Przez ostatni miesiąc bezrobocie w USA mocno spadło – z 9 do 8,6 proc. Czy to koniec recesji i nadzieja dla Baracka Obamy przed wyborami 2012 roku? Niekoniecznie, bo statystyki są zwodnicze
Biuro ds. Statystyk Pracy podało wczoraj, że w listopadzie powstało 140 tys. dodatkowych miejsc pracy w amerykańskim sektorze prywatnym, m.in. ze względu na szaleństwo zakupów przed Bożym Narodzeniem. Zakupy w czasie tradycyjnych wyprzedaży po Święcie Dziękczynienia 24 listopada pobiły rekordy. Ponieważ jednocześnie pracę straciło w ostatnim miesiącu 20 tys. pracowników sektora państwowego, miesięczny bilans wynosi 120 tys. na plus. Dodatkowo zrewidowano statystyki z września i października – okazuje się, że w tych dwóch miesiącach powstało o 72 tys. miejsc pracy więcej, niż wcześniej podawano. W efekcie odsetek bezrobotnych, który od wielu miesięcy utrzymywał się w Ameryce na poziomie 9 proc. lub nieco wyżej, spadł do 8,6 proc. Tak niski nie był marca 2009 roku, czyli przez prawie cały okres rządów Baracka Obamy.
Wiadomość ta od razu znalazła się w czołówkach amerykańskich telewizji i portali internetowych, ale ekonomiści przestrzegali przed nadmiernym optymizmem. Bezrobocie oblicza się bowiem w Ameryce, biorąc pod uwagę tylko tych, którzy aktywnie szukają pracy. Aż 315 tys. Amerykanów przestało w ostatnim miesiącu szukać pracy, ponieważ stracili nadzieję, że w ogóle ją znajdą, dlatego – z punktu widzenia statystyków – przestali być bezrobotni. “Załamanych” (i niewliczanych do statystyk) jest już ponad 2,5 mln Amerykanów, ponieważ prawie połowa z ponad 13 mln bezrobotnych nie ma pracy przynajmniej od pół roku. Ten jeden wskaźnik jest najlepszą miarą kryzysu, który gnębi Amerykę od ponad trzech lat. Chronicznie bezrobotnych jest relatywnie najwięcej od czasów Wielkiego Kryzysu lat 30. ubiegłego wieku.
Jeśli do bezrobotnych wliczyć “załamanych” i pracujących na część etatu, czasami np. tylko kilka godzin tygodniowo, którzy nie mogą znaleźć pracy na cały etat, to amerykańskie bezrobocie wyniesie prawie 16 proc. Zdaniem niektórych to jest prawdziwa miara rynku pracy, a nie wskaźnik przyjmowany jako standard (który obecnie wynosi 8,6 proc.).
Średni czas szukania pracy wynosi 41 tygodni, co do niedawna było w Ameryce nie do pomyślenia – zawsze było jakieś bezrobocie, ale jeśli ktoś serio chciał pracować, to pracował. Najgorzej mają czarni, wśród których oficjalne bezrobocie wynosi 16 proc., a prawdziwe 23 proc.
Wszystko to przekłada się oczywiście na malejące szanse Baracka Obamy na reelekcję. Wprawdzie w sondażach wypada on zwycięsko lub remisowo z głównymi pretendentami republikańskimi – Mittem Romneyem i Newtem Gingrichem – ale z drugiej strony od końca II wojny światowej tylko jeden prezydent USA wygrał drugą kadencję z bezrobociem powyżej 6 proc. Był to Ronald Reagan. Jednak nawet w jego przypadku w roku wyborczym bezrobocie zaczęło spadać i Amerykanie odzyskali nadzieję. Mimo dobrych statystyk z listopada nic nie wskazuje na razie na to, żeby historia miała się powtórzyć w przyszłym roku. We wrześniu portal Bloomberg poprosił 51 ekonomistów o prognozy – przewidują oni, że bezrobocie przed wyborami nie spadnie poniżej 8,2 proc.
Na razie Obama może liczyć tylko na dwa koła ratunkowe.
Po pierwsze, na lojalność rasową – ponad 90 proc. czarnych głosowało na niego w 2008 roku i mniej więcej tyle samo zamierza poprzeć go w 2012 roku. W symulowanym w sondażu Pew Research Institute pojedynku z Romneyem prezydent dostaje 95 proc. głosów czarnych wyborców (a Romney 3 proc.).
Po drugie, poziom kandydatów republikańskich jest, co zgodnie przyznają niemal wszyscy komentatorzy, tym razem wyjątkowo niski. Nawet guru prawicy Charles Krauthammer pisze we wczorajszym “Washington Post”, że Romney i Gingrich mają wiele słabości, ale “trzeba grać takimi kartami, jakie się dostało w rozdaniu”.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.