Why Does America Not Like Hillary Clinton?

<--

Dlaczego Ameryka nie lubi Hillary Clinton?

Dlaczego najbardziej podziwiana kobieta Ameryki jest tą najbardziej znienawidzoną?

To pytanie pada regularnie od 1992 roku, kiedy jako żona kandydata na prezydenta wypaliła w telewizji, że wolała się spełniać zawodowo niż w domu piec ciasteczka. Od tamtej pory pani Clinton była pierwszą damą, senatorką i sekretarz stanu oraz dwukrotnie wystartowała w prezydenckim wyścigu, a dziś kolejne pokolenie gadających głów wałkuje tę samą kwestię: dlaczego najbardziej podziwiana kobieta Ameryki jest także tą najbardziej znienawidzoną?

Odpowiedzi się powtarzają: zimna, zdystansowana, odległa od zwykłych ludzi, uosabia establishment. Zbyt ambitna i arogancka, uważa, że Clintonom wolno więcej, brakuje jej charyzmy męża. Nie można jej ufać.

Ale jak się bliżej przyjrzeć wylewanemu na Hillary Clinton hejtowi – a przez ćwierć wieku trochę się tego zebrało – odpowiedź wydaje się prostsza. Nie, nie dlatego, że jest kobietą. Ameryka nie znosi pani Clinton, bo jest kobietą, która nie zna swojego miejsca w szeregu. A ta w USA, ojczyźnie politycznej poprawności, wciąż najwyraźniej jest o dwa kroki za mężczyzną.

***

Oczywiście Hillary nie jest bez wad. Mówiąc łagodnie. Już w latach 90. wypłynęło kilka związanych z nią skandali, takich jak Whitewater, które o mało nie pogrzebały prezydentury jej męża. Trudno obwiniać Hillary o afery rozporkowe Billa, ale niektóre feministki mają jej za złe, że nie kopnęła niewiernego tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.

Byłą pierwszą damę obciążają też powiązania z Wall Street – na przemówieniach dla bankierów zarobiła 3 mln dol., a kolejne 17 mln wspomogło jej kampanie – które podają w wątpliwość jej niezależność i zapowiedzi reformy finansów. Republikanie wałkują używanie prywatnego e-maila na stanowisku sekretarza stanu. Wreszcie zarzuca się jej, że zmienia zdanie w zależności od słupków sondaży – patrz takie kwestie jak kontrola posiadania broni palnej, małżeństwa gejów czy wojna w Iraku – bo jej jedynym celem jest zostanie pierwszą kobietą prezydentem. Za każdą cenę.

Tyle że podobne grzechy i grzeszki – brak transparentności, szemrani sponsorzy, bycie światopoglądową chorągiewką – ma na koncie wielu polityków. Może poza Berniem Sandersem, ale wszyscy się zgadzają, że “socjalistyczny” senator z Vermont jest niewybieralny.

Jest wiele dobrych powodów, żeby nie lubić Hillary Clinton. Tak samo jak jest wiele dobrych powodów, żeby nie lubić innych polityków. Ale tylko w jej wypadku bazą hejtu jest najczęściej zwyczajny, nieprzesadnie ukrywany seksizm.

***

“Wiele problemów Hillary Clinton w tej kampanii rodzi się z jednego powodu: że jest kobietą – ocenił Dana Milibank z “Washington Post”. – Jej nielubialność również ma coś wspólnego z tym, że brak jej chromosomu Y. To bezpośrednia konsekwencja konieczności pokazywania, że jest twarda. Mężczyźni mogą być jednocześnie twardzi i ciepli – patrz: Ronald Reagan – ale dla kobiety jest to albo-albo”.

Twardość to cecha stereotypowo męska: to mężczyźni mają być agresywni i nieustępliwi, na ich barkach spoczywa obrona kobiety, rodziny i kraju. Jeśli kobieta chce odnieść sukces w polityce, musi udowodnić, że jest twardsza od męskiej konkurencji, że nie da sobie w kaszę dmuchać i nie będzie podawać kanapek. Jednak jeśli jest twarda i bezwzględna, przestaje być kobieca: staje się herod-babą, babochłopem albo zwyczajną suką. Mężczyzna, broniąc swojego zdania, jest asertywny, kobieta – agresywna. A raczej nikt nie lubi agresywnych kobiet. Z drugiej strony nikt nie chce słabych przywódców. I tak źle, i tak niedobrze.

