In America They Have Not Heard about Electoral Silence

 .
Posted on October 23, 2011.

<--

W dobie internetu cisza wyborcza wydaje się kuriozalna

Cisza wyborcza jest w krajach anglosaskich zjawiskiem zupełnie nieznanym. Nie ma nawet w języku angielskim powszechnie przyjętego i ustalonego terminu, który by ją określał. Gdyby ktoś próbował narzucić ciszę wyborczą w Ameryce, byłby niechybnie potraktowany jak przybysz z kosmosu. Zaraz podniósłby się powszechny alarm, zarówno na lewicy, jak i na prawicy, że urządza zamach na świętą Pierwszą Poprawkę do Konstytucji USA, która zapewnia obywatelom całkowitą wolność wypowiedzi.

Nie chodzi tylko o kwestię zasad, ale też o mocno zakorzenione lokalne zwyczaje. Amerykańskie życie polityczne jest dużo żywsze, barwniejsze i bardziej brutalne niż polskie. Debata trwa tutaj w zasadzie na okrągło, każdego dnia, i próba jej ograniczania zostałaby uznana za szaleństwo. Przeróżne grupy wpływu czy organizacje, które starają się przeforsować swoje idee na porządku dziennym – także poza czasem kampanii wyborczej – wykupują reklamy w telewizjach. Są one często niezwykle agresywne i sugestywne.

Latem tego roku politycy w Waszyngtonie debatowali, jak ograniczyć ogromny dług skarbu państwa, i mówiło się m.in. o reformie, czyli najpewniej obcięciu, systemu emerytalnego. W różnych telewizjach pojawiał się w kółko klip reklamowy z trójką wybiedzonych i wściekłych emerytów, którzy domagali się wyjaśnień: ”Panie senatorze i pani kongresmen, czy to prawda, że chcecie nam obciąć emerytury? Co to ma znaczyć? Czy możecie się z tego wytłumaczyć wyborcom w swoim okręgu? Jeśli uważasz tak jak my, zapytaj swojego senatora!”.

W dobie internetu cisza wyborcza wydaje się jeszcze bardziej kuriozalna i jakby zapożyczona z poprzedniej, zamierzchłej epoki. Komentarze, artykuły i sondaże wyborcze wrzucone do internetu w piątek przed północą nie znikają w sobotę i niedzielę (kiedy zwykle odbywa się głosowanie). Dlaczego zatem strony internetowe miałyby być uprzywilejowane w stosunku do gazet papierowych i telewizji, które w sobotę i niedzielę muszą już w sprawie wyborów milczeć?

Gdyby nawet cisza w Ameryce została jakimś cudem wprowadzona, stałaby się martwym przepisem. Internauci nie są już bierni jak w pierwszych latach światowej sieci, kiedy jedynie czytali artykuły, analizy, komentarze i wyniki sondaży. Dziś stali się aktywni, zażarcie dyskutują, sami piszą komentarze. Tworzą internet. Dociekliwi amerykańscy blogerzy – progresywni, liberalni, konserwatywni, libertariańscy i inni – stali się dostarczycielami, a nie odbiorcami, newsów. Coraz częściej to zawodowi dziennikarze i gazety czerpią wiedzę i inspiracje od internautów, a nie odwrotnie. Powstrzymanie rozproszonego żywiołu, na który składają się tysiące rozpolitykowanych blogerów, jest nierealne.

Granice między amatorskimi blogerami i zawodowymi dziennikarzami w Ameryce zacierają się w tempie ekspresowym. Dziennikarze piszą blogi, a blogerzy stają się gwiazdorami i komentatorami w telewizjach i radiach. Dlatego kuriozalny byłby również pomysł, żeby odpuścić ciszę wyborczą blogerom, a egzekwować ją od dziennikarzy znanych gazet, radia czy telewizji.

About this publication