Why Trade War Is Possible

<--

Dlaczego wojna handlowa jest możliwa.

Donald Trump jest deweloperem, specjalistą od „deali”, w których jedna strona zyskuje, kiedy uda jej się przycisnąć drugą do ściany.

Może będę nudny, ale powrócę do tematu wojny handlowej między USA i Chinami. Wprawdzie mamy w niej chwilowe zawieszenie broni – prezydenci Trump i Xi Jinping rozmawiali ze sobą podczas szczytu G20, obie strony ogłosiły, że na razie nie wprowadzają nowych podwyżek ceł, a amerykańskie restrykcje na sprzedaż technologii dla chińskiego telekomunikacyjnego giganta Huawei zostały złagodzone – ale nie ma też żadnego przełomu. Wojna nadal grozi, a jej niekontrolowana eskalacja może nastąpić w dowolnym momencie, pogrążając światową gospodarkę w recesji, a światową politykę w głębokim kryzysie.

Dlaczego wybuch wojny jest nadal prawdopodobny? Po pierwsze dlatego, że Donald Trump najwyraźniej nie uważa jej wcale za coś złego. Odwrotnie – zgodnie z doktryną pruskiego generała Clausewitza, zdaje się uważać wojnę handlową za „kontynuację polityki gospodarczej innymi środkami”. Już jako kandydat na prezydenta proponował wycofanie się z umów o wolnym handlu i nałożenie karnych ceł na import z Meksyku i Chin. A jako prezydent rzeczywiście zaczął takie cła wprowadzać albo szantażować partnerów ich wprowadzeniem.

Po drugie dlatego, że Donald Trump nie uważa wolnego handlu za coś korzystnego dla obu stron. Jest deweloperem, specjalistą od pojedynczych „deali”, w których jedna strona zyskuje wtedy, kiedy uda jej się przycisnąć drugą do ściany. W jego prostej wizji gospodarki – jako wielkiego biznesu – zyskujemy, jeśli komuś coś sprzedajemy, a tracimy, jeśli musimy od niego coś kupić. A jeśli, nie daj Boże, mamy deficyt, to znaczy, że zostaliśmy wystrychnięci na dudka. Ekonomia wie, że to nieprawda. Ale polityka rządzi się swoimi prawami.

Po trzecie dlatego, że Donald Trump najwyraźniej czuje, że taka polityka podoba się jego wyborcom. Obiecał im, że wykorzystując siłę gospodarczą Ameryki, przyciśnie sprytnych Azjatów i Europejczyków do muru i zmusi ich do tego, by przenieśli do USA swoje fabryki i miejsca pracy. To się oczywiście nie uda – jeśli nawet fabryki powrócą do USA, to będą one obsługiwane przez roboty, a nie przez robotników. Ale wojnę handlową wywołać zawsze można. Tak jak w roku 1904 car Mikołaj II, dla zwiększenia popularności, celowo wywołał „małą, zwycięską wojenkę” z Japonią, zaczynając proces upadku Rosji.

Dlaczego jest to aż tak groźne? Niemal 80 lat temu, podczas spotkania Roosevelta i Churchilla na pokładzie pancernika „Prince of Wales”, poświęconego powojennemu ładowi świata, prezydent USA ostro zaatakował stosowane przez Brytyjczyków protekcjonistyczne umowy handlowe. „To z ich powodu narody Indii, Afryki, Bliskiego i Dalekiego Wschodu pozostają zacofane. […] Równość narodów wymaga pełnej wolności konkurencyjnego handlu”. I przez kolejne 75 lat USA uważały wolny handel za najlepszą receptę na światowy rozwój gospodarczy, wsparcie dla demokracji i pokojowe współżycie narodów. Co stanie się ze światem, jeśli główny adwokat wolnego handlu i wolnego rynku zmieni się w jego przeciwnika, naprawdę nie wiadomo.

About this publication