Does the Media Demonize Trump? Many Wish That Were True.

<--

Donalda Trumpa krzywdzą złe media? Wielu chciałoby, żeby tak było

Donald Trump jest skrzyżowaniem błazna, rasisty i demagoga. To jednak nieprawdziwy obraz, wykreowany przez złe media. Bo Donald Trump ma drugą twarz: jest prezydencki, szarmancki, zachowuje się jak mąż stanu. Tak zapewnia nas republikańska wierchuszka już od ponad roku, gdy Trump wystartował jako kandydat republikanów do Białego Domu.

Nadzieja, że Donald Trump okaże się nagle kimś zupełnie innym, przypomina oczekiwania polskich publicystów, że Andrzej Duda pokaże, iż potrafi być niezależnym politykiem, a nie tylko notariuszem Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem wszystkie znaki na niebie i ziemi od roku wskazują, że tak samo jak Duda jest marionetką prezesa, tak samo Trump jest tym, kogo każdego dnia widzimy na wyborczych wiecach: rasistą, demagogiem, człowiekiem, któremu nic nie przeszkodzi, by siebie wypromować i zmieszać z błotem każdego, kto się z nim nie zgadza.

Arsenał bredni Donalda Trumpa 

Lista jego oratorskich wyczynów jest równie długa, co lista bankructw jego kolejnych biznesów: nazywał Meksykanów gwałcicielami i przestępcami; chce wybudowania muru wzdłuż granicy z Meksykiem, za który zapłaci… Meksyk; wycofa USA ze Światowej Organizacji Handlu, rozpocznie wojnę celną z Chinami, wycofa się z porozumienia paryskiego w sprawie ograniczenia emisji dwutlenku węgla, bo zmiana klimatu to „brednie”; mówi, że zagłosują na niego ewangeliczni chrześcijanie, „bo go kochają”, ale i geje, bo i oni go „kochają”; chce zakazać emigracji do USA muzułmanów „dopóki nie zorientujemy się, co się tam dzieje”; gdyby był prezydentem w 2001 roku, jak mówi, powstrzymałby zamachy z 11 września – zapewne swoją elokwencją. Obraża nie tylko kobiety i mniejszości, ale nawet kolegów z własnej partii.

Im bardziej Trump kompromitował się w oczach każdego średnio rozgarniętego człowieka, tym większe zyskiwał poparcie

Cały ten arsenał bredni, jakim Trump karmił Amerykanów i swoich wyborców, nie przeszkodził mu w zdobyciu nominacji Republikanów. Co więcej, im bardziej Trump kompromitował się w oczach każdego średnio rozgarniętego człowieka, tym większe zyskiwał poparcie. Jednak w ostatnich kilku dniach coś pękło. Najpierw Trump, trzymając się swojego kursu, obraził muzułmańską rodzinę Khanów, która straciła syna służącego w amerykańskiej armii w Iraku. Po tym, jak w znakomitym przemówieniu na konwencji demokratów Khizir Khan powiedział, że Trump niczego nie poświęcił dla swojego kraju, ten zadrwił, że jego żona i matka zmarłego żołnierza nie odzywała się, bo zakazał jej mąż fundamentalista. Amerykanie otaczają wilkiem szacunkiem rodziny żołnierzy, więc gdy okazało się, że kobieta milczała ze względu na emocje, jakie jej towarzyszą, gdy mówi o utraconym synu, notowania Trumpa poszybowały w dół.

Żart w złym guście? 

Przez chwile wydawało się, że sięgnął dna. A jednak… Niedługo później podczas wiecu zasugerował, że Hillary Clinton i nominowani przez nią sędziowie Sądu Najwyższego zniszczą drugą poprawkę do Konstytucji, dającą Amerykanom (według niektórych interpretacji) nieograniczony dostęp do broni. Gdy publiczność zaczęła buczeć, Trump dopowiedział, że nic nie można zrobić. No chyba, że sprawą zajmą się obrońcy drugiej poprawki. Co do tego, że sugerował zastrzelenie Clinton, nikt z publiczności nie miał wątpliwości – kamery zarejestrowały, jak jeden z członków widowni mówi do żony z niedowierzaniem „WOW!”. Rzeczywiście – nawoływanie do zabicia przeciwników politycznych nie zdarzyło się w amerykańskiej historii od czasów wojny secesyjnej, gdy południowcy chcieli „pokazać Lincolnowi, gdzie jest niebo”.

Prezydentura Donalda Trumpa byłaby katastrofą dla światowego pokoju i wymarzonym prezentem dla satrapów: od Putina po Erdogana.

Co na to liderzy partii republikańskiej? Nic. Albo prawie nic. Paul Ryan czy John McCain, których Trump obrażał już wcześniej, powiedzieli, że to żart w złym guście i że nawoływanie do zamachu jest „niedopuszczalne”, ale swego poparcia dla szemranego miliardera nie odwołali. I Ryan, i McCain starają się być w ciąży i pozostać dziewicami jednocześnie. Z jednej strony opowiadają, że ich poparcie dla Trumpa to nie czek in blanco, co znaczy, że mogą je wycofać. Z drugiej strony trudno sobie jednak wyobrazić, co Trump musiałby powiedzieć i zrobić, aby to zrobili. Parcie do władzy okazuje się dużo silniejsze niż najbardziej elementarna przyzwoitość. Robiąc dobrą minę do złej gry, Partia Republikańska stoi za Trumpem, twierdząc zarazem, że ważniejsze od niego samego jest to, by zatrzasnąć drzwi Białego Domu przed Hillary Clinton.

Innego Trumpa nie będzie 

Sęk w tym, że – o czym zapominają co rozsądniejsi republikanie – zwycięstwo Trumpa da mu nie tylko możliwość nominowania kilku sędziów do Sądu Najwyższego, co w kółko podkreślają, strasząc wyborców, że Hillary Clinton zrobi z USA lewicową dyktaturę. Ale da mu przede wszystkim dostęp do broni atomowej, co już skrzętnie przemilczają. Biorąc pod uwagę bardzo niejasne powiązania Trumpa z Rosją i jego słabość do Putina, jego prezydentura byłaby katastrofą dla światowego pokoju i wymarzonym prezentem dla satrapów: od Putina po Erdogana. Nic dziwnego, że kilkudziesięciu republikańskich polityków związanych z polityką obronną i dyplomacją wezwało liderów partii do zatrzymania jego kandydatury. Na próżno.

Polscy komentatorzy, mający słabość do Republikanów i niczym nie uzasadnioną niechęć do Hillary Clinton, sugerują, że gdyby Trump był ciut normalniejszy pokonałby ją bez problemu. No ale nie jest i na pewno nie będzie. Trump od samego początku kampanii jest sobą: bufonowatym, narcystycznym rasistą, nienawidzącym i poniżającym wszystkich, którzy mu się sprzeciwią. Innego Trumpa nie ma. I nie będzie. A jeśli się pojawi, to niczym Duda na czas kampanii wyborczej i ulotni się równie szybko po wygranej. A to znaczy, że świat, jaki czasami nawiedza nas w sennych koszmarach, stanie się naszą rzeczywistością.

About this publication