Edited by Anita Dixon
W debacie wiceprezydenckiej starli się politycy, którzy reprezentują dwie wizje Ameryki – wiceprezydent Joe Biden, który chce ją naprawić, i republikanin Paul Ryan, który chce ją radykalnie zmienić.
Stara Ameryka kontra nowa
W debacie wiceprezydenckiej starli się politycy, którzy reprezentują dwie wizje Ameryki – wiceprezydent Joe Biden, który chce ją naprawić, i republikanin Paul Ryan, który chce ją radykalnie zmienić
Debaty kandydatów na wiceprezydentów nie mają zwykle znaczenia w wyborach w USA, jednak tym razem było inaczej.
Po ubiegłotygodniowym telewizyjnym starciu Obama – Romney, w którym prezydent został niespodziewanie zdeklasowany przez kandydata Republikanów, nastąpiło tąpnięcie w sondażach. Obama stracił przewagę w skali całego kraju, a co najważniejsze – także w kilku kluczowych stanach, które przesądzą o wyniku wyborów, jak Floryda, Ohio czy Wirginia. Przed debatą prowadził w niektórych z nich często różnicą około 10 proc.; teraz został dogoniony lub nawet przegoniony przez Mitta Romneya.
Gdyby w czwartek w nocy (polskiego czasu) wiceprezydent Joe Biden również dostał lanie, wynik głosowania 6 listopada mógłby zostać przesądzony. A jednocześnie oczywiste było, że nawet największe zwycięstwo Bidena nad młodym, 42-letnim kongresmanem Paulem Ryanem nie naprawi tego, co tydzień wcześniej zepsuł fatalnym, anemicznym występem Obama. To może ewentualnie naprawić tylko sam Obama – w kolejnych dwóch debatach z Romneyem.
Naprawić czy budować od nowa?
Debata wiceprezydentów miała również wymiar symboliczny, wykraczający poza doraźną politykę – była wyrazistym starciem dwóch wizji politycznych i dwóch wielkich idei.
70-letni Biden jest nieodrodnym synem i obrońcą “starej” Ameryki, którą stworzyli dwaj wielcy demokratyczni reformatorzy – prezydenci Franklin Delano Roosevelt i Lyndon B. Johnson. Czyli kraju, który gwarantuje bezpieczeństwo socjalne ludziom starszym, biednym i chorym dzięki programom socjalnym: Social Security (państwowe emerytury), Medicare (darmowe leczenie emerytów) i Medicaid (darmowe leczenie biednych). Po pół wieku od reform Johnsona ta Ameryka znalazła się w ciężkim kryzysie – m.in. za sprawą programów socjalnych i starzenia się społeczeństwa dług publiczny poszybował do astronomicznych 16 bln dol. (to więcej, niż wynosi roczny dochód narodowy USA), a co roku rząd federalny w Waszyngtonie dodaje doń kolejny bilion.
Wiceprezydent Biden, który urodził się w niezamożnej rodzinie w Pensylwanii – jego ojciec był sprzedawcą używanych samochodów i czasami ledwo wiązał koniec z końcem – za prezydentury Johnsona wchodził w dorosłe życie. Uważa, że tę socjalną Amerykę da się i trzeba uratować. Byle tylko wprowadzić poprawki w systemie.
Kongresmen Paul Ryan, który jest o 28 lat młodszy i dorastał za prezydentury Ronalda Reagana, uważa, że naprawa już nie wystarczy – Amerykę trzeba całkowicie zmienić i zdefiniować na nowo, inaczej grozi jej katastrofa. W “nowej” Ameryce państwo musi zostać drastycznie odchudzone, wiele departamentów w Waszyngtonie – zlikwidowanych, a programy socjalne – radykalnie zmienione. Jeśli tak się nie stanie, państwo po prostu zbankrutuje.
Latem, kiedy Romney zaproponował mu, aby kandydował na wiceprezydenta, Ryan jakby nieco złagodniał. Głównie ze względów taktycznych – nie da się wygrać wyborów, obiecując obcięcie emerytur i dotacji na leczenie biednych. Ale młody kongresman, który jest szefem komisji budżetowej Izby Reprezentantów, w ostatnich latach formułował swoje śmiałe, radykalne postulaty tak często, że stał się bohaterem i sztandarową postacią środowiska radykalnych konserwatystów.
Otwarty boks bez kunktatorstwa
Obaj kandydaci na wiceprezydentów diametralnie różnią się też charakterami. Biden jest emocjonalny i ma niewyparzony język. Ryan jest typem chłodnym i metodycznym. Nazywają go czasem politykiem z pokolenia PowerPointa (programu do tworzenia prezentacji i slajdów), ze względu na znajomość statystyk i rzeczowy, stoicki sposób argumentacji.
