Thank You, Mitt, or: Romney Gives Poland Publicity

<--

Być może największym pożytkiem z przyjazdu Mitta Romneya jest to, jak wielką zrobił nam reklamę. Zwykle o Polsce nie mówi się w Ameryce prawie wcale – półtora roku temu, kiedy w Białym Domu gościł prezydent Bronisław Komorowski, tamtejsze gazety zbyły wizytę notkami, a telewizje prawie ją przemilczały.

Przez ostatnie dwa dni było inaczej – o Polsce mówiło się i pisało dużo i dobrze. Jako jednym z trzech najbardziej niezawodnych sojuszników Ameryki (sic!), obok Wielkiej Brytanii i Izraela. Jako kraju, który nie jest żadnym petentem, tylko przeciwnie – wobec którego Ameryka ma dług wdzięczności (o czym prezydent Obama czasami jakby zapominał). Mógł tylko Romney trochę więcej wspomnieć o tym, że Polska dynamicznie się rozwija, że relatywnie dobrze radzi sobie z kryzysem, że przez ostatnie 20 lat zmieniła się w nowoczesny kraj itd. Mówił o tym, ale za mało.

Ale nie wybrzydzajmy – znaleźliśmy się w świetle amerykańskich reflektorów i wypadliśmy wzorowo. To cenne bez względu na wynik listopadowych wyborów w USA. Thank you, Mitt!

Paradoksalnie pomogły nam katastrofalne wpadki Romneya w Wielkiej Brytanii i Izraelu. W Ameryce nasłuchiwano wieści z Warszawy ze szczególnym zainteresowaniem, zastanawiając się, czy zdumiewająca czarna seria będzie kontynuowana. Nikt nie spodziewał się, że Romney wypadnie w pierwszej podróży zagranicznej tak fatalnie – potrafił wyczarować złe emocje dosłownie z niczego. Nawet w okolicznościach, które – jak olimpiada – budzą zwykle tylko dobre emocje. Dzień przed otwarciem igrzysk w Londynie powątpiewał w telewizji, czy gospodarze dobrze ją przygotowali, ściągając na siebie gniew i szyderstwa angielskich mediów i polityków.

W Jerozolimie wygłosił – sam z siebie, przez nikogo niepytany! – szokującą opinię, że Izraelczycy świetnie prosperują gospodarczo, w odróżnieniu od Palestyńczyków, ponieważ mają kulturę.

– To poglądy rasistowskie – oburzał się rzecznik Autonomii Palestyńskiej Saeb Erekat. – Ten człowiek nie zdaje sobie sprawy, że Palestyńczycy nie mogą rozwijać się swobodnie pod izraelską okupacją. Brakuje mu wiedzy i wizji. On nie rozumie nawet Izraelczyków! Nie słyszałem nigdy żadnego izraelskiego urzędnika państwowego, żeby mówił o supremacji kulturowej Żydów nad Palestyńczykami!

Kiedy Romney leciał z Jerozolimy do Polski, jego krytycy i prześmiewcy zastanawiali się, co równie idiotycznego i obraźliwego mógłby powiedzieć u nas. Może np. zbeszta Putina i zagrozi powrotem zimnej wojny? Już kilka miesięcy temu oznajmił przecież, że Rosja jest “największym geopolitycznym wrogiem Ameryki”. Ostatecznie jednak wykład w Warszawie okazał się długą wyliczanką przymiotów i zasług bohaterskiego, miłującego wolność narodu polskiego, poczynając od Pułaskiego, poprzez papieskie “Nie lękajcie się”, które zmieniło świat, “prostego elektryka, który obalił komunizm”, po podziękowania za Irak i Afganistan.

Tym razem nic kontrowersyjnego.

Jednakże nie zmienia to faktu, że wizja świata, jaka wyłania się z wcześniejszych wypowiedzi Romneya, jest anachroniczna, jakby zapożyczona z czasów zimnej wojny. Można mieć nadzieję, że jest to w dużym stopniu kreacja wyborcza. Ale przekonamy się o tym tylko wówczas, jeśli kandydat Republikanów wygra wybory. Wtedy rozmowy w Gdańsku i Warszawie okażą się nieocenione – już nie tylko Polska będzie przyjaciółką Ameryki, ale polscy przywódcy będą pierwszymi zagranicznymi przyjaciółmi i doradcami jej prezydenta.

