Get Off Julian Assange

<--

Odwalcie się od Juliana Assange’a

Wściekła, histeryczna nagonka na Juliana Assange’a przybrała już takie rozmiary, że trudno z nim nie sympatyzować – felieton z cyklu “Amerykański sennik”

Wściekła, histeryczna nagonka na Juliana Assange’a przybrała już takie rozmiary, że trudno z nim nie sympatyzować. Nawet jeśli zgodzimy się, że działalność Wikileaks i jej szefa budzi wątpliwości, to wydarzenia ostatnich dni wywołują naturalny bunt, a sam Assange jawi się w ich świetle jako romantyczny Don Kichot walczący z możnymi tego świata – czyli dokładnie jako ktoś, za kogo sam się lubi przedstawiać.

Odkąd tydzień temu Wikileaks zaczęła ujawniać 250 tys. poufnych raportów z ambasad USA, strona była paraliżowana przez zmasowane ataki hakerów, Amazon.com wyrzucił ją ze swoich serwerów, odebrano jej nazwę wikileaks.org, a Paypal (system przelewów przez internet) przestał obsługiwać dotacje dla Wikileaks. Interpol rozesłał za Assange’em list gończy w sprawie gwałtów, które miał rzekomo popełnić w Szwecji. Amerykańscy politycy głoszą, że Assange jest terrorystą i trzeba go ścigać równie bezwzględnie jak Osamę ben Ladena. Dziennikarze coraz słabiej kryją się z pomysłem, że Assange’a trzeba po prostu zlikwidować.

Charles Krauthammer pisze w “Washington Post”: “Niech świat zobaczy człowieka, który nie może spać w jednym miejscu przez dwie noce, bo boi się długiej, karzącej ręki amerykańskiej sprawiedliwości. Nie wzywam, żeby odwołać z emerytury agenta KGB, który na ulicach Londynu zabił bułgarskiego dysydenta zatrutym szpicem parasola. Ale byłoby miło, gdyby ludzie tacy jak Assange bali się wychodzić na ulicę, kiedy pada deszcz”.

Prawnicy Białego Domu odkurzyli ustawę o szpiegostwie przyjętą przez Kongres podczas I wojny światowej, żeby znaleźć na Assange’a taki paragraf: “Kto bez autoryzacji wszedł w posiadanie informacji dotyczących bezpieczeństwa narodowego USA, nie ma prawa ich publikować”. Bardzo rozsądny przepis, ale czy obowiązuje on obywatela Australii Juliana Assange’a mieszkającego w Londynie? Czy wszyscy mieszkańcy kuli ziemskiej winni stać na straży tajemnic rządu USA?

Na straży tajemnic rządu USA winien stać rząd USA. Tymczasem do depesz z klauzulą “secret” mają dostęp trzy miliony Amerykanów – w armii, wywiadzie i różnych urzędach państwowych – jeśli tylko zalogują się do wojskowej sieci komputerowej SIPRNET. Klauzulą “secret” oznaczono np. depeszę z ambasady w Rijadzie, w której dyplomaci relacjonują, jak saudyjski król Abdullah zachęca Amerykę do zbombardowania Iranu. Czy taka informacja powinna być przeznaczona do wiadomości trzech milionów ludzi, w tym dla 22-letniego starszego szeregowca z bazy USA pod Bagdadem, który wykradł ją i przekazał Assange’owi razem z setkami tysięcy innych tajnych raportów?

W zasadzie fakt, że sekrety wyciekły dopiero teraz, po kilkunastu latach działania SIPRNET-u, jest ogromnym sukcesem Ameryki i wystawia fantastyczne świadectwo jej urzędnikom i żołnierzom. Gdyby w Polsce do tajnych dokumentów miały dostęp miliony ludzi, znalibyśmy je po kilku godzinach.

Jednakże, nawet uwzględniając nieludzką lojalność Amerykanów, założenie, że trzy miliony ludzi może zachować tajemnicę, wydaje się przesadnie idealistyczne. I raczej tutaj oraz w błędnym klasyfikowaniu depesz należy szukać jądra problemu.

Ale zamiast uderzyć się w piersi, łatwiej pokazać palcem na Assange’a. Co ciekawe, redaktorzy “New York Times’a”, którzy od niedzieli publikują poufne raporty, śpią spokojnie. Tymczasem dziennik ten w oczywisty sposób złamał ustawę o szpiegostwie. Dostał wykradzione tajemnice państwowe od brytyjskiego “Guardiana”, który z kolei otrzymał je od Assange’a. Dlaczego nikt nie zablokował jeszcze internetowej strony “New York Times’a” i nie grozi jego redaktorom zatrutymi parasolami?

To tyle na temat nagonki na Assange’a. Co do samego Assange’a, przyznajmy rację jego krytykom: istotnie ma on zapewne nierówno pod sufitem, ale z tego powodu jeszcze bardziej z nim sympatyzujemy. Głównym motywem jego działania jest nie tyle demaskowanie nieetycznych, sekretnych działań władców tego świata, ile wiara, że wszystkie działania państwa demokratycznego (lub dowolnej instytucji czy organizacji) powinny być jawne.

Dla tej utopijnej idei gotów jest kompromitować dyplomatów USA i dekonspirować albo nawet narażać życie bohaterów raportów z Iraku czy Afganistanu (choć sam utrzymuje, że zagrożenie takie jest rozdmuchiwane ponad miarę).

Niechęć i nieufność do wszelkich instytucji, ich sztywnych reguł i tajemnic, zaszczepiła Julianowi ekscentryczna matka, wędrowna reżyserka teatralna, która wychowując syna, 37 razy zmieniała miejsce zamieszkania i nigdy nie posłała go do szkoły. – Nie chciałam, żeby jego duch został złamany – wyjaśnia.

Wszystko wskazuje, że Assange naprawdę jest Don Kichotem. Reportaż w “New Yorkerze” pokazuje, jak australijski haker od lat walczy o “totalną jawność” prawie bez pieniędzy, pomieszkując kątem u fanów Wikileaks w różnych krajach świata, korzystając z pomocy równie zwariowanych ochotników, którzy pracują za darmo. Jeszcze ostatniej zimy musiał zawiesić działalność portalu Wikileaks, ponieważ brakowało pieniędzy.

Wiosną zebrał grupkę zapaleńców w małym domku w Reykjaviku, stolicy Islandii, i tam przez kilka dni – w głębokiej konspiracji, przy opuszczonych zasłonach, nawet bez internetu – szykowali pierwszą wielką bombę Wikileaks: wykradziony armii USA film z helikoptera latającego nad Bagdadem, którego załoga dość pochopnie uważa wszystkich na dole za rebeliantów i ich likwiduje.

Assange, który oglądał nagranie klatka po klatce i opatrywał je komentarzami, był tak zaaferowany, że prosił kolegów, żeby przycięli mu włosy, bo nie chciał tracić czasu na fryzjera. – Wiem, że to wszystko przypomina amatorszczyznę – śmiał się. Kilka miesięcy później ta grupka zbzikowanych entuzjastów zatrzęsła światem.

Teraz są trochę jak Bonnie i Clyde, romantyczni bohaterowie słynnego filmu Arthura Penna, bezwzględnie tropieni przez policję kilku stanów USA. Większość widzów kibicuje raczej im, a nie policji, choć Bonnie i Clyde rabowali banki i nawet zastrzelili kilka osób.

About this publication