Wszystko to zapowiadało, że czwartkowe starcie będzie niezwykle interesujące. I rzeczywiście tak było – widzowie obejrzeli widowisko znacznie żywsze i bardziej wciągające niż pojedynek Obama – Romney, który był ciekawy głównie ze względu na zaskakująco bezbarwny i bierny występ Obamy.
Biden przystępował do debaty ze świadomością, że nie może wiele zyskać, za to może wszystko zaprzepaścić. Nie chciał powtórzyć błędów Obamy, dlatego od pierwszych minut rzucił się do ataku jak bokser chcący znokautować przeciwnika. Ryan, który debiutował w debatach przed kilkudziesięciomilionową publicznością, został zepchnięty do defensywy, ale co chwila odgryzał się jakąś celną kontrą. I taka wymiana ciosów trwała przez całe półtorej godziny.
Zaczęli od Libii, gdzie miesiąc temu w ataku na konsulat w Bengazi zginęli ambasador Chris Stevens i trzech innych Amerykanów. Ryan oskarżył administrację Obamy, że ochrona placówki była niewystarczająca, choć jej pracownicy wysyłali do Waszyngtonu prośby o jej wzmocnienie. Biden przypomniał, że Ryan i Republikanie przegłosowali w Kongresie obcięcie 300 mln dol. z funduszu na ochronę amerykańskich placówek dyplomatycznych na całym świecie.
Potem Ryan wypomniał Obamie zwiększenie długu publicznego z 10 do 16 bln dol. Biden ripostował, że udający świętoszka Ryan za prezydentury George’a W. Busha głosował za dwiema wojnami finansowanymi na kredyt, obniżkami podatków dla najbogatszych, które kosztują budżet prawie bilion dolarów i za dotacjami na lekarstwa za 300 mld dol.
Biden, w odróżnieniu od Obamy tydzień wcześniej, kilka razy przypomniał też fatalną wypowiedź Romneya z zamkniętego spotkania z darczyńcami na Florydzie. Kandydat Republikanów mówił tam, że “47 proc. wyborców na niego nie zagłosuje, bo mają mentalność ofiar i uważają, że wszystko im się od państwa należy: jedzenie, leczenie i mieszkanie”. – Nigdy nie przekonam ich, żeby wzięli odpowiedzialność za własne życie – mówił Romney, co ktoś potajemnie nagrał.
– Wiceprezydent sam wie najlepiej, że czasami zdarza się człowiekowi powiedzieć coś nie tak – odciął się Ryan. Była to aluzja do tego, że Biden sam ma skłonność do gaf.
– Tak, wiem. Ale zawsze mówię to, co myślę. I Romney na tamtym zamkniętym spotkaniu też mówił to, co myślał! – odparł wiceprezydent.
Biden przesadził z agresją?
Tym razem żadnych gaf, przynajmniej werbalnych, nie popełnił. Zarzuca mu się za to, że szyderczo się śmiał i robił teatralne miny podczas wypowiedzi Ryana. Mówił też o nim protekcjonalnie “mój przyjaciel” i zarzucał mu w slangu, że opowiada kompletne brednie (ang. malarkey).
Demokraci byli jednak zachwyceni. Biden wyraziście pokazał kontrast między nimi i Republikanami w kwestii podatków. – Zniżki podatkowe dla najbogatszych muszą zostać zniesione! Nie musimy w ciągu najbliższej dekady dawać w prezencie najbogatszym 120 tys. amerykańskich milionerów kolejnych kilkuset miliardów dolarów! Oni nie potrzebują tych pieniędzy, potrzebuje ich klasa średnia! – mówił, a nawet prawie krzyczał rozemocjonowany wiceprezydent.
Komentatorzy byli zgodni, że Biden zdominował debatę – na dobre i na złe. Był bardziej ekspresyjny i agresywny, bezceremonialnie wchodził Ryanowi w słowo, aż momentami sprawiał wrażenie, jakby nie szanował przeciwnika. I to zapewne przesądziło o tym, że nie został zwycięzcą. W sondażu CNN 48 proc. ankietowanych uznało, że wygrał Ryan, który zachowywał spokój i starał się przekonywać do swoich racji rzeczowo, a 44 proc. – że Biden. W sondażu CBS 50 proc. uznało za zwycięzcę Bidena, a 31 proc. – Ryana.
Znamienne było to, że sondaże były dla obydwu sztabów wyborczych zaskoczeniem. Fani Bidena uznali jego zwycięstwo za bezapelacyjne, a fani Ryana uważali, że ich kandydat bezdyskusyjnie wygrał. Dlatego debatę należy uznać za remisową.
Wybory zdecydują się dopiero w dwóch pojedynkach Romney – Obama. Pierwszy już w najbliższy wtorek wieczorem.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.