Trump Overtakes Clinton in Presidential Race. Will the Convention Help the Democratic Candidate?

<--

Trump prowadzi w wyścigu z Clinton. Konwencja pomoże kandydatce Demokratów?

Krajowa Konwencja Demokratów w Filadelfii była bardziej spektakularna niż taka sama impreza republikanów w Cleveland, ale trudno powiedzieć czy poprawiła szanse Hilary Clinton w starciu z Donaldem Trumpem.

Do Filadelfii zjechali nie tylko czołowi działacze lewicy, ale również zastęp celebrytów i celebrytek. Była Sarah Silverman i Paul Simon, najpopularniejszy komik telewizyjny Stephen Colbert, Bryan Cranston z „Breaking Bad”, Alicia Keys, Katy Perry, Cyndi Lauper, Chloë Grace Moretz, Snoop Dogg. Na czwartkowym koncercie zagrali: Lady Gaga, Lenny Kravitz i DJ Jazzy Jeff.

Hillary poparli także najlepsi mówcy wśród amerykańskich polityków. Chełpliwy zazwyczaj Bill Clinton słowem nie wspomniał o własnych osiągnięciach, całe wystąpienie poświęcił sukcesom żony. Barack Obama uznał, że Hillary jest lepiej przygotowana do prezydentury od niego i Billa, po czym zadeklarował: „Ameryka poradzi sobie ze wszystkim: faszyzmem, komunizmem, dżihadzyzmem i domorosłym demagogiem”.

Przemówienia były obliczone na pozyskanie dla demokratki głosów zwykłych Amerykanów. Bill i Barack potrafią do nich trafić, Hillary nie za bardzo. Donald Trump bazuje na lękach i frustracjach wyborców, straszy ich wizją Ameryki chylącej się ku upadkowi. Pani Clinton przytacza pozytywne dane ekonomiczne, obiecuje rozwinąć oraz ulepszyć politykę obecnego rządu. I dlatego przegrywa z miliarderem.

Zapewnienia, że bezrobocie czy inflacja maleje są sprzeczne z odczuciami szarych zjadaczy chleba zwłaszcza starszych lub słabo wykształconych, którzy nie załapali się na gospodarkę postindustrialną. Wyborców nic tak nie drażni jak deklaracje polityka, że kraj ma się dobrze i będzie jeszcze lepiej, kiedy od sześciu lat nie stać ich na nowy samochód (a sąsiad w tym czasie zmienił już dwa).

FSB za Trumpem

Tuż przed rozpoczęciem konwencji, dymisję złożyła prezes Krajowego Komitetu Demokratów Debbie Wasserman Schultz. Do rezygnacji ze stanowiska zmusiły ją e-maile wykradzione z partyjnych kont przez hakerów pracujących – zdaniem FBI – na zlecenie rosyjskich służb specjalnych i opublikowane w internecie. Dowodziły, że wierchuszka demokratów próbowała zablokować kandydaturę Berniego Sandersa stosując różne zagrywki poniżej pasa.

Moskwa próbuje wpłynąć na wynik amerykańskich wyborów, ponieważ Trump nie kryje sympatii dla Putina. W niedawnym wywiadzie, kandydat republikanów stwierdził, że nie broniłby republik bałtyckich w przypadku ataku Rosji, jeśli „nie zapłacą swoich rachunków”. Powiedział też, że „cudownie byłoby mieć dobre stosunki (z Kremlem), żebyśmy mogli się dogadać zamiast odstawiać te wszystkie cyrki.”

Pani Clinton jako pierwsza Amerykanka w historii akceptując nominację na prezydenta zapewniła: „Jestem dumna, że mogę stać u boku naszych sojuszników z NATO przeciw wszystkim przeciwnikom włącznie z Rosją. Ameryka staje się silniejsza, gdy współpracuje z przyjaciółmi.” Przypomniała, że według Trumpa „armia to katastrofa” i zwróciła uwagę, że takie wypowiedzi są nie tylko niebezpieczne, ale również obraźliwe dla żołnierzy narażających życie.