Wydawałoby się, że nie ma czegoś takiego jak nadmierna ambicja, gdy chcesz przewodzić wolnemu światu – ale nie dla wszystkich. Kandydatka na kandydatkę Demokratów jest bowiem “patologicznie” i “obsesyjnie” ambitna – spędziła już osiem lat w Białym Domu i cztery jako sekretarz stanu, więc czego ona JESZCZE chce? – a do tego egoistyczna i bezwzględna w dążeniu na szczyt.

“Irracjonalna ambicja to wada Hillary Clinton” – diagnozowała osiem lat temu Anne Applebaum, dodając: “Tak bardzo chce wygrać, że spróbuje wszystkiego”. “Clinton jest jak kura domowa z piekła rodem, która zobaczyła coś, czego naprawdę chce, i nie przestanie cię o to nękać, aż wreszcie powiesz: OK, bierz to, bądź tym cholernym prezydentem, tylko mnie zostaw w spokoju ” – to Leon Wieseltier z lewicowego “The New Republic”. Kobieta w przeciwieństwie do mężczyzny nie może bowiem sama do czegoś dojść – musi to “wymęczyć” u panów stworzenia, którzy łaskawie, dla świętego spokoju w końcu jej to dadzą. Ambicja – zwłaszcza jawna i nieprzejmująca się tym, że uraża uczucia mężczyzn, którzy też by chcieli osiągnąć sukces, ale brak im talentu, pracowitości czy determinacji – też jest niekobieca.

“Widziałem ją niedawno w telewizji. Za każdym razem, gdy gospodarz programu zadawał jej pytanie, natychmiast dawała mu inteligentną odpowiedź. Pani Clinton musi się nauczyć, że czasem trzeba po prostu zaakceptować swoje miejsce; zachowywanie się, jakby pani wszystko wiedziała, jest po prostu nieuprzejme. A słyszała pani kiedyś o tym, żeby pozwolić innym przejąć prowadzenie? Jeśli chce pani być pierwszą kobietą w Gabinecie Owalnym, powinna się pani zachowywać bardziej kobieco” – podsumował satyryczny portal The Onion w artykule “Hillary Clinton jest zbyt ambitna, by zostać pierwszą kobietą prezydentem”.

***

Domeną mężczyzn jest też jakoby intelekt i logika, kobiet – emocje. Tyle że okazanie emocji to dowód słabości; wiadomo, chłopaki nie płaczą. Kiedy osiem lat temu po przegranych wyborach w New Hampshire Hillary Clinton załamał się głos i zaszkliły oczy, komentatorzy mówili, że zrobiła z siebie widowisko, okazała słabość, “zagrała swoją kobiecością” i że jeśli jedna porażka doprowadza ją do płaczu, to jak ma rozmawiać z Putinem.

Śmiech jest niewiele lepszy. Pani Clinton nie śmieje się jak normalny człowiek (czytaj: mężczyzna), ona albo “gdacze” i “rechocze”, albo jej śmiech jest “zły”. Zły jak u starej, brzydkiej, wrednej czarownicy, którą straszy się małe dzieci. A jak się uśmiecha, to “maniakalnie” albo “sztucznie”.

Nie powinna też podnosić głosu. Bernie Sanders, ekspresyjnie gestykulując i krzycząc do mikrofonu, pokazuje, że jest “pełen pasji” i “autentyczny”. Hillary jest “wrzaskliwa” i niepotrzebnie “ostra”, a ton wydaje “nieprzyjemnie piskliwy”. Prawicowy komentator Pat Buchanan ogłosił, że kiedy Hillary podnosi głos, “osiąga on rejestr, który każdy amerykański mąż kilkakrotnie w życiu usłyszał” (sam przyznał, że to seksistowski komentarz, “ale prawdziwy”). A jego kolega z Fox News Tucker Carlson podsumował: “Czy da się żyć w tym kraju, słuchając jej głosu przez osiem lat?”. Pytanie, jak przetrwać kolejne osiem lat, patrząc na zaczeskę Donalda Trumpa, nikogo nie nurtuje.

Jeszcze gorsze jest jednak nieokazywanie emocji. Niekobiece. Dlatego, kiedy akurat nie jest rozklejającą się słabeuszką lub rechoczącą wiedźmą, Hillary Clinton jest “zimnym” i “kalkulującym” cyborgiem, który nie ma uczuć, trzyma ludzi na dystans i nie daje się lubić.

Cokolwiek by zrobiła, ma minus.

