America Needs a Breakthrough

<--

Ameryka potrzebuje prze?omu

Tomasz Lis 2008-11-06

Obama prezydentem. Tak niedawno niemo?liwe sta?o si? faktem. Ale jakkolwiek nies?ychana mo?e si? wydawa? jego zwyci?ska kampania, to skala trudno?ci zadania, przed którym stanie prezydent elekt Obama, jest zupe?nie nieporównywalna ze skal? trudno?ci zadania, przed którym sta? senator Obama.

Przed Obam? stoj? wyzwania wi?ksze ni? te, z którymi musia? si? zmierzy? którykolwiek z jego poprzedników w ostatnich kilkudziesi?ciu latach. Richard Nixon, zdobywaj?c prezydentur?, mia? na g?owie tylko wojn? – w Wietnamie. Jimmy Carter musia? wydoby? Ameryk? z moralnej zapa?ci, a Ronald Reagan musia? j? wydoby? z gospodarczego kryzysu.

Obama b?dzie mia? na g?owie nie jedn?, ale dwie wojny. I kryzys gospodarczy by? mo?e ju? nied?ugo wi?kszy ni? ten z ko?ca lat 70. Do tego b?dzie si? musia? zmierzy? z poczuciem, ?e Ameryka s?abnie, tak silnym jak w ko?cu lat 70., a na dodatek stanie przed nim zadanie odbudowy presti?u i reputacji Stanów Zjednoczonych zdemolowanych w ci?gu o?miu lat prezydentury Busha.

Obama ma do dyspozycji wielki mandat zaufania, który dosta? od Amerykanów, i wielki kredyt zaufania, który daje mu okazuj?ca mu sw? dobr? wol? i sympati? zagranica z Europ? na czele. Ale czym wy?szy próg oczekiwa?, tym potencjalnie wi?ksze niebezpiecze?stwo zawodu i frustracji. I w Ameryce, i za granic?.

Obama, co pokaza? w ci?gu 21 miesi?cy kampanii, ma ogromny potencja? pozwalaj?cy mu zmierzy? si? z wyzwaniami i z trudnej próby wyj?? zwyci?sko. Ze wzgl?du na wi?zane z Obam? nadzieje jego kl?ska by?aby jednak o wiele bardziej bolesna ni? ewentualna pora?ka McCaina w zderzeniu z tymi samymi wyzwaniami.

Barack Obama intelektem przewy?sza by? mo?e swych dziesi?ciu poprzedników, ale te?, o czym nie mo?na zapomina?, jest pod wzgl?dem do?wiadczenia najgorzej przygotowanym kandydatem do sprawowania swej funkcji od jakich? stu lat. Nigdy niczym nie zarz?dza?, nigdy nie kierowa? grup? ludzi. Kilka lat w ameryka?skim Senacie to ju? co?, ale w zestawieniu z zadaniem, jakim jest kierowanie wielk? biurokratyczn? machin?, a przede wszystkim z kierowaniem najpot??niejszym pa?stwem na globie – to bardzo niewiele.

Zadanie stoj?ce przed Obam? jest tym trudniejsze, ?e nie ma pod r?k? ?adnej ?ci?gi. Tak skomplikowanej sytuacji mi?dzynarodowej i wewn?trznej nie odziedziczy? bowiem ?aden prezydent.

?wiat, co wida? dzi? bardzo wyra?nie, rzeczywi?cie jest ju? – jak to okre?li? Fareed Zakharia – w erze postameryka?skiej. Nie chodzi o to, ?e ameryka?skie imperium upad?o. Chodzi o to, ?e – cytuj?c Dominique’a Moisi z jego tekstu w najnowszym “Foreign Affairs” – nie jest ju? ono centrum ?wiata.

Centrów tych jest wiele, a sytuacja – jak to uj?? Robert Kagan – bardziej przypomina t? z ko?ca XIX w. ni? t? z czasów zimnej wojny i z okresu po jej zako?czeniu. Nie ma ju? meczu Ameryka – Rosja, którego wynik przy ca?ym dramatyzmie starcia by? ?atwy do przewidzenia. Nie ma te? ju? i nigdy nie b?dzie ameryka?skiej dominacji, z któr? mieli?my do czynienia jeszcze dekad? temu.

Z jednej strony ?rodek ci??ko?ci ?wiatowej polityki i gospodarki przesun?? si? w stron? Azji, czego symbolem jest niezwyk?a wprost ekspansja Chin i niepozostaj?cych za nimi daleko w tyle Indii. Z drugiej strony coraz bardziej asertywne w oparciu o swe zasoby surowców s? Rosja, Iran i Wenezuela. Do tego dochodz? nies?abn?ce wp?ywy islamskiego ekstremizmu z musz?cymi przyprawia? o ból g?owy wyzwaniami, jakie przed Obam? postawi? Afganistan i Pakistan. Do tego jest jeszcze gospodarczy kryzys, który najwyra?niej nie pokaza? wszystkich swych mo?liwo?ci, a tym bardziej wszystkich swych skutków.

