Niespodzianek właściwie nie było. Barack Obama pochwalił nas za wiodącą rolę w regionie, obiecał wzmocnienie współpracy gospodarczej i wojskowej, wspomniał o poluzowaniu reżimu wizowego. Donald Tusk wręczył gościowi grę z gatunku fantasy (czyżby to była dowcipna aluzja do stylu uprawianej przez siebie polityki?).
Jarosław Kaczyński dał do zrozumienia, że w razie jego zwycięstwa wyborczego istotą stosunków polsko-amerykańskich będzie wyjaśnianie okoliczności katastrofy smoleńskiej. A Lech Wałęsa z właściwym sobie wdziękiem uznał, że z Obamą właściwie nie miał o czym gadać. Czyli nad Wisłą wszyscy zachowali swój styl. Łącznie z władzami Warszawy, które na czas wizyty w swojej nadgorliwości uczyniły z centrum stolicy bezludną twierdzę. A dostojny, choć dość wyluzowany gość złożył wieńce, uścisnął dłonie, pogratulował, uśmiechnął się i skomplementował Martę Kaczyńską (o ile za komplement uznać pytanie czy chodzi do szkoły).
Tak naprawdę najważniejsze w tej wizycie było to, że się odbyła. Polska miłość do Ameryki zaczęła już blednąć, a rok temu nawet chmura wulkanicznego pyłu nie była dość dobrym wytłumaczeniem dla nieobecności prezydenta USA na uroczystościach pogrzebowych Lecha i Marii Kaczyńskich. Tym razem wszystko było zgodne z protokołem i oczekiwaniami. Nie żebyśmy nagle stali się tacy ważni dla Obamy zajętego Azją, kryzysem gospodarczym i przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi, ale dobrze że on sam (albo jego doradcy) dostrzegli wreszcie istnienie zakątka świata, w którym na Amerykę często spogląda się z podziwem, a niekiedy i z nadzieją – tym razem choćby taką, że dzięki technologii made in USA zbudujemy na naszych łupkach polskie eldorado gazowe.
Polscy obserwatorzy nieco po macoszemu potraktowali odbywające się równolegle z wizytą dostojnego gościa spotkanie prezydentów Europy środkowej i wschodniej. To prawda, że panowie prezydenci niczego konkretnego nie ustalili, a z powodu Kosowa obrazili się goście z Belgradu i Bukaresztu, ale i tak dobrze było usłyszeć jak Barack Obama podnosi Polskę do rangi naturalnej przywódczyni regionu, przypomina o tym co zdążyliśmy osiągnąć i przedstawia nas innym jako wzór do naśladowania. Może czasem potrzeba uroczystej wizyty kogoś z bardzo daleka, żebyśmy przypomnieli sobie, że między Bałtykiem i Tatrami jednak coś dobrego się zdarzyło. Przynajmniej na chwilę, zanim nie wrócimy do codziennej rutyny politycznych zmagań w stylu zapasów w kisielu.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.