod ścianą rządzących w Teheranie ajatollahów tudzież dać im do zrozumienia, że nie boi się zerwania rozmów. Jednak mało kto poza najwierniejszymi widzami wystąpienie Obamy zauważył.

Dobra wiadomość jest taka, że serial – jak wszystkie telenowele – musi się kiedyś skończyć. I raczej na pewno skończy się w tym tygodniu. Jak wynika z przecieków, najważniejszym punktem, w którym nie ma zgody, są sankcje. Irańczycy chcą, żeby zostały zniesione natychmiast i całościowo, a reprezentowany przez Johna Kerry’ego Zachód upiera się, żeby znoszenie ich było procesem stopniowym.

W zamian za anulowanie sankcji Irańczycy mają znacznie ograniczyć – ale nie wstrzymać – swój program atomowy. Reaktor na ciężką wodę w Araku zostanie zdemontowany, dzięki czemu uzyskamy pewność, że nie zbudują bomby atomowej z ładunkiem plutonowym. Przez 15 lat mają nie wzbogacać uranu powyżej poziomu paliwa jądrowego (czyli 3,6 proc. rozszczepialnego U-235; do bomby uranowej potrzebny jest uran wzbogacony do 90 proc). Z kilkunastu tysięcy wirówek, czyli urządzeń do wzbogacania uranu, przez najbliższych dziesięć lat będą używać tylko 5 tys. Pozostałe zostaną wyłączone.

W szczególności zostaną wyłączone wszystkie wirówki w Fordow, czyli w fabryce wzbogaconego uranu wybudowanej w środku wielkiej góry, żeby nie można jej było łatwo zbombardować. Zostanie stamtąd zabrany cały uran, a pancerny zakład zamieni się w ośrodek badawczy.

Tak przynajmniej warunki ramowego porozumienia z Iranem referowali trzy miesiące temu Amerykanie. Jeśli to wszystko się potwierdzi, sukces Kerry’ego i Obamy będzie niepodważalny.

A co, jeśli porozumienia nie będzie?

Republikanie od wielu miesięcy krytykują Obamę za to, że jest zbyt miękki, że naiwnie wierzy ajatollahom i daje się im manipulować.

Irańczycy już w poprzedniej dekadzie prowadzili wieloletnie negocjacje (na ten sam temat) z krajami europejskimi, z których nic nie wynikło. Jedynym ich celem było – jak się wydaje – przeciąganie sprawy, żeby pod pozorem rozmów kontynuować program atomowy. Niewykluczone, że podobnie jest i teraz, choć warunkiem obecnych negocjacji (dotrzymanym) było ograniczenie irańskiego programu na czas ich trwania.

A zatem, co – jeśli Obama i Kerry rzeczywiście dali się wpuścić w maliny?

Wówczas sytuacja będzie podobna do resetu z Rosją, na który Obama zdecydował się w 2010 roku. Amerykanie również wtedy wyciągnęli przyjazną dłoń do odwiecznych nieprzyjaciół i dobrze wiemy, jak się to skończyło – cztery lata później Władimir Putin dokonał aneksji Krymu i ciągle miesza na Ukrainie, NATO i Rosja wzajemnie na siebie pohukują i mówi się o nowej zimnej wojnie.

Jednak zarówno reset z Rosją, jak i negocjacje z Iranem nie były błędem. W obu przypadkach Obama dał szansę – Moskwie i Teheranowi – na nowy start i normalne relacje z Zachodem.

Putin z tej okazji nie skorzystał. Trudno. Jeśli ajatollahowie również nie skorzystają, to wcale nie oznacza, że nie należało im – i sobie – takiej szansy dawać.

Na normalizacji stosunków z Iranem skorzystaliby wszyscy – na Zachodzie i w Iranie. Na braku porozumienia stracą wszyscy. Iran nadal pozostanie w izolacji, jego gospodarka nadal będzie zduszona sankcjami, a widmo irańskiej bomby atomowej wciąż będzie straszyć na Zachodzie. Żeby dać sobie szansę na uniknięcie takiego scenariusza, warto dać się wpuścić w maliny.

About this publication