Clinton Was Better and Therefore She Will Lose

<--

Clinton była lepsza, dlatego przegra

Gdybym miał ukuć formułkę na opisanie sytuacji takich polityków jak Hilary Clinton (czyli mainstreamowych, oglądanych na politycznej scenie od dekad i kontestowanych dziś przez populistów), to brzmiałaby „Who is right, is wrong”. Jeśli masz rację, to jest to najlepszy dowód, że należy ci odebrać władzę. Dlaczego? Dlatego, że trzeba było te racje wcielić w życie.

 

A jeśli tak się nie stało, to znaczy kandydatka jest albo nieudolna albo skorumpowana. Albo na nic są te rację i trzeba pójść w przeciwną stronę. Idealnym przeciwieństwem prawdy i rozsądku jest Donald Trump. W ogóle trudno sobie wyobrazić kandydatów, którzy byliby tak dokładnie sobie przeciwstawni. Mężczyzna-kobieta, Głupek-mądrala, cham-paniusia, geszefciarz-dyplomatka, itd. Nie różni ich chyba tylko kolor włosów.

 

I tak też wyglądała ta debata. Clinton mówiła niemal wyłącznie konkretami, podczas gdy Trump wyłącznie ogólnikami. Clinton zaprezentowała się jak najlepiej przygotowany kandydat do prezydentury w historii Stanów Zjednoczonych. Zaś Trump, jak ostatni w takim rankingu.

 

I taki właśnie miało być. Nie przypadkiem Trump mówił, że nie zamierza się w ogóle przygotowywać. Clinton z tym całym swoim bagażem wiedzy i doświadczeń brzmiała jak szkolny prymus, który w szkolnej ankiecie na najlepiej przygotowanego do kariery pokona wszystkich, ale nikt go nie wybierze na klasowego przywódcę. Za szkolnym zawadiaką pójdzie wielu. A każdy wywołany skandal, tylko zjednuje mu sympatię i integruje jego zwolenników.

 

Trump mówił czytelnymi obrazkami. Clinton długim tekstem. Odpowiedzi Trumpa zostają w pamięci. Odpowiedzi Clinton nie daje się zapamiętać. Trump prawą ręką, w której trzyma niewidzialną batutę wybija widzom rytm, utrzymujący uwagę. Clinton mówiła jak robot. Jeśli kandydat Republikanów decydował się na dłuższą wypowiedź to składała się z krótkich, czytelnych (i banalnych do bólu) haseł. Jak powtarzane w kółko „law and order” i liczba 4000 zabitych w Chicago w czasie kadencji Obamy. Przy okazji dodał jeszcze: „I to jest największe zagrożenie dla mniejszości Afroamerykanów i latynosów”. Nawet to bardziej przemawiało do wyobraźni niż opowiadanie kandydatki Demokratów o pracy u podstaw w czarnych społecznościach.

 

Ciężko zachwiał się kandydat Republikanów, gdy prowadzący Lester Holt zaczął dopytywać się o jego oświadczenie podatkowe, którego jako pierwszy w historii kandydat na prezydenta USA nie zdecydował się pokazać. Jeszcze gorsze wrażenie zrobiło, kiedy Clinton zaczęła wyliczać możliwe powody ukrywania przed opinią publiczną jego zeznania podatkowego: albo nie płaci ani centa podatków, albo nie jest tak bogaty, jak mówi, albo nie prowadzi takiej działalności charytatywnej, jak mówi albo wszystkie trzy powody jednocześnie. W związku z tym ani centa z jego podatków nie poszło na szkoły, na wojsko, na inne usługi publiczne.

 

Drugi silny cios znowu wyszedł od prowadzącego, gdy zapytał, dlaczego przez tyle lat Trump nie chciał uznać, że Obama urodził się w USA. I trzeci siłny cios… znowu wyszedł ze strony prowadzącego, gdy ten potwierdził słowa Clinton, która wypomniała Trumpowi, ze na początku poparł wojnę w Iraku, którą tak cały czas potępia.

 

Ale takie strzały, gdyby miały być groźne dla kandydata Republikanów, już dawno by nie żył po tym, co wcześniej robił w kampanii. Tymczasem w sondażach do czasu debaty i tak był remis. Przy czym prawdopodobieństwo, że ludzie ukrywają głosowanie na Trumpa jest nieporównanie wyższe niż, że ukrywają głosowanie na Clinton.

 

Z istotnych rzeczy dla nas, należy wspomnieć, że Clinton dobitnie wyraziła solidarność z sojusznikami (wymieniając z nazwy tylko Koreę Południową i Japonię), zapewniając o tym, że Stany będą honorować traktaty o wzajemnej obronie.

 

O ile w pierwszej części debaty, Trump był opanowany, miał refleks, był zabawniejszy, to w drugiej się posypał. Poza opanowaniem Hilary, mogło zaszkodzić mu także to, że prowadzący był ewidentnie po jej stronie i w ogóle nie trzymał równego dystansu do kandydatów. Zdenerwowany Trump mówił za długo. Nieznośnie powtarzał się i przerywał. Według statystyk robił to trzy razy częściej niż jego konkurentka.

 

Clinton, która mówiła do przeciwnika po imieniu, robiła to, żeby pokazać go jako reprezentanta elit, które na co dzień krytykuje. Ale wyszło jakby odnosiła się z wyższością, czyli dokładnie tak jak odbiera ją większość Amerykanów. Trump mówił do kandydatki Demokratów, wymieniając jej funkcję (sekretarza stanu, sprawowaną podczas pierwszej kadencji Obamy), co pomagało mu obciążać Clinton odpowiedzialnością za błędy wyobrażone lub rzeczywiste rządów Obamy.

 

Nieświadomie więc pomagała Trumpowi odwołać się do jego najsilniejszej broni. Wszystko, co mówiła że trzeba zrobić z ISIS, z Rosją, z gospodarką itd., czyli wszystko, w czym miała rację i gigantyczną przewagę nad Trumpem można było odwrócić i z tą samą siłą zwrócić w stronę Clinton za pomocą jednego prostego pytania: to dlaczego przez tyle lat u władzy tego nie zrobiłaś?! I Trump to robił. Jeśli tak wszystko wiesz, to albo nie umiałaś wprowadzić tego w życie, bo brak ci energii (Trump nią tryska), albo coś ukrywasz przed wyborcami. Może to, co jest na 30.000 maili, które nielegalnie skasowałaś (Clinton trzymała na prywatnym serwerze, a później skasowała maile, które należały do dyplomatycznej korespondencji sekretarza stanu)?

 

Według sondażu CNN Clinton pokonała Trumpa z wyraźną przewagą. Według sondaży przeprowadzonych dla Time i CNBC wygrał Trump z niewielką przewagą. Według New York Times’a, Los Angeles Times’a, Washington Post i prestiżowego serwisu Politico Clinton zmiażdżyła Trumpa. Ale redakcje tych gazet to jest właśnie centrum tego świata, którego amerykański interior ma dość.

 

Te same gazety, podobnie jak polskie, niejednokrotnie pomstowały na połowę społeczeństwa, która nie chodzi na wybory, ani w USA, ani w Polsce. Gwarantuje Wam, że nie chcielibyście żyć w kraju, w którym te 50% pójdzie i zagłosuje. To właśnie ich zmobilizował Trump.

 

About this publication