Putin: Now It Is Our Turn in Syria

<--

Władimir Putin: Teraz kolej na nas w Syrii

Koniec Pax Americana ogłosił w ONZ prezydent Putin. I sugerował, że skoro Amerykanie nie sprawdzają się w roli światowego policjanta, to muszą ich zastąpić Rosjanie.

Władimir Putin bardzo rzadko wybiera się na coroczne Zgromadzenia Ogólne Narodów Zjednoczonych, zapewne uznając je za stratę czasu. Do pewnego stopnia ma słuszność. Seria prawie 200 przemówień delegatów, których prawie nikt nie słucha, jest trudna do wytrzymania, nawet jeśli jest szlachetnym ćwiczeniem z globalnej solidarności i powtarzanym co roku aktem wiary w ideały, które przyświecały założycielom ONZ.

Jeśli zatem Putin pojawił się w Nowym Jorku w tym tygodniu – pierwszy raz od dziesięciu lat – to należało się spodziewać, że miał coś istotnego do zakomunikowania. I rzeczywiście: w jaskini lwa, czyli w kulturalnej i finansowej stolicy Ameryki, rosyjski przywódca rzucił jej wyzwanie.

Oskarżył Amerykanów, że w roli światowego policjanta i strażaka zupełnie się nie sprawdzili. Zamiast zapewniać stabilność i spokój, w ostatnich kilkunastu latach – po zamachach z 11 września 2001 roku – całkowicie zdestabilizowali Bliski Wschód. Najpierw przez bezrozumne interwencje zbrojne George’a W. Busha, a potem przez idealistyczną postawę Baracka Obamy, który nie chce zaakceptować pożytku z okrutnych dyktatorów – takich jak prezydent Syrii Baszar al-Asad – oraz, w odróżnieniu od swojego poprzednika w Białym Domu, za wszelką cenę unika używania siły zbrojnej.

W przemówieniu Putin podał dwa przykłady z niedawnej historii, i prawdę mówiąc, trudno z nim polemizować. Przed amerykańską inwazją Irak, choć rządzony przez dyktatora, był stabilnym i niegroźnym państwem. Pod okupacją stał się obozem treningowym dla terrorystów, którzy osaczeni przez Amerykanów uciekli do Syrii, w tamtejszej wojnie domowej nabrali sił i w zeszłym roku wrócili triumfalnie do Iraku. Stworzyli kalifat, który obejmuje mniej więcej połowę Syrii i jedną trzecią Iraku.

Zachodnia interwencja w Libii, w której Ameryka uczestniczyła, była niemal równie katastrofalna. Wprawdzie naloty uratowały rewolucjonistów i pomogły obalić pułkownika Kaddafiego, ale teraz w Libii panuje chaos – jest podzielona na strefy wpływów różnych watażków i stała się kolejną przystanią dla muzułmańskich fanatyków.

Nawet Obama przyznał rację Putinowi (nie w sensie dosłownym, bo przemawiał w ONZ przed nim). – W przyszłości musimy pamiętać o lekcji Libii – mówił. – Społeczność międzynarodowa, w tym Ameryka, pomogła obalić reżim, ale nie zaangażowała się, żeby pomóc wypełnić próżnię, która po nim powstała.

Zdaniem Putina Ameryka powtarza stare błędy w Syrii. – Jedynym sensownym rozwiązaniem jest tam zdecydowane poparcie prezydenta Asada – mówił rosyjski przywódca. – Powiedzmy sobie szczerze: syryjska armia i kurdyjscy bojownicy to jedyne siły, które realnie walczą z muzułmańskimi fanatykami.

Amerykanie i ich główni sojusznicy nie akceptują Asada – uważają za wrogów zarówno jego, jak i muzułmańskich fanatyków, z którymi walczy. – Nie będziemy tolerować dyktatorów, którzy masakrują swoich własnych obywateli, w tym dzieci – mówił Obama. – Kiedy dzieją się rzeczy takie jak w Syrii, to już nie jest jej problem wewnętrzny, tylko problem i moralne wyzwanie dla świata.

W kategoriach moralnych trudno się z Obamą nie zgodzić, ale trzeba też przyznać rację Putinowi, kiedy powiada, że amerykański plan dla Syrii zakończył się fiaskiem.

Administracja Obamy liczyła na “umiarkowanych rebeliantów”, którzy mieli pokonać zarówno fanatyków, jak i dyktaturę. W Arabii Saudyjskiej – za amerykańskie 500 mln dolarów – stworzono dla nich obóz treningowy. Wytrenowano kilkudziesięciu, którzy w pierwszym starciu z radykałami zostali wybici, zrejterowali lub przeszli na stronę wroga. Niedawno amerykańscy generałowie wyznali w Senacie USA szokującą prawdę: w Syrii walczy tylko czterech albo pięciu wytrenowanych przez nich “umiarkowanych rebeliantów”.

Od kilku tygodni Putin zdaje się odpowiadać: skoro Amerykanie się nie sprawdzili, to przyszła pora na nas, Rosjan. Najpierw wysłał samoloty i czołgi do bazy syryjskich wojsk rządowych w Latakii, a w ostatnią niedzielę Rosjanie zawarli czterostronne porozumienie z Iranem, Irakiem i Syrią o wymianie informacji wywiadowczych. Amerykanie, choć mają kilka tysięcy wojskowych doradców w Bagdadzie, nie mieli pojęcia, że takie porozumienie jest negocjowane, i dowiedzieli się o nim z oficjalnego komunikatu. Rosyjskie drony już latają nad Syrią.

Obamowy idealizm i Putinowska Realpolitik bezpośrednio skonfrontowane zostały w poniedziałek wieczorem – obaj przywódcy spotkali się w kuluarach ONZ. Szczegółów nie zdradzono, Putin stwierdził jedynie, że rozmowa była “szczera i konkretna”. Co z niej wyniknie – nie wiadomo. Obama jeszcze przed spotkaniem w cztery oczy, z mównicy ONZ, ogłaszał, że jest gotów współpracować z każdym – w tym z Rosją i Iranem – żeby zakończyć wojnę w Syrii. – Ale nie ma powrotu do status quo sprzed wojny, czyli do rządów Asada – zastrzegał.

About this publication