Young, American and Poor

<--

Przeciętna rodzina emerytów w USA ma majątek 47 razy większy niż przeciętna rodzina poniżej 35. roku życia, a różnica ta rośnie ekspresowo

Intuicyjnie w opublikowanym w poniedziałek badaniu Pew Research Center nie ma nic dziwnego, bo ludzie przez całe życie oszczędzają, do emerytury spłacają kredyt mieszkaniowy itp. Ale w Ameryce przepaść między młodymi i starymi pogłębia się w coraz szybszym tempie. W 1984 r. ludzie powyżej 65. roku życia byli średnio dziesięć razy bogatsi niż ludzie poniżej 35. roku życia. Jeszcze kilka lat temu byli 20 razy bogatsi. Dziś przeciętny majątek rodziny powyżej 65. roku wynosi 170 tys. dol., a przeciętny majątek rodziny poniżej 35. roku życia – 3,6 tys. dol.

Przez dekady obowiązywała w Ameryce zasada, że każde następne pokolenie żyje lepiej niż poprzednie. Okazuje się, że trzeba wprowadzić do niej poprawkę – następne pokolenie żyje lepiej, ale dopiero na emeryturze. W młodości ma dużo gorzej niż rodzice.

Emeryt z 2011 r. jest dziś średnio o 42 proc. bogatszy niż emeryt z 1984 r. (biorąc poprawkę na inflację, czyli w przeliczeniu na współczesne dolary). Nie odczuł specjalnie kryzysu – od 2005 r. zbiedniał tylko o 6 proc. Tymczasem współczesny młody Amerykanin (do 35 lat) jest o 68 proc. biedniejszy niż młody Amerykanin z czasów prezydenta Ronalda Reagana!

Badanie Pew to kolejny dowód rosnących nierówności społecznych w USA. Dotąd jednak mówiło się głównie o przepaści między bogatymi i “zwykłymi” Amerykanami. W latach 2002-07 majątek 1 proc. najbogatszych rósł w tempie 10 proc. rocznie, a majątek 99 proc. pozostałych – w tempie 1,3 proc. To jeden z głównych powodów, dla których setki ludzi od prawie dwóch miesięcy koczują w parku Zuccotti, niedaleko budynku nowojorskiej giełdy, i w parkach innych miast Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że nie przypadkiem protest “Okupuj Wall Street!” wydaje się buntem młodych przeciwko starym.

Dlaczego emeryci mają się w Ameryce coraz lepiej, a młodzi coraz gorzej? Pierwszym winowajcą jest kryzys i załamanie na rynku nieruchomości. Wielu młodych wzięło kredyty na domy w najgorszym momencie, tuż przed krachem, kiedy ceny były wyśrubowane, i teraz tonie w długach. Wielu zbankrutowało. Starzy kupowali domy w czasach, kiedy ceny były jeszcze normalne, i zdążyli je pospłacać.

Drugim winowajcą jest bezrobocie, które ogólnie wynosi w Ameryce 9 proc., ale w grupie dwudziestoparolatków – 18 proc.

Trzecim winowajcą są szybko rosnące koszty studiów. Czesne na dobrej prywatnej uczelni wynosi nawet 60 tys. dol. rocznie, na uniwersytecie stanowym – ok. 20 tys. Młodzi biorą studenckie kredyty i niejednokrotnie wchodzą w dorosłe życie z balastem kilkudziesięciu tysięcy dolarów długu. Kredyty studenckie przekroczyły niedawno bilion dolarów – wynoszą już więcej niż dług wszystkich Amerykanów na kartach kredytowych.

Wszystkie te doraźne przyczyny nie są jednak pełnym wyjaśnieniem zjawiska, które rozpoczęło się jeszcze przed kryzysem. – Prawda jest taka, że starzy mają w Ameryce lepiej, bo to oni rządzą tym krajem – mówi “Gazecie” dr Andrew Biggs z American Enterprise Institute, który w administracji George’a Busha jr opracowywał plany reformy systemu emerytalnego.

Zdaniem wielu ekspertów najbardziej wpływową organizacją w salonach politycznych Waszyngtonu jest Amerykańskie Stowarzyszenie Emerytów (AARP), które od 1998 r. wydało na na lobbowanie w Kongresie 210 mln dol. Ostatnio na przekonywanie kongresmenów do swoich koncepcji przeznacza średnio 20-30 mln dol. rocznie.

Tymczasem np. dzieci, podobnie jak ryby, głosu nie mają. Grupa broniąca ich interesów (Children’s Defense Fund) wydaje na lobbowanie sto razy mniej.

– Dzieci nie chodzą na wybory, a młodzi relatywnie rzadko. Wśród emerytów frekwencja jest zawsze wysoka. I co najważniejsze, dzieci nie złożą dotacji na kampanię wyborczą kongresmena – tłumaczy Biggs. – System polityczny naturalnie dryfuje tam, gdzie są pieniądze i wpływy. W efekcie np. rząd federalny wydaje na emerytów, którzy przecież i tak są najbogatszą grupą społeczną w USA, siedem razy więcej niż na dzieci.

W przekroju całego życia statystycznego Amerykanina nie jest to jakaś wielka niesprawiedliwość, bo dzisiejsze dzieci i młodzi też będą kiedyś emerytami i skorzystają z dobrodziejstw systemu, który faworyzuje starych. – O ile system się nie zawali… – zauważa Biggs. – Od lat wiadomo, że trzeba go zreformować. System emerytalny i leczenie seniorów, kiedy wprowadzano je w latach 50. i 60., zabierały kilka procent budżetu USA. Dziś już jedną trzecią, a będzie coraz gorzej, bo proporcje między emerytami a pracującymi są coraz bardziej niekorzystne!

Zdaniem Biggsa nie należy oceniać systemu w przekroju całego życia ludzkiego, tylko tu i teraz. – 22 proc. amerykańskich dzieci żyje poniżej poziomu ubóstwa [czyli czteroosobowa rodzina ma mniej niż 22 tys. dol. rocznie, takie lub niższe dochody ma 8 proc. emerytów]. W tym kraju potrzebna jest prawdziwa debata, czy podział dóbr, który tak mocno faworyzuje starszych, nam odpowiada – wylicza. – Niestety, ktokolwiek próbuje rozpocząć tę debatę, rozbija się o potężne lobby emerytów.

About this publication