Happy Holidays!

<--

Happy Holidays!

“Boże Narodzenie przeistoczyło się w orgiastyczny festiwal konsumpcji, pożądliwości i drwiny (…) To tylko ornament w wielkiej orgii zakupowego szału” – piszą Jarosław Makowski i Kazimierz Bem w “Gazecie Świątecznej” i uwaga ta, choć mało odkrywcza, szalenie mi się podoba, bo jest orgiastyczna formalnie.

Osobiście nie wierzę, że tak misternej, barokowej frazy używać można całkiem serio. Dlatego przypuszczam, że mamy do czynienia z tekstem przewrotnym i dwuznacznym, który czytelnicy wzmożeni moralnie zrozumieją dosłownie, zaś cynicy – jako satyrę, autoironię, zabawę konwencją. Pierwszym i drugim lektura sprawi wiele przyjemności. Dla publicystów, którzy potrafili dotrzeć do tak diametralnie różnych środowisk: chapeau bas!

Co do Ameryki, o której zasadniczo piszemy w tej rubryczce, to jest ona na innym, dalszym etapie refleksji bożonarodzeniowej. Z orgiastycznym festiwalem konsumpcji pogodzono się tutaj już dawno; Ameryka małodusznie wierzy, że bez niego tutejszą klasę średnią – sklepikarzy i drobnych przedsiębiorców – czekałaby zagłada. Obecnie Amerykanów dzieli już tylko kwestia rytuałów. Nie mogą się dogadać, jak szamani odprawiający wielką orgię zakupowego szału, czyli – przekładając z barwnego języka Makowskiego i Bema na nasze – sklepikarze, otóż jak sklepikarze powinni żegnać zamroczonych gwiazdkowymi zakupami klientów.

Możliwości są zasadniczo dwie: “Merry Christmas” (Wesołych świąt Bożego Narodzenia) albo “Happy Holidays” (Szczęśliwych wakacji). Pierwsza tradycyjna, chrześcijańska, druga nowoczesna, podyktowana zasadą politycznej poprawności i czujnością, żeby nie urazić robiących zakupy muzułmanów, żydów czy ateistów.

W sklepach w Waszyngtonie słychać prawie wyłącznie “Happy Holidays”. Ale już np. w Dallas pewien kościół stworzył internetową stronę hańby, na której internauci wpisują sklepy wstydzące się “Merry Christmas”. Jak wykazał sondaż PRRI/RNS Religion News, w skali całego kraju 49 proc. Amerykanów popiera “Merry Christmas”, a 44 proc. – “Happy Holidays”.

“Happy Holidays” jeszcze minimalnie przegrywa, ale jest w ofensywie, nie tylko w Ameryce, ale także na całym świecie. Tysiące choinek zdobi centra handlowe Bliskiego Wschodu; arabscy sklepikarze bezwstydnie próbują podłączyć się do festiwalu orgiastycznej konsumpcji. W tym roku pewien hotel w Abu Zabi wydał 11 mln dol na drzewko obwieszone złotymi bombkami, diamentami i szafirami.

Wydawałoby się naturalne, że skoro niechrześcijanie obchodzą Boże Narodzenie, przynajmniej w kadłubowej formie, to powinni zaakceptować jego nazwę. Obrażać się na “Merry Christmas” mogą raczej chrześcijanie, ponieważ ich święto zamienia się w drugie, ale bardziej wypasione walentynki – ogólnoświatowy, uniwersalny dzień życzliwości międzyludzkiej, którą wyznajemy sobie pod choinką za pomocą prezentów. W obliczu takiej degrengolady “Merry Christmas” brzmi w ustach wszystkich sklepikarzy świata – tych morderców bożonarodzeniowej tradycji – jak kpina. Prawie jak życzenia “dużo zdrowia” od kata dla skazańca.

About this publication