Alabama wygrała z Obamą
Szkoły mogą sprawdzać status imigracyjny uczniów, a policjanci kierowców i pasażerów podczas rutynowych kontroli – uznała federalna sędzia w Alabamie. To porażka administracji Baracka Obamy, która zaskarżyła najostrzejsze prawo antyimigracyjne w USA.
Środowa decyzja wywołała euforię w szeregach republikańskich polityków z Alabamy z gubernatorem Robertem Bentleyem na czele (po raz pierwszy od 136 lat prawica ma w tym stanie bezwzględną większość) oraz smutek członków organizacji walczących o swobody obywatelskie i chrześcijańskich Kościołów. Te ostatnie złożyły wspólny pozew przeciwko antyimigracyjnemu prawu.
“Naszym celem było zawsze zapewnienie w Alabamie miejsc pracy dla legalnie mieszkających tu obywateli” – napisał w oświadczeniu Republikanin Del Marsh, który w stanowym senacie forsował nowe przepisy. – Jesteśmy rozczarowani. Ta decyzja stworzy mnóstwo problemów – stwierdził Andre Segura z wpływowej organizacji American Civil Liberties Union. Zapowiedział dalszą walkę z ustawą, apelację złoży też zapewne Departament Sprawiedliwości USA.
Po decyzji sędzi Sharon Blackburn policjanci w Alabamie będą mogli m.in. sprawdzać podczas rutynowych kontroli – gdy ktoś choćby przekroczy prędkość – czy kierowca lub pasażerowie są nielegalnymi imigrantami, jeśli tylko będą mieli “uzasadnione podejrzenie”, że tak właśnie jest. Będą mogli też aresztować te osoby, które nie potrafią udowodnić swojej legalności.
Blackburn, mianowana jeszcze przez republikańskiego prezydenta George’a Busha jr. w latach 90. XX w., uznała również, że obowiązek noszenia przy sobie dokumentów o imigracyjnym statusie nie łamie prawa federalnego.
Podobnie zdecydowała w przypadku najbardziej kontrowersyjnego zapisu, który zobowiązuje przedszkola i szkoły do sprawdzania statusu imigracyjnego dzieci i ich rodziców. Autorzy przyjętej w czerwcu br. ustawy wyjaśniali, że ma to na celu jedynie zorientowanie się, jaka część stanowych pieniędzy idzie na edukację nielegalnych imigrantów – przepisy nie wymagają bowiem, by wyrzucać ich ze szkół. Obrońcy swobód obywatelskich alarmują, że nielegalni rodzice, obawiając się kontroli, w ogóle przestaną posyłać dzieci do szkół. W ten sposób imigranci, którzy i tak są zwykle słabo wykształceni, w następnym pokoleniu staną się analfabetami.
Jednocześnie sędzia Blackburn zawiesiła kilka innych zapisów: kary za zatrudnianie nielegalnych imigrantów, ich podwożenie i wynajmowanie im mieszkań czy zakaz studiowania na uniwersytetach osób niemających prawa do pobytu w USA.
Organizacje praw człowieka i przedstawiciele Kościołów chrześcijańskich podkreślali, że takie przepisy ocierają się o rasizm. “Z ulgą przyjęliśmy zablokowanie części restrykcyjnych elementów ustawy. Czujemy, że choć napisane przez parlamentarzystów często odwołujących się do chrześcijaństwa, nie miały nic wspólnego z przesłaniem Chrystusa, który zawsze przyjmował wszystkich niezależnie od pochodzenia i statusu” – napisali wielebni Matt Lacey i R.G. Lyons w imieniu 150 metodystycznych pastorów.
Ich radość może być przedwczesna, bo władze Alabamy zapowiedziały walkę o uznanie całej ustawy za zgodną z prawem. W dodatku wydany przez Blackburn wyrok to wiatr w żagle zwolenników antyimigracyjnych ustaw w stanach takich jak Arizona czy Georgia, którymi po pozwach administracji Obamy i zawieszeniu przez sądy federalne zajmie się zapewne sąd najwyższy USA. Blackburn uznała bowiem za legalne także te zapisy, które w innych stanach sądy zawiesiły. – Dla zwolenników antyimigracyjnych przepisów to coś więcej niż zwycięstwo – przyznaje w “New York Timesie” profesor prawa Peter J. Spiro z uniwersytetu w Temple.
Szacuje się, że w liczącej 4,8 mln mieszkańców Alabamie mieszka ok. 120 tys. nielegalnych imigrantów. Nie są więc wielkim problemem, a na pewno nie takim, jak w 6,6-mln Arizonie (500 tys. osób) czy 37-mln Kalifornii, gdzie jest ich ok. 2,6 mln. Mimo to stan Kalifornia nie zamierza rozprawiać się z nimi w sposób podobny do Alabamy czy Arizony. Wręcz przeciwnie – niedawno zdecydował , że o szkolne stypendia mogą starać się także nielegalni.
Rządzący Alabamą czy Arizoną Republikanie podkreślają, że w tak trudnych czasach, gdy bezrobocie przekroczyło w USA niezwykle wysoki jak na ten kraj pułap 9 proc., nielegalni zabierają pracę legalnym obywatelom. Są też utrapieniem stanowych budżetów, bo wydawane np. na edukację ich dzieci pieniądze nie zwracają się z podatków, gdyż nielegalni pracują na czarno.
Administracja Obamy nie tylko próbuje zablokować stanowe antyimigracyjne prawa, ale chce poluzować przepisy o deportacji tych nielegalnych, którzy trafili za kratki za drobne przestępstwa. W 2010 r. prezydent zapowiadał też przeforsowanie w Kongresie tzw. Dream Act, który dałby wielu nielegalnym – a jest ich ponad 10 mln – prawo do starania się o stały pobyt lub obywatelstwo. Wobec oporu kongresmenów nic z tego jednak nie wyszło.
Biały Dom zapewne wróci do pomysłu, może w nieco zmodyfikowanej formie, przed wyborami w listopadzie 2012 r. Choćby dlatego, że trzy lata temu Obamę w walce z republikaninem Johnem McCainem poparło aż 67 proc. latynoskich wyborców. A to właśnie głównie z Meksyku oraz innych krajów Ameryki Środkowej i Południowej pochodzą nielegalni imigranci, często przyjeżdżający w ślad za krewnymi, którzy zostali już obywatelami Stanów Zjednoczonych.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.