Tymczasem miliarder – gdy udział Rosjan w aferze wokół Komitetu Demokratów wyszedł na jaw – palnął: „Rosjo, jeśli mnie słuchasz, to mam nadzieję, że byłaś w stanie znaleźć 33 tysiące e-maili (Hillary Clinton), które wyparowały”. Innymi słowy zachęcił wrogi kraj do dalszych ingerencji w demokratyczne wybory. I zupełnie mu to nie zaszkodziło.

Wszystko w rękach Latynosów

Według najnowszych sondaży Trump prowadzi w wyścigu z Clinton o 1 do 7 punktów procentowych. Notowania poprawiła mu wprawdzie republikańska konwencja, a efektów demokratycznej w przypadku Clinton analitycy jeszcze nie obliczyli. Mimo to widać, że miliarder ma większą szansę na Biały Dom niż przypuszczali waszyngtońscy spece.

Panowała opinia, że Trump musi przegrać, bo zmienia się skład etniczny amerykańskiego społeczeństwa. Rośnie liczba Latynosów, tymczasem kandydat republikanów obraził ich już na początku kampanii i nie przestaje mówić o postawieniu muru na granicy z Meksykiem, deportowaniu 11 milionów nielegalnych imigrantów oraz uchyleniu 14. poprawki do konstytucji gwarantującej obywatelstwo każdemu, kto urodzi się w USA. Zdjęcia magnata jedzącego taco z restauracji Trump Grill nie pomogło w ociepleniu stosunków.

Z drugiej strony maleje liczba białych wyborców, których masowe poparcie jest niezbędne Trumpowi do zwycięstwa. W 1980 roku Ronald Reagan pokonał Jimmy’ego Cartera z przewagą 8,5 proc. zdobywając 56 proc. głosów białych. Cztery lata temu Mitt Romney miał 59-procentowe poparcie białych i przegrał.

Jednak Latynosów przybywa głównie w kilku stanach „niebieskich” (demokratycznych), na które miliarder i tak nie ma szans jak Nowy Jork czy Kalifornia, a także w czerwonym Teksasie, gdzie prawie na pewno wygra. Stany „fioletowe” typu Nevada, Kolorado czy Floryda mogą opowiedzieć się równie dobrze za republikaninem jak za demokratką.

Wielka nadzieja Trumpa to tzw. Pas Rdzy, gdzie Latynosów jest niewielu, za to nie brakuje białych robotników przemysłowych czyli twardego elektoratu magnata. Wyborcy hiszpańskojęzyczni stanowią dziś 11,3 proc. elektoratu ogólnokrajowego (16 proc. populacji), ale w Ohio – mającym największe znaczeniu wśród stanów fioletowych – jest ich 2,3 proc. (dla porównania w Nowym Meksyku – 40 proc.). W niezdecydowanych Wisconsin i Iowa odsetek ów wynosi odpowiednio 3,6 oraz 2,9 proc.

Trump może zatem świetnie poradzić sobie w regionach przemysłowych, bo do uzyskania głosów elektorskich wystarczy mu wsparcie białego proletariatu. Romney przegrał tam niewielką liczbą głosów, ale sprzeciwiał się rządowemu pakietowi pomocy dla branży motoryzacyjnej i uznał za nierobów oraz darmozjadów 47 procent najuboższych Amerykanów.

Miliarder z Nowego Jorku zapowiada uchylenie międzynarodowych traktatów o wolnych handlu powodujących wyciek miejsc pracy za granicę i obiecuje uratować państwowy fundusz emerytalny Social Security. Innymi słowy bardziej pasuje klasie robotniczej niż Romney. Dwustopniowy system wyborczy sprzyja Trumpowi i mieszkańcy demokratycznych stanów obu wybrzeży mogą obudzić się 9 listopada z prezydentem będącym dla nich – mówiąc łagodnie – kuriozum.

About this publication