No More Democracy at US Airports

<--

Spór o rosnące nierówności społeczne w Ameryce, tak aktualny przed wyborami prezydenckimi, toczy się również na lotniskach. Pytanie brzmi: czy podczas kontroli niektórzy pasażerowie mogą być traktowani lepiej niż inni?

Kontrole na amerykańskich lotniskach, drastycznie zaostrzone po zamachach 11 września 2001 r., przebiegały do niedawna według reguł absolutnie demokratycznych: wszyscy bez wyjątku podlegali tym samym żmudnym procedurom. Odczekaj swoje w długiej kolejce, zdejmij pasek i buty, wyciągnij laptopa z torby, przejdź na bosaka przez bramkę prześwietlającą. Czasami, jeśli masz pecha albo jeśli wydasz się podejrzany, dwaj strażnicy zabiorą cię do osobnego pomieszczenia, gdzie jeden z nich dokona osobistego przeszukania, czyli oklepie cię po całym ciele, nie wykluczając miejsc wstydliwych, a drugi będzie się cały czas przyglądał, żeby pierwszy nie został posądzony o niecne obmacywanie (przy czym obaj będą cię przy każdym klepnięciu gorąco przepraszać).

Takie reguły obowiązywały każdego bez względu na to, ile zapłacił za bilet, jakie pełni funkcje państwowe i ile milionów zgromadził na koncie. I bez względu na to, ile zostało mu do odlotu. Ze spóźnialskimi nikt się w Ameryce nie cacka, nie kieruje ich, tak jak w Europie, do priorytetowych bramek, żeby zdążyli na samolot.

Lotniskowej demokracji doświadczył pół roku temu senator Rand Paul, ulubieniec amerykańskiej prawicy, kiedy bramka na lotnisku w Nashville wykryła na nim coś podejrzanego. Senator nie chciał poddać się procedurze poklepywania, nazywanej przez niektórych obmacywaniem, i w konsekwencji nigdzie nie poleciał, a nawet zatrzymano go na pewien czas jako potencjalnie niebezpiecznego w jakimś niewielkim pomieszczeniu.

Kiedy dwa lata temu wprowadzano w Stanach oklepywanie/obmacywanie, pojawiły się pojedyncze głosy, by stosować podobne procedury jak w Izraelu. Na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie strażnicy wybierają do szczegółowej kontroli pasażerów wysokiego ryzyka, czyli – mówiąc wprost – najczęściej Arabów lub muzułmanów. Jednakże profilowanie, jak fachowo nazywa się tę procedurę bezpieczeństwa, zostało w USA kategorycznie odrzucone.

– Nikt w Ameryce nie będzie podejrzany za wygląd – powtarza przy różnych okazjach prezydent Barack Obama.

Sprawa stała się wręcz tematem tabu. Znany dziennikarz publicznego radia Juan Williams wyleciał z pracy za jedno zdanie wypowiedziane w telewizji: “Kiedy widzę, jak do mojego samolotu wchodzi ktoś w turbanie, robi mi się gorąco…”.

Ostatnio jednak coś się zmienia – główne linie lotnicze w porozumieniu z urzędem ds. bezpieczeństwa transportu (TSA) stworzyły priorytetowe bramki dla biznes klasy i wybranych pasażerów frequent flyer. Skoro płacą więcej, to nie muszą stać w kolejce, zdejmować butów ani wyciągać laptopa.

Sprawa, choć pozornie naturalna, jest mocno dyskusyjna. Wszyscy łatwo godzą się z powszechną praktyką, że linie lotnicze najpierw wpuszczają do samolotu “lepszych” pasażerów, którzy zapłacili więcej za bilety. Ale przechodzenie przez bramki kontrolne nadzorowane przez rząd to już co innego.

Po 11 września do ceny każdego biletu w USA dodawane jest dwa i pół dolara na bezpieczeństwo – te pieniądze trafiają do TSA. Skoro wszyscy pasażerowie zrzucają się na swoje bezpieczeństwo tak samo, jakim prawem niektórzy z nich są faworyzowani przy bramkach?

Pytanie takie stawia m.in. senator z Nebraski Ben Nelson, który przygotował w kwietniu projekt ustawy zakazującej faworyzowania pasażerów przy kontroli (czeka ona na swoją kolej w Senacie). Linie lotnicze życzą jej jak najgorzej, ponieważ zniechęceni żmudnymi kontrolami bogacze ostatecznie nie polecą biznes klasą, tylko wynajmą lub kupią prywatny odrzutowiec.

“To tak, jakby dla posiadaczy lepszych aut – najnowszych mercedesów, lexusów, bmw – zarezerwować oddzielne pasy ruchu na drogach publicznych” – twierdzi portal Slate, który opisuje lotniskowy dylemat TSA. Jego rozwiązanie wydaje się oczywiste – należy zrezygnować z jednej dla wszystkich składki dwa i pół dolara. Pasażerowie, którym się spieszy, niech płacą 10 czy 20 dolarów składki na TSA. Wtedy wzorowa amerykańska demokracja lotniskowa zostanie uratowana.

About this publication