Cradle of the United States

<--

Gdziekolwiek na świecie spotkamy bostończyka, będziemy musieli wysłuchać opowieści o jego mieście. Będzie zachęcać uparcie do odwiedzin. Nawet, jeśli przesadza mówiąc, że to najpiękniejsze miasto USA, to zajrzeć tutaj warto. Boston ma atmosferę podobną do naszego Krakowa.

Panuje luz, nie ma pośpiechu charakterystycznego dla innych amerykańskich metropolii. Jest przy tym co zwiedzać, bo przecież to jedno z najstarszych miast Stanów Zjednoczonych.

Kiedy Manhattan był jeszcze zieloną dziką wyspą, a w Kalifornii rdzenni Amerykanie stawiali pogańskie totemy, w Bostonie powstawały Stany Zjednoczone. Żadne inne miasto amerykańskie nie ma takiego znaczenia historycznego dla USA, a jednocześnie żadne nie jest wciąż tak bardzo europejskie.

Boston ani nie jest tak wielki i żywiołowy jak Nowy Jork, ani tak ważny jak Waszyngton, ani tak słynny jak Los Angeles. Choć leży nieco na uboczu głównego nurtu amerykańskich wydarzeń, to dla samych Amerykanów jest uosobieniem elegancji i stylu, a zarazem protestanckiej skromności. To w Bostonie i jego okolicach znajdują się dwa z czterech najlepszych amerykańskich (co oznacza także – światowych) uniwersytetów i to w Bostonie są najwyższe płace (ale też czynsze) w całych Stanach Zjednoczonych.

Mieszkańcy Bostonu cenią sobie ten niby-prowincjonalizm. Choć w Polsce miasto to kojarzy się najczęściej z serialem o wiecznie zapracowanej prawniczce Ally McBeal, w rzeczywistości bostończycy żyją wolniej i spokojniej, a dzięki temu i dłużej, niż mieszkańcy innych metropolii USA. Wymawiając nazwę swojego miasta, bostończycy lekko zaciągają. Brzmi to nieco jak “Błostn” – co im zapewnia w Nowym Jorku opinię… wieśniaków. Jednocześnie “zjadają” ostatnie sylaby słów z literą “r”, co upodabnia ich w opinii większości Amerykanów do sztywniaków z angielskiej Izby Lordów.

“Bostońskie picie herbaty”

W istocie są “najbardziej wyluzowanymi Amerykanami z klasą”, jak napisał o nich jeden z plotkarskich magazynów przy okazji premiery kolejnego filmu kręconego w Bostonie przez wielkiego fana tego miasta, Bena Afflecka. Choć Europejczycy lubią patrzeć na Amerykę jak na państwo prawie bez historii, dzieje Bostonu sięgają aż początków XVII wieku.

Miasto założyli w 1630 roku angielscy rybacy, którzy przez poprzednie lata penetrowali przebogate okoliczne łowiska dorsza (dziś, niestety, akwen jest przetrzebiony). Przy ujściu rzeki Charles, płynącej przez dzisiejszy Boston, skrywali się ze statkami w czasie silniejszych sztormów. Już sześć lat później w pobliskim Cambridge powstał pierwszy amerykański uniwersytet – słynny do dziś na cały świat Harvard.

W tym samym czasie bostońskie nabrzeże wyrosło na największą arenę handlu między rozkwitającą amerykańską kolonią i Europą. Do dziś ocean i nauka napędzają rozwój miasta. Największą sławę Boston zyskał w 1773 r. Wtedy w proteście przeciwko brytyjskiej polityce celnej bostończycy przebrani za Indian wtargnęli na pokład trzech cumujących statków. Wyrzucili za burtę ładunek herbaty…

Ten incydent doprowadził do wojny z Anglią i ogłoszenia przez USA niepodległości. Dzisiaj nazywany jest “Bostońskim piciem herbaty”. Aktorzy odgrywają go w każdą rocznicę, a miasto się bawi.

Współczesny Boston nie czerpie już z morza tyle, co dawniej. Przy nabrzeżu i w dawnych dokach portowych dziś znajdują się eleganckie deptaki, osiedla, targowiska i restauracje.

Piękno przede wszystkim

O tradycji marynarskiej przypomina ogromne oceanarium i szybkie katamarany, które odpływają sprzed niego na podglądanie przypływających jesienią w te okolice wielorybów. Bostończycy są wielkimi patriotami lokalnymi i nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej. I dlatego za upiększenie swojego ukochanego miasta są gotowi zapłacić fortunę.

Kiedy kilkanaście lat temu burmistrz Bostonu ogłosił, że w ramach akcji “Big Dig” (Wielkie Kopanie) schowa szpetną nadmorską autostradę w tunelu, a na górze urządzi parki i fontanny, wszyscy byli za. Mimo wielokrotnego przekroczenia budżetu wybierali go na kolejną kadencję! – Bo dla nas uroda tego miejsca jest dużo ważniejsza niż jakieś tam oszczędności – mówił podczas uroczystości burmistrz. Wszyscy klaskali…

M. Hmielewicz i M. Jamkowski

About this publication