America Is Not as Religious as It Used to Be

<--

Pierwszy raz w historii USA protestanci nie są większością, a jedna trzecia młodych Amerykanów nie identyfikuje się z żadnym wyznaniem

Najszybciej rosnącą grupą wyznaniową w USA są “bezwyznaniowcy” – wynika z opublikowanego we wtorek sondażu Pew Forum on Religion and Public Life.

Jeszcze pięć lat temu stanowili 15 proc. Amerykanów, dziś już 20 proc. W tej grupie są też liczeni ateiści i agnostycy (czyli ludzie uważający, że nie da się potwierdzić ani zaprzeczyć istnienia Boga).

Ponad dwie trzecie “bezwyznaniowców” generalnie wierzy w Boga, tylko nie identyfikuje się z żadną konkretną religią ani Kościołem chrześcijańskim. Ale aż 88 proc. z nich nie poszukuje wspólnoty religijnej, do której mogłoby się przyłączyć. Większość uważa, że Kościoły są za bardzo skoncentrowane na dobrach doczesnych, takich jak pieniądze i władza.

Ten trend z pewnością się utrzyma, bo wśród ludzi młodych, poniżej 30. roku życia, bezwyznaniowcy stanowią aż jedną trzecią. Najbardziej tracą wiernych Kościoły protestanckie, które tradycyjnie były filarem Ameryki. Jeszcze 40 lat temu 62 proc. Amerykanów było protestantami, dziś już tylko 48 proc. Pierwszy raz znaleźli się w mniejszości.

Katolicy stanowią niezmiennie jedną czwartą, co wynika z napływu nielegalnych imigrantów z katolickiego Meksyku i innych krajów Ameryki Łacińskiej.

– Ludzie nie wstydzą się przyznawać, że są bezwyznaniowcami. To nie jest już takim stygmatem jak kiedyś – komentuje wyniki sondażu John Green, badacz z instytutu Pew.

Choć rośnie tolerancja dla bezwyznaniowców, ateista wciąż nie miałby żadnych szans w wyborach prezydenckich w USA. W sondażu Gallupa latem tego roku 91 proc. Amerykanów stwierdziło, że zagłosowałoby na żyda, 80 proc. – na mormona (czyli np. na tegorocznego kandydata Republikanów Mitta Romneya), 68 proc. – na geja lub lesbijkę, 58 proc. – na muzułmanina i tylko 54 proc. – na ateistę.

Do laicyzacji, jaka nastąpiła w Europie Zachodniej, w Ameryce wciąż bardzo daleko. Religia pozostaje ważnym elementem życia w jego wszystkich, nawet najdrobniejszych przejawach. Nie dalej jak wczoraj zaproponowałem Murzynce stojącej przede mną w kolejce na stacji benzynowej, że dam jej 25 centów (żeby ułatwić wydanie reszty, bo nie miała drobnych). Zaraz otoczył mnie tłum jej koleżanek, które oznajmiły, że należą do tego i tego Kościoła, który zbiera się w takich a takich porach, i serdecznie mnie zapraszają.

Trudno też się oprzeć wrażeniu, że Kościoły w Ameryce znacznie bardziej przypominają żywą wspólnotę wiernych niż w Europie. Kazania, które wygłaszają księża w katolickim kościele przy ulicy Piętnastej w Waszyngtonie, stoją na niezwykle wysokim poziomie – pod względem treści i formy. Nie są smętnym monologiem, tylko rozmową, w której uczestniczy cały Kościół.

Wierni, w większości czarni, bo ta grupa etniczna dominuje w centrum amerykańskiej stolicy, odpowiadają na pytania księdza, biją brawa i śmieją się. Podczas mszy przygrywa pianista jazzowy siedzący za fortepianem tuż obok ambony. Komunię przyjmują praktycznie wszyscy.

O ile zatem za wcześnie byłoby ogłaszać upadek religijności w Ameryce, to sondaż jest niewątpliwie kolejnym dzwonkiem alarmowym dla Partii Republikańskiej. Bezwyznaniowcy, obok Latynosów, głosują raczej na Demokratów. Dlatego pojawiają się głosy, że Partia Republikańska musi nieco zmienić profil, jeśli nie chce zostać zmarginalizowana w perspektywie następnej dekady czy dwóch.

About this publication