Clinton Saves Obama in Charlotte

<--

Były prezydent Bill Clinton, ciągle lubiany przez Amerykanów, wyjaśniał im na konwencji Demokratów w Charlotte, dlaczego jeszcze potrzebują Baracka Obamy. I zrobił to lepiej, niż kiedykolwiek udało się samemu Obamie

Jeśli chodzi o wybitnych prezydentów, których współcześni Amerykanie pamiętają, a nie znają z podręczników, których oglądali na własne oczy i słuchali na własne uszy, to było ich dwóch: republikanin Ronald Reagan i demokrata Bill Clinton. Pech Partii Republikańskiej polega na tym, że Reagan był, a Clinton ciągle jest.

Wczoraj na konwencji Demokratów w Charlotte (Północna Karolina) pokazał wszystkim aktywnym obecnie politykom, nie wyłączając Baracka Obamy, jak należy rozmawiać z ludźmi.

Obama sam poprosił Clintona, żeby w imieniu Partii Demokratycznej oficjalnie zaproponował mu nominację w wyborach prezydenckich 2012 roku. Po przemówieniu byłego prezydenta obecny wyszedł na scenę i serdecznie się objęli.

Coś takiego wydawało się niemożliwe cztery lata temu, kiedy Obama po agresywnej kampanii pokonał w prawyborach Hillary Clinton, żonę Billa. Wtedy niemal odcinał się od niego i – między słowami – zarzucał mu brak ambicji i wielkiej wizji. Wyznaczał sobie poważne cele i zamierzał zmienić Amerykę; tymczasem Clinton przez osiem lat prezydentury chciał ją tylko maksymalnie ulepszyć – taką, jaka była.

W nocy ze środy na czwartek (polskiego czasu) okazało się, że Bill Clinton wielkodusznie wybaczył Obamie dawny grzech pychy. Zadanie, o które go poproszono, wykonał z werwą i wiarą, jak podkreślali komentatorzy z lewa i z prawa, po mistrzowsku. A przecież rodzinie Clintonów w zasadzie opłaca się, żeby Obama przegrał tegoroczne wybory z multimilionerem Mittem Romneyem. Gdyby Hillary zdecydowała się startować na urząd prezydenta w 2016 r., miałaby zapewne większe szanse jako rywalka atakująca republikańskiego prezydenta niż jako następczyni Obamy po ośmiu latach.

– Argument Republikanów przeciwko prezydentowi jest dość prosty – mówił Clinton. – Coś w stylu: “Zostawiliśmy mu totalny burdel. Nie potrafił go wystarczająco szybko posprzątać, więc go zwolnijcie i dajcie nam wrócić do władzy”!

Clinton starał się wcielić w rolę arbitra między Demokratami i Republikanami, w której wypada o tyle wiarygodnie, że może się pochwalić cnotą przypisywaną raczej Republikanom. W 1993 r. obejmował rządy z deficytem budżetowym, a w 2000 r. zostawił kraj z nadwyżkami budżetowymi – jako jedyny ze współczesnych prezydentów.

Jednym z głównych haseł kampanii Republikanów jest zmniejszanie długu publicznego. Ale, jak przypomniał Clinton, to po ośmiu latach rządów republikanina George’a Busha, obniżkach podatków i dwóch kosztownych wojnach, Obama dostał w spadku rekordowy deficyt. A na dodatek największy kryzys od lat 30. ubiegłego wieku.

– Żaden prezydent, ani ja, ani żaden z moich poprzedników, nie zdołałby tego naprawić w cztery lata – przekonywał Clinton. – Ale Obama wprowadził Amerykę na drogę odbudowy, położył fundamenty pod nowoczesną gospodarkę, która stworzy miliony nowych miejsc pracy, nowych przedsiębiorstw, nowych idei. Czy prezydent jest zadowolony? Nie. Czy jest nam lepiej niż cztery lata temu, kiedy obejmował urząd, gospodarka leciała w dół na łeb na szyję i co miesiąc ubywało 750 tys. miejsc pracy? Odpowiedź brzmi: tak, jest nam lepiej. Przeżywałem to samo w 1994 i 1995 roku. Nasze decyzje polityczne zaczynały przynosić owoce, ale ludzie tego jeszcze nie odczuwali. Ale w 1996 r. gospodarka ruszyła z rykiem!

Na czwartek wieczorem (już po zamknięciu tego wydania “Gazety”) zaplanowano główne wydarzenie konwencji – przemówienie Obamy, który przyjmie nominację. Dzień po Clintonie czeka go ciężkie zadanie, poprzeczka została postawiona niezwykle wysoko. Obama, podobnie jak Clinton, uchodzi za zdolnego mówcę, ale z jego wystąpień zawsze przebija nutka profesorska lub elitarna, budząca nieufność wielu Amerykanów. Clinton ma lekko południowy akcent z Arkansas, luz i poczucie humoru, którymi z miejsca uwodzi każdą publiczność. Ma niezwykły dar mówienia w sposób prosty i zrozumiały o skomplikowanych sprawach i dylematach gospodarczych.

Clinton zabrał też głos w debacie, która od kilku tygodni toczy się po przemówieniu Obamy na wiecu w Wirginii. Prezydent powiedział tam: „Zaskakują mnie ludzie, którzy uważają: »Udało mi się, bo jestem taki bystry i pracowałem ciężej niż inni «. Przecież jest wielu bystrych i wielu pracuje ciężko! Jeśli odniosłeś sukces, to dlatego, że ktoś po drodze ci pomógł. Był w twoim życiu jakiś świetny nauczyciel. Ktoś pomógł stworzyć ten niesamowity amerykański system, z którego mogłeś korzystać. Ktoś wybudował drogi i mosty. Jeśli masz biznes, nie zbudowałeś go sam. Jesteśmy w tym wszystkim razem”.

Od tamtej pory Obama jest atakowany przez Republikanów za to, że rzekomo nie szanuje prywatnej inicjatywy. Na ich konwencji występowały dziesiątki przedsiębiorców, a każdy gniewnie deklarował: “Zbudowałem to sam!”. Clinton wyśmiał tę propagandę wyjątkowo okrutnie: – Republikanie żyją w świecie równoległym, w którym każdy jest zdany na siebie. Jak powiedział kiedyś demokrata Bob Strauss, prawie każdy polityk próbuje wmówić wyborcy, że urodził się w chacie z drewnianych bali, którą sam wybudował. My, demokraci, wierzymy, że “Jesteśmy w tym wszystkim razem” jest znacznie lepszą filozofią niż “Radź sobie sam”!

About this publication