No One Believes in an American Bankruptcy, but …

<--

Nikt nie wierzy w bankructwo USA, ale…

Po Grecji przyszedł czas na Stany Zjednoczone, które już 2. sierpnia mogą stać się niewypłacalne. A wszystko z powodu sporu, jaki między sobą toczą amerykańscy politycy. Ta kwestia całkowicie zdominowała ostatni tydzień lipca.

W Stanach Zjednoczonych prezydent odpowiada za budżet, ale zgodnie z konstytucją tylko Kongres ma prawo do zaciągania długów, bez których Amerykanie już nie potrafią funkcjonować. Kongres USA egzekwuje swoje konstytucyjne uprawnienia poprzez ustalanie limitu zadłużenia, który obecnie wynosi 14,3 biliona dolarów.

Próg ten był podnoszony dziesięciokrotnie w ciągu ostatniej dekady – ostatni raz wiosną 2010 roku. Obecny limit został osiągnięty już w maju i od tego czasu Biały Dom nie ma prawa zwiększać zadłużenia publicznego USA. Dzięki zawieszeniu wpłat na fundusz emerytalny pracowników administracji Departamentowi Skarbu udało się zaoszczędzić tyle gotówki, aby utrzymać płynność finansową do 2. sierpnia.

Widmo amerykańskiego bankructwa

Jeśli do tego czasu Kongres nie podniesie ustawowego limitu, to rząd Stanów Zjednoczonych najprawdopodobniej stanie się przynajmniej czasowo niewypłacalny. We wtorek prezydent Barack Obama musiałby z dnia na dzień ściąć wydatki federalne o ok. 40%. Będzie to oznaczać niewypłacenie pensji urzędnikom i żołnierzom albo odmowę terminowego wykupu amerykańskiego długu. Ta opcja oznaczałaby faktyczne bankructwo największego dłużnika na świecie.

Rzecz w tym, że na podniesienie limitu nie chcą zgodzić się republikanie mający większość w Izbie Reprezentantów. W zamian za prawo do zaciągania nowego długu żądają od prezydenta Obamy cięć budżetowych na kwotę 917 mld USD w ciągu 10 lat. Demokraci kontrolujący Senat się na to nie godzą i proponują, by podnieść limit od razu o 2,3 biliona USD, równocześnie ograniczając deficyt budżetowy o 2,7 bln USD w ciągu dekady. Tyle że republikanie nie chcą słyszeć o podwyżkach podatków (to część planu demokratów), a limit długu zamierzają podnieść na raty i to warunkowo: najpierw natychmiastowo o 900 mld USD, a potem o kolejne 1,6 bln USD pod warunkiem dokonania cięć w wydatkach na kwotę 1,8 biliona. Takie rozwiązania byłoby bardzo niewygodne dla prezydenta Obamy, ponieważ pozostawiałoby go na łasce republikanów przed wyborami w 2012 roku.

Dolar rekordowo słaby

Spór jest więc czysto polityczny i faktycznie dotyczy szans na reelekcję urzędującego prezydenta USA. W bankructwo Ameryki chyba nikt nie wierzy, o czym świadczy śmiesznie niskie oprocentowanie amerykańskiego długu. Traci za to dolar, bijący rekordy słabości wobec franka i złota. Nerwowo jest też na rynkach akcji, gdzie inwestorzy obawiają się niestabilności politycznej i jej wpływu na koszt kredytu w gospodarce.

Wątpliwości co do wiarygodności kredytowej Ameryki niemal całkowicie przyćmiły publikowane w minionym tygodniu dane makroekonomiczne. W fatalnej kondycji pozostaje rynek nieruchomości mieszkaniowych w USA. Czerwcowa sprzedaż nowych domów spadła do 312 tysięcy (w ujęciu annualizowanym) i była o trzy tysiące niższa niż w maju. Dla porównania: w szczycie nieruchomościowej bańki Amerykanie budowali i sprzedawali ponad milion domów rocznie. Na amerykańskim rynku wciąż mamy do czynienia z ogromną nadpodażą, wskutek której ceny domów osiągnęły najniższy poziom od blisko dekady. Indeks S&P/Case-Shiller mierzący ceny domów w 20 amerykańskich metropoliach spadł w maju o 4,5% rdr.

Przemysł złapał zadyszkę

Ponieważ sektor mieszkaniowy pozostaje w kryzysie od pięciu lat, to nie budzi już tak dużych emocji inwestorów i ekonomistów. Inaczej jest z amerykańskim przemysłem, który po wyjściu z recesji znów złapał zadyszkę. W czerwcu wartość zamówień na dobra trwałego użytku zmniejszyła się o 2,1% mdm, choć oczekiwano wzrostu o 0,3%. Po wyłączeniu bardzo zmiennych zamówień w transporcie dynamika tego wskaźnika wyniosła tylko 0,1% wobec prognozowanych 0,5%. Spowolnienie wzrostu w 8 z 12 dystryktów pokazała też Beżowa Księga – czyli raport o stanie gospodarki sporządzany przez regionalne oddziały Rezerwy Federalnej.

Mimo kłopotów Ameryki Polacy zachowali niczym niezmącony optymizm, co pokazały czerwcowe dane o sprzedaży detalicznej. Obroty handlowców były o 10,9% wyższe niż przed rokiem oraz o 1,4% wyższe niż w maju. Po uwzględnieniu efektu rosnących cen sprzedaż i tak wzrosła o przyzwoite 6,4%. Tak wysokie wyniki wydają się jednak nie do utrzymania w drugim półroczu. Wysoka inflacja, stagnacja realnych wynagrodzeń i niski wzrost zatrudnienia sprawiają, że Polacy, chcąc więcej konsumować, muszą korzystać z oszczędności lub zadłużać się w bankach. Na dłuższą metę nie da się tak finansować wzrostu konsumpcji.

Mimo to politycy i bankowi ekonomiści nie tracą dobrego humoru i szacują, że w drugim kwartale polska gospodarka rozwijała się w tempie 4,0-4,5%. To jednak słaby wynik w porównaniu do znacznie bogatszej Szwecji, której PKB zwiększył się aż o 5,3% (wobec 6,4% w pierwszym kwartale). Nasz północny sąsiad nie przestaje zadziwiać najwyższym wzrostem gospodarczym w Europie przy zachowaniu zrównoważonych finansów publicznych (brak deficytu budżetowego), redukcji relacji długu do PKB i obniżce podatków.

About this publication