The Democrats or Chaos

<--

Etosowi Republikanie coraz liczniej deklarują, że są zmuszeni głosować na Hillary Clinton, bo prezydentura Trumpa grozi III wojną światową.

Hillary Clinton w Filadelfii robiła, co mogła, by pokazać się Ameryce jako wrażliwa i empatyczna osoba. Podczas zjazdu Demokratów pomagali jej w tym mąż Bill i pierwsza dama Michelle Obama. Sondażowe efekty widać było niemal od razu. Dlatego Donald Trump postanowił znowu zwrócić uwagę na siebie – tym razem nie tylko uwagę Ameryki, ale całego świata.

W środę 27 lipca podczas konferencji prasowej dziennikarz zapytał oficjalnego już kandydata Republikanów, czy jako prezydent uzna Krym za rosyjski i czy dołoży starań, żeby zdjąć z Moskwy sankcje nałożone po aneksji półwyspu. Zawadiacki biznesmen po chwili namysłu odparł: „Tak, przyjrzymy się takiemu rozwiązaniu”.

Trudno sobie przypomnieć, czy w ostatnich stu latach którykolwiek amerykański mąż stanu (tak, Trump aspiruje do tej roli) w tak ostentacyjny sposób dał do zrozumienia, że jest gotów poprzeć agresywną wojnę prowadzoną przez którekolwiek państwo świata.

Ten kandydat do prezydentury jest w stanie w jednym przemówieniu powiedzieć, że „wojna z radykalnym islamem wymaga użycia siły, ale to także potyczka ideologiczna, z której demokracja musi wyjść zwycięsko i zapanować na całym świecie”, oraz że „idea eksportu demokracji do krajów i społeczeństw, które dotąd nie miały z nią doświadczenia, jest niepotrzebna i w gruncie rzeczy niebezpieczna”. Co więcej, nieraz zarzekał się on, że wolałby dogadywać się z Saddamem i Kaddafim niż z ich następcami w Iraku i Libii. I że od dawna przygląda się Assadowi, uważając go za „człowieka kompromisu”. Jego wizja światowego porządku to stek ogólników, niedomówień, niekonsekwencji, sprzeczności i obelg.

Ale dotąd mówił to jako ekscentryczny miliarder, gwiazda portali plotkarskich i kandydat na kandydata. Teraz, kiedy jest o jedno uderzenie serca od prezydentury, musimy zacząć traktować go poważnie – jako bezprecedensowe zagrożenie dla globalnego bezpieczeństwa. Zabawa się skończyła. Wiedzą to etosowi Republikanie, którzy coraz liczniej deklarują, że są zmuszeni głosować na Hillary Clinton, bo prezydentura Trumpa grozi III wojną światową. Ostatnio zrobił to wiceminister obrony za Reagana Richard Armitage, oraz doradca trzech prawicowych gospodarzy Białego Domu Brent Scowcroft.

George W. Bush tego pewnie publicznie nie powie, ale podczas ostatniego spotkania ze studentami w Austin w Teksasie wyznał, że był najprawdopodobniej ostatnim republikańskim prezydentem USA. Dał w ten sposób do zrozumienia, że wszystko sprowadza się do wyboru: albo dominacja Demokratów (co jednak musi być dla niego i jego ojca traumą), albo bezbrzeżny chaos.

About this publication