Za wiele jednak po tej przyjaźni nie należy sobie obiecywać, ponieważ polityka zagraniczna ma dla pogrążonej w stagnacji gospodarczej Ameryki znaczenie drugorzędne. A też Romney – wbrew szumnym zapowiedziom – zapewne nie zmieni kursu wyznaczonego przez Obamę. Tak samo zresztą jak Obama – wbrew szumnym zapowiedziom – nie zmienił kursu schyłkowego Busha. A nawet przeciwnie, w niektórych sprawach przebił poprzednika: rozkręcił wojnę w Afganistanie, do dziś trzyma więźniów w Guantanamo. Ale nowych nie bierze, bo wszystkich podejrzanych o terroryzm zabija bez ceregieli – bombami zrzucanymi z dronów nad Pakistanem i Jemenem. “Reset” z Rosją jest chyba jedyną poważną zmianą, ale przecież również Bush na początku próbował czegoś w rodzaju “resetu” z Putinem, a mianowicie “zajrzał mu w oczy i zobaczył jego duszę”.

Nie jest też tak, że obecny kurs amerykańskiej polityki zagranicznej wymaga – z naszego punktu widzenia – jakiejś wielkiej korekty. Rzeczywiście, w obliczu nowych problemów Ameryki relacje transatlantyckie nie są już tak istotne jak dawniej, ale zarzuty, że Obama je lekceważy, są przesadne. NATO wciąż jest najpotężniejszym sojuszem wojskowym, a Amerykanie co chwila zapewniają sojuszników o gwarancjach bezpieczeństwa. Obama był rok temu w Warszawie i wysyła eskadrę amerykańskich pilotów, żeby stacjonowali w Polsce.

Prawda jest taka, że – jeśli odrzucić retorykę – w większości spraw międzynarodowych Romney i Obama się zgadzają. Obydwa sztaby szukają desperacko niuansów, którymi kandydaci mogliby się odróżnić. Romney zarzuca Obamie, że zaniedbuje Polskę i Europę, ale na jego stronie internetowej nie ma ani słowa o NATO ani Unii Europejskiej! Za to pisze się tam o planach kandydata względem Rosji, Chin, Bliskiego Wschodu, Afryki, Afganistanu…

Romney przyjechał do Gdańska i Warszawy robić nam reklamę nie dlatego, że np. bardzo chce znieść wizy lub zbudować u nas wielką bazę wojsk USA, tylko dlatego, że Obama odwołał tarczę antyrakietową obiecaną nam przez Busha; dlatego, że w zeszłym roku podczas wizyty w Polsce Obama nie chciał przyjąć Wałęsy osobno, żeby porozmawiali jak noblista z noblistą, tylko w grupie opozycjonistów; dlatego, że niedawno Obama palnął o “polskich obozach śmierci”, za co zdawkowo przepraszał przez rzeczników.

Romney oczekuje, że na tym tle wypadnie pozytywnie. Że serca Polonusów w kluczowych stanach – Michigan, Pensylwania, Ohio, Wisconsin – zabiją żywiej, kiedy zobaczą jego zdjęcie z Wałęsą. Ten plan zrealizował w 200 proc. – nie tylko ma fotkę, ale nawet amerykańskie media uznały, że „legendarny przywódca »Solidarności” poparł Romneya w wyborach” (polskim dziennikarzom Wałęsa mówił co innego, ale to już do Ameryki nie dotarło).

Dlatego z wizyty w naszym kraju Romney może być – szczególnie po wcześniejszych zagranicznych wpadkach – zadowolony. My też, bo rozsławił imię Polski. A co wyjdzie z tego obustronnie wyrachowanego związku w przyszłości? Prognozy, jak we wszystkich związkach bez miłości, nie są entuzjastyczne. Ale czasami takie związki się udają.

About this publication