Appalling Ignorance of Americans

 .
Posted on December 11, 2011.

<--

Przerażająca ignorancja Amerykanów

Mądrzy inaczej

Amerykanie nie znają dat ani stolic poszczególnych państw. Czasami nie potrafią wskazać na mapie nawet stanów własnego kraju. Ale równocześnie to ze Stanów, a nie z Azji czy Europy, pochodzi najwięcej noblistów i znanych naukowców.

Herman Cain, trzeba mu to przyznać, nie ukrywa swoich braków. „Jeśli mnie pan zapyta, kto jest prezydentem Uzbeki-beki-beki-beki-stanu-stanu, to powiem szczerze: nie wiem. A pan wie?” – powiedział w wywiadzie telewizyjnym. Cain, były prezes koncernu Godfather’s Pizza, ubiega się o nominację prezydencką w Partii Republikańskiej. W kolejnej telewizyjnej rozmowie oświadczył, że Chiny „mogą niedługo zbudować broń nuklearną” – chociaż posiadają ją od ponad 40 lat. Przy jeszcze innej okazji okazało się, że nie bardzo się orientuje, gdzie leży Libia, kim są neokonserwatyści i myli konstytucję USA z Deklaracją Niepodległości. Wszystko to jednak zupełnie nie przeszkadza jego sympatykom – według sondaży, w wyścigu do nominacji prezydenckiej idzie łeb w łeb z uchodzącym za faworyta Mittem Romneyem i Newtem Gingrichem. Kiedy media wytykają mu potknięcia, jego fani uważają, że to nagonka zarozumiałych, liberalnych elit na czarnego konserwatystę.

Amerykanin=ignorant

Cain to przypadek skrajny, ale wcale nieodosobniony. Inny republikański pretendent do najwyższego urzędu, gubernator Teksasu Rick Perry, w którym GOP jeszcze niedawno widziała swego męża opatrznościowego, chwalił się na spotkaniach ze studentami, że na uniwersytecie dostawał przeważnie oceny „D” (trója z minusem). Michele Bachmann, faworytkę Tea Party, której gwiazda ostatnio trochę przygasa, kilkakrotnie przyłapano na nieznajomości historii Ameryki. Sarah Palin, kandydatka na wiceprezydenta w 2008 r., nie potrafiła powiedzieć, co oznacza „doktryna Busha”. Potknięcia tego rodzaju zdarzały się nawet prezydentom. W czasie debaty telewizyjnej z Jimmym Carterem w 1976 r. prezydent Gerald Ford powiedział, że „Polska nie jest pod sowiecką dominacją”, czym pogrzebał szanse na swoją reelekcję. W kampanii w 2000 r. George W. Bush zaniemówił, gdy go zapytano, kto jest przywódcą Pakistanu, kluczowego sojusznika USA w południowej Azji.

Bush, podobnie jak Perry, jest produktem kowbojskiej subkultury Teksasu. Skończył Yale, co prawda z ocenami „Gentleman’s C” (zadowalającymi, ale niewysokimi), i słynął z tego, że zanim wprowadził się do Białego Domu, nie czytał żadnych książek, tylko gazety, a dokładniej ich rubryki sportowe. Gafy historyczno-geograficzne popełniają jednak czasem także politycy bardziej wyrafinowani, erudycyjni i światowi, którzy najlepsze uczelnie skończyli z wyróżnieniem. Wielu członków Kongresu mówi o Czechosłowacji jako kraju wciąż istniejącym. Nawet Barack Obama przypisał kiedyś wynalazek samochodu Amerykanom.

Komentując popisy republikańskich prominentów, wzięta felietonistka dziennika „New York Times” Maureen Dowd załamuje ręce nad ich ignorancją i narzeka, że upowszechniają kult umysłowej ciasnoty. „Zagrożeniem demokracji, z którym trzeba się pogodzić, są nic niewiedzący wyborcy, ale nie powinni jej zagrażać nic niewiedzący kandydaci” – pisze. Antyintelektualizm ma jednak w Ameryce długą tradycję. Od początku jej istnienia zdobywanie wiedzy – abstrakcyjnej i niepraktycznej – nie cieszyło się estymą. Prestiż jajogłowego intelektualisty profesora uniwersytetu nie mógł się równać z prestiżem człowieka czynu, najlepiej przedsiębiorcy.

Zmieniło się to w czasach zimnej wojny, kiedy rządzący docenili rolę nauki w gospodarce i wyścigu zbrojeń, zwłaszcza atomowych. W drugiej połowie XX w. amerykańskie uniwersytety, doinwestowane i zasilone najwybitniejszymi emigrantami z Europy, zaczęły masowo produkować laureatów Nagród Nobla. Nauki ścisłe i społeczne stały się domeną Amerykanów.

Kłopot z mapą

Z badań wynika, że 63 proc. Amerykanów w wieku 18–24 lat nie potrafi znaleźć na mapie Iraku, 88 proc. Afganistanu, a 70 proc. Korei Północnej, chociaż o krajach tych od dawna głośno jest w mediach. Mimo obfitości newsów z Bliskiego Wschodu trzy czwarte nie wie, gdzie leży Izrael ani Iran, a 63 proc. nie ma pojęcia, gdzie jest Arabia Saudyjska. Z nieznajomością mapy idzie w parze niewiedza na temat obcych krajów – 75 proc. nie orientuje się na przykład, że przeważająca większość ludności Indonezji to muzułmanie, a połowa sądzi, że w Indiach dominuje islam. Tylko 22 proc. młodych Amerykanów posiada paszport, więc może nie interesują się po prostu zagranicą? Okazuje się jednak, że nie znają nawet dobrze własnego kraju. Połowa nie potrafi znaleźć na mapie stanów: Nowy Jork, Missisipi i Luizjana.

Równie skromnie przedstawia się w USA znajomość historii. Przeprowadzone w 1999 r. badania studentów 55 elitarnych uniwersytetów wykazały, że 40 proc. nie wiedziało, kiedy toczyła się wojna secesyjna (1861–65), a 56 proc. nie orientowało się, kiedy prezydentem był Abraham Lincoln. Po 12 latach nic w tym zakresie się nie poprawiło. Na początku tego roku tygodnik „Newsweek” zadał tysiącu wybranych losowo Amerykanów kilka pytań, na które zwyczajowo muszą odpowiedzieć imigranci starający się o amerykańskie obywatelstwo. Blisko trzy czwarte z nich nie potrafiło opowiedzieć, dlaczego trwała zimna wojna, a 44 proc. nie umiało zdefiniować Karty Praw, która jest nieodłączną częścią konstytucji kraju.

About this publication