***

Podwójne standardy widać też w kwestii wieku. “Babcia Hillary chce zostać jednym z najstarszych liderów w historii” – informuje prawicowy portal Freebacon.com. Ma 68 lat. O sześć mniej niż Bernie Sanders, o cztery mniej niż John McCain, gdy startował w 2008 r., i o dwa mniej niż Ronald Reagan, gdy został prezydentem. Jednak to pani Clinton wytyka się metrykę. Gwiazda prawicowej publicystyki Michelle Malkin dzieli się z widzami opinią, że “Hillary wygląda na 92 lata” i że “wystraszy niezależnych wyborców”. Prawicowy radiowiec Rush Limbaugh pyta, czy kraj, w którym panuje obsesja na punkcie młodości i urody, “będzie chciał patrzeć na starzejącą się kobietę?”. Starzejący się mężczyzna, dodał, to inna para kaloszy, gdyż wiek dodaje mu autorytetu, powagi i osiągnięć. Limbaugh, jakby się kto pytał, jest gruby, łysiejący i z twarzy przypomina wkurzonego chomika. Ma 65 lat.

Z drugiej strony, kiedy pani Clinton stara się wypaść bardziej “młodzieżowo” – zakłada konta w mediach społecznościowych albo mówi o Beyoncé (i źle wypowiada jej imię) – jest “desperacka” i ogólnie “żałosna”. I tak źle, i tak niedobrze.

Postawa wobec niewierności męża? Bill upokorzył ją podwójnie, najpierw zdradził, a potem okłamał. Tygodniami cała Ameryka omawiała wszelkie szczegóły romansu prezydenta z Monicą Lewinsky, z osławioną poplamioną sukienką i cygarem włącznie. Zniosła wszystko. Ze względu na chrześcijańskie miłosierdzie, wiarę w sakrament małżeństwa i dobro dziecka czy może raczej na polityczną ambicję? Powszechna opinia stawia na to drugie. Zdarzają się głosy obwiniające Hillary o… zdrady Billa. W internecie, gdzie hejterzy nie muszą się hamować, piszą: “Skoro nie potrafiłaś zadowolić męża, jak zadowolisz naród?”; “Jak ta głupia baba może myśleć, że zostanie prezydentem, skoro nie potrafiła nawet zająć się Billem?”. Jej najpoważniejszy kontrkandydat jest jednak niewiele lepszy. – Ona nie jest ofiarą. Ona mu to umożliwiała. Pomagała mu. A niektóre z tych kobiet zostały zniszczone – stwierdził Donald Trump.

Ze swoim programem politycznym Hilary też ma przerąbane. Dla prawicy jest wojującą feministką i marksistką, “Lady Makbet z Arkansas”, która morduje nienarodzone dzieci i chce Amerykanom odebrać broń. Dla lewicy jest oportunistyczną centrystką współodpowiedzialną za “trzecią drogę” swojego męża, czyli neoliberalny “kompromis” będący gwoździem do trumny społeczeństwa dobrobytu. Mantra pani Clinton, że jest “postępowcem, który lubi załatwiać sprawy”, idealistów nie przekonuje.

Jeśli chce wygrać prawybory, powinna przesunąć się w lewo – tam, gdzie socjalista Sanders porywa tłumy. Ale żeby pokonać Donalda Trumpa, musi przekonać do siebie także bardziej umiarkowanych wyborców. Przed tym dylematem stają wszyscy kandydaci – w prawyborach trzeba dopieszczać bazę, w wyborach uwodzić niezależnych – ale w jej przypadku to kolejny kamyczek do stosu niemożliwych oczekiwań.

***

“Jak długo wytrzymalibyście, gdyby ludzie traktowali was tak, jak wy traktujecie Hillary Clinton? – pyta Sady Doyle na portalu Slate.com. – Nie bylibyście zwyczajnie wściekli? Zdesperowani? To, że ona znosi takie traktowanie od dziesięcioleci z własnej woli i wiedząc dokładnie, jak będzie obrywać z każdej strony, ponownie sięga po prezydenturę, a nawet może ją zdobyć? Dla mnie to godne podziwu”.

Gdy osiem lat temu usłyszała pytanie, jak daje sobie radę, odparła łamiącym się głosem: – To nie jest łatwe. Ale mam tyle propozycji dla tego kraju. Wielu ludzi myśli, że wybory to tylko gra, kto jest na górze, kto na dole. A tu chodzi o nasz kraj, o przyszłość naszych dzieci.

Można sobie wyobrazić, że podobną kwestię wypowiada Claire Underwood z “House of Cards”, planując jednocześnie, komu wbić nóż w plecy. I być może pani Clinton faktycznie czyta Machiavellego do poduszki, a wszystkie jej ludzkie odruchy są wykalkulowane. Ale zacytuję Tinę Fey i Amy Poehler ze skeczu w “Saturday Night Live”: “Ludzie mówią, że Hillary jest suką. Owszem. Jest. Ja też jestem. Ale wiecie co? Suki są skuteczne!”.

About this publication