The World According To Trump

<--

Świat według Trumpa.

Na koniec chaotycznej konwencji Republikanów Donald Trump przedstawił ponurą, przerażającą wizję Ameryki i świata. – Jestem waszym głosem! – obiecywał wszystkim skrzywdzonym i sfrustrowanym.

Przed konwencją w Cleveland Trump zapowiadał, że pokaże tam show, jakiego Ameryka nie oglądała. Mieli być słynni sportowcy, celebryci, zero nudy, mnóstwo atrakcji. Po smętnej i chaotycznej konwencji narzuca się pytanie: czy właśnie tak mają być spełniane obietnice kandydata Republikanów?

Jego przemówienie wygłoszone w czwartek w nocy było logicznym zakończeniem czterodniowego spektaklu, którego głównym motywem były frustracja i wściekłość. Na waszyngtońskie elity, na słabnącą pozycję USA w świecie, na stojące w miejscu pensje klasy średniej, na Hillary Clinton, którą – jak skandował tłum – trzeba „zamknąć za kratkami”. Jeden ze zwolenników Trumpa, weteran wojenny Al Baldasaro, stwierdził w wywiadzie dla TV NBC, że więzienie to za mało i kandydatkę Demokratów należy postawić przed plutonem egzekucyjnym.

Przez mównicę przewinęły się dziesiątki oburzonych polityków i działaczy; matki, które opłakiwały dzieci zabite przez nielegalnych imigrantów; nawet pastor wygłaszał słowa modlitwy z wściekłym wyrazem twarzy.

– Nasza konwencja zebrała się w chwili kryzysu – zaczął Trump, ogłaszając się „kandydatem prawa i porządku”. Wyliczał statystyki: – W Chicago, mieście obecnego prezydenta, ponad 2 tys. osób postrzelono od początku tego roku, a 4 tys. zamordowano, odkąd Obama objął urząd…

Liczby są prawdziwe i przerażają, ale zamazują prawdę – przestępczość w USA w ostatniej dekadzie znacząco spadła i jest najniższa od pół wieku.

– Nasze drogi i mosty rozpadają się, nasze lotniska są jak z Trzeciego Świata – dramatyzował Trump (przez długie chwile wręcz krzyczał do mikrofonu). Głupie umowy o wolnym handlu zabierają amerykańskim robotnikom pracę. Podobnie jak nielegalni imigranci, którzy jeszcze na dodatek mordują.

Na szczęście jest recepta na te plagi. Trump zlikwiduje przestępczość, błyskawicznie pokona terrorystów z tzw. Państwa Islamskiego, postawi mur na granicy z Meksykiem, renegocjuje układy o wolnym handlu, zmusi sojuszników z NATO, by płacili uczciwą dolę za swoje bezpieczeństwo, a wrogów USA – by wreszcie ją szanowali.

– Jestem waszym głosem! – krzyczał Trump do sfrustrowanych na arenie i przed telewizorami. I to było zręczne, bo w opozycji do sloganu kampanii Hillary Clinton. – Jej hasło brzmi „Jestem z nią”, moje – „Jestem z wami!”.

Czy to gniewne wystąpienie, teoretycznie najważniejsze w całej kampanii, przysporzy mu nowych zwolenników (poza zatwardziałymi fanami)? To pokażą dopiero sondaże, w obecnych nowojorski miliarder zostaje kilka procent w tyle za Hillary. Pytany przez dziennikarzy, co ludzie powinni wynieść i zapamiętać z całej konwencji, odparł: – Że jestem bardzo lubiany.

To również nie jest prawdą, bo nawet niektórzy republikanie nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Do Cleveland nie przyjechał nikt z rodziny Bushów, nie było również dwóch ostatnich kandydatów partii na prezydenta, czyli senatora Johna McCaina (który mówił latem ubiegłego roku, że „Trump mobilizuje świrów”) i Mitta Romneya (oznajmił, że „Trump jest hochsztaplerem”). Konserwatywny senator Ted Cruz, pokonany w prawyborach, wprawdzie przyjechał i przemawiał, ale nie udzielił Trumpowi poparcia. – Głosujcie zgodnie z sumieniem – powiedział.

Skrajnym konserwatystom, którzy do miliardera odnoszą się wciąż podejrzliwie i popierają go jedynie dlatego, że nie znoszą Hillary Clinton, na pocieszenie został jedynie manifest programowy (tradycyjnie przyjmowany podczas konwencji). W tym roku jest wyjątkowo radykalny. Znalazł się w nim Trumpowy mur na granicy z Meksykiem.

Dowiemy się też zeń, że obywatele powinni mieć swobodne prawo do zakupu karabinów półautomatycznych i magazynków na kilkadziesiąt nabojów (co w niektórych stanach zostało zakazane). I że należy: przyjąć poprawkę do konstytucji zakazującą aborcji; anulować ogłoszone w zeszłym roku przez Obamę plany zmniejszenia emisji dwutlenku węgla przez elektrownie; znacznie zwiększyć wydatki na zbrojenia (które i tak są gigantyczne – USA przeznaczają na nie dziewięć razy więcej niż Rosja); znieść przepisy chroniące konsumentów przed pazernością banków (przyjęte za Obamy); zamiast edukacji seksualnej promować w szkołach abstynencję. A ubiegłoroczna legalizacja małżeństw gejów i lesbijek była skandaliczną uzurpacją sądu najwyższego i należy dążyć do obalenia tej decyzji – być może tak jak w przypadku aborcji za pomocą poprawki w konstytucji.

Manifestu nie należy traktować zbyt poważnie; jest listą pobożnych życzeń, często oderwaną od rzeczywistości. Nawet republikańskiej.

Trump mówił, że trzeba zapewnić bezpieczeństwo gejom i lesbijkom (ostatnio w zamachu w Orlando na klub gejowski zginęło 50 osób). Dwójka delegatów z konserwatywnej Luizjany, która wcześniej biła brawo co kilka sekund, była skonsternowana. – Temu też bijemy brawo? – spytał jeden drugiego. Po krótkim namyśle zaczęli klaskać.

Mało tego – do Cleveland zaproszono Petera Thiela, miliardera z Doliny Krzemowej, który otwarcie przyznaje, że jest gejem. Jeszcze kilka lat temu ktoś taki na republikańskiej konwencji byłby wygwizdany. A teraz nawet dostał brawa, gdy mówił, że jest dumny z tego, że jest gejem, ale jeszcze bardziej, że jest Amerykaninem.

About this publication