Ogarni?cie tej sytuacji samo w sobie jest problemem wielkim. Znalezienie strategii pozwalaj?cej radzi? sobie z ka?dym z tych wyzwa? oddzielnie i symultanicznie ze wszystkimi razem jest problemem kolosalnym. A, b?d?my szczerzy, ?wiat jest w swym stosunku do Ameryki schizofreniczny. Nie mo?e si? zwykle oby? bez ameryka?skiego przywództwa, ale nie lubi, gdy ono jest egzekwowane, nie lubi ameryka?skiej hard power, ale stara si? skorzysta? z okazji os?abienia Ameryki, gdy owa power jest zbyt mi?kka. Jest zreszt? ca?a masa pa?stw, które po prostu chc? Ameryki jak najs?abszej, najlepiej bezradnej.

Obama b?dzie wi?c musia? manewrowa? tak, by wykazuj?c wol? wspó?pracy ze wspólnot? mi?dzynarodow?, nie by? przez jej wewn?trzn? sie? sparali?owanym, by wychodz?c naprzeciw sojusznikom, w ?aden sposób nie zapomina?, ?e je?li nie jedynym, to najwa?niejszym motywem jego dzia?alno?ci musi by? interes ameryka?ski. Musi, u?ywaj?c okre?lenia Theodore’a Roosevelta, mówi? mi?kko, ale nigdy nie wypuszcza? z r?ki sporej wielko?ci kija. Cz??? wypatruj?cych za granic? prezydentury Obamy z wielkimi nadziejami wkrótce b?dzie pewnie zawiedziona.

Najwa?niejszym celem prezydenta Obamy b?dzie odtworzenie prawdziwego, jednocz?cego Amerykanów narodowego celu oraz odbudowanie reputacji Ameryki. A mo?e wi?cej – wizerunku Ameryki jako kraju nadziei, jako symbolu otwarto?ci, symbolu wolno?ci, a nie opresji, kraju, który inspiruje, a nie odstrasza czy irytuje.

I to zadanie jest niezwykle trudne, ale akurat Obama ma szans? je wykona?. Tak jak zwyci?stwo Obamy jest bowiem dowodem nieograniczonych mo?liwo?ci, jakie daje Ameryka, tak jego prezydentura musi by? dowodem, ?e potrafi ona otworzy? nowe mo?liwo?ci przed ca?ym ?wiatem.

Skala mo?liwo?ci stoj?cych przed nowym prezydentem b?dzie tak wielka jak skala czyhaj?cych na niego niebezpiecze?stw. Nie sposób dzi? przewidzie?, czy b?dzie to prezydentura otwieraj?ca now? polityczn? er?, czy te? nieudany eksperyment. Czy Obama b?dzie umia? na nowo zdefiniowa? ameryka?sk? polityk? i wspó?definiowa? polityk? ?wiatow?, czy ze stoj?cym przed nim wielkim wyzwaniem sobie nie poradzi.

Dzi? wydaje si?, ?e Obama ju? za chwil? b?dzie mocno trzyma? lejce, a Republikanie b?d? w odwrocie. Warto jednak pami?ta?, ?e ju? dwa lata po wyborczym triumfie Billa Clintona przez Ameryk? przetoczy?a si? wielka republika?ska rewolucja, a Demokraci w praktyce stracili Kongres.

Inny demokratyczny prezydent Jimmy Carter na fali wielkiej nadziei zdoby? Bia?y Dom tylko po to, by cztery lata pó?niej by? z niego przez Amerykanów bezlito?nie wyg?osowanym. Cztery lata temu, po drugim zwyci?stwie Busha juniora i wielkim triumfie Republikanów w wyborach do Kongresu, mówili oni, ?e maj? patent na wi?kszo?? elektoratu i utrzymywanie w?adzy przez kilkana?cie lat. Co z tych marze? zosta?o, sami widzimy.

Osiem lat po wygranej Busha w dramatycznym starciu z Alem Gore’em Gore ma Nobla, a Bush reputacj? zbli?on? do tej, jak? mia? Richard Nixon, gdy upokorzony i zmuszony do rezygnacji ewakuowa? si? z Bia?ego Domu.

Symbolem prezydentury Busha mia? by? wspó?czuj?cy konserwatyzm, a potem wojna z terrorem. Trzeba odda? Bushowi, ?e po atakach 11 wrze?nia Ameryka nie zosta?a zaatakowana ani razu. Symbolami prezydentury Busha zostan? jednak prawdopodobnie wi?zienie Abu Ghraib i krach na Wall Street, który pogrzeba? te? Johna McCaina.

Konserwatyzm Busha najbardziej wspó?czuj?cy okaza? si? wi?c nie wobec zwyk?ych ludzi z Main Street, ale wobec grubych ryb z Wall Street. Musi jednak uwa?a? Obama z zapowiadanym przez siebie redystrybucyjnym modelem rz?dzenia Ameryk?, bo o ile dziki kapitalizm wychodzi Ameryce bokiem, to jeszcze bardziej mo?e ona zap?aci? za teoretycznie wyrafinowany socjalizm.

Obama prowadzi? kampani? i wygra? pod has?em zmiany. Ameryce potrzebne s? jednak nie zmiany, ale prze?om. Stosunkowo ?atwo zarysowa? to, czym mia?by on by?, o niebo trudniej go dokona?. Dzi?, niezale?nie od obaw, symbolem nadziei dla Ameryki jest Obama. Nie jest to nadzieja prosta, ale cho? trudna, jest realna. Powinni?my ?yczy? Ameryce i jej nowemu prezydentowi, by owa nadzieja si? spe?ni?a.

About this publication