The Conservatives Strike Back: No Chance for Obama’s Re-Election?

<--

W dzisiejszych wyborach Demokraci stracą większość w Kongresie. Bez niej prezydentowi Barackowi Obamie będzie jeszcze trudniej dać Amerykanom obiecaną “zmianę”, którą zapowiadał dwa lata temu. A bez niej może przegrać w 2012 r. walkę o Biały Dom

Demokraci mogą utracić nawet 50 z 256 miejsc w Izbie Reprezentantów – takie wyniki zapowiadają ostatnie sondaże opinii publicznej. Nowy podział mandatów będzie więc następujący: ok. 200 dla Demokratów i ok. 230 dla Republikanów w 456-osobowej Izbie. – Straciliśmy już wszelką nadzieję i nie chce nam się walczyć, bo to nie ma sensu – tak w kuluarowych rozmowach z dziennikarzami mówią przygnębieni członkowie sztabu Demokratów.

Nieco lepiej wygląda sytuacja w stuosobowym Senacie, gdzie wybieranych będzie tylko 37 senatorów – i tam Demokraci prawdopodobnie zachowają niewielką przewagę.

Partia Obamy przegrywa z kryzysem, który dostała w spadku po administracji George’a Busha, ale któremu nie potrafiła zaradzić. Bezrobocie dobija już do 10 proc., a setki tysięcy osób są eksmitowane ze swoich domów, bo nie są w stanie płacić kredytów. Rozczarowanie Obamą – który dwa lata temu obiecywał “zmianę” i powtarzał “Yes, we can!” (Tak, damy radę!) – w wielu miejscach zamieniło się we wściekłość.

Na małym wiecu w Harrisburgu w stanie Pensylwania można odnieść wrażenie, że Ameryka szykuje się nie do wyborów, tylko do drugiej wojny domowej. – Obama i jego wspólnicy rozkradają i marnotrawią pieniądze z naszych podatków! Musimy odebrać kraj, który nam zabrali! – krzyczy konferansjer do wiwatującego tłumu aktywistów i zwolenników Tea Party, populistycznego ruchu w Partii Republikańskiej. – Musimy obalić arystokratów z Waszyngtonu, tak jak ojcowie Ameryki wygnali arystokratów z Londynu!

Ludzie w tłumie narzekają, że Partia Demokratyczna roztrwoniła setki miliardów dolarów na gigantyczną pomoc dla upadających banków i koncernów samochodowych oraz że dług publiczny rośnie w zastraszającym tempie i ich dzieci nie będą w stanie wypłacić się Chińczykom, którzy wykupują amerykańskie obligacje. Niektórzy noszą plakietki z noworodkiem, który ma szeroko otwarte oczy i pyta: “To ile jestem już winien?”.

Na prezydenta Obamę spada grad obelg – jest socjalistą, dyktatorem “podobnym do prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza”, uzurpatorem, który ogranicza ludziom wolność, zmuszając ich do udziału w powszechnym systemie ubezpieczeń społecznych. Na straganie sprzedają koszulkę z napisem: “Gdzieś w Kenii pewna wioska bardzo tęskni za swoim wioskowym idiotą” (rodzina ojca Obamy pochodzi z Kenii).

Ale już kilkadziesiąt metrów dalej stoi grupka osób z plakatem: “Jezus nienawidzi Tea Party”. Na obrazie Chrystus w obscenicznym geście wyciąga rękę z wysuniętym środkowym palcem. – Popatrz na tych z Tea Party, to biali nieudacznicy i nienawistnicy, którzy zieją do całego świata nienawiścią – mówi mi Carl Silverman, który przedstawia się jako liberał i człowiek myślący racjonalnie. – Kiepsko im się wiedzie, jak nam wszystkim. Ale ludzie myślący szukają wyjścia z kryzysu, a oni tylko wiecują, bezczelnie wykorzystując religię i uczucia patriotyczne.

Jakby na potwierdzenie tych słów tłum zwolenników Tea Party składa przed Bogiem przysięgę na amerykańską flagę i odśpiewuje hymn. Silverman patrzy zdegustowany i opowiada, że na szczęście w sobotę na wiec w obronie zdrowego rozsądku zorganizowany przez dwóch słynnych komików Jona Stewarda i Stephena Colberta bezlitośnie wyśmiewających Tea Party przyszły setki tysięcy osób.

Słabe to jednak pocieszenie dla Baracka Obamy, który od dziś będzie się musiał dogadywać z wrogą mu większością republikańską w Izbie Reprezentantów. Choć Tea Party reprezentuje ekstremę, to jej argumenty powtarzają – w bardziej rzeczowej formie – także umiarkowani Republikanie. Dlatego ambitny plan reform Obamy, np. zielona rewolucja w energetyce, może się rozbić o republikański mur. A przecież nawet mając zdecydowaną większość w Kongresie, prezydent strawił długie miesiące na przekonanie własnej partii do reformy zdrowia i wprowadzenie ubezpieczenia społecznego.

Dlatego, kiedy w czwartek prezydent występował w telewizyjnym programie Stewarda, nie powiedział już: “Yes, we can!”, tylko: “Yes, we can, but…” (Tak, damy radę, ale…).

About this publication