The Four Labors of Obama

<--

Co musi zrobić prezydent USA, czyli cztery wielkie prace Obamy

W drugiej kadencji prezydent Obama będzie musiał zmierzyć się z takimi wyzwaniami jak atomowy Iran, Afganistan po odejściu Amerykanów i rosnąca potęga Chin.

“Prezydent Obama zadzwonił w środę rano do 13 światowych przywódców, żeby podziękować im za gratulacje i przyjaźń oraz wyrazić nadzieję, że bliska współpraca będzie kontynuowana” – czytamy w komunikacie Białego Domu.

Trzynastka była pechowa dla Polski – nie było tam nas. Na liście szczęśliwców byli przywódcy Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, NATO, Brazylii, Kolumbii, Kanady, Australii, Indii, Egiptu, Izraela, Arabii Saudyjskiej i Turcji. A zatem: czterech Europejczyków, czterech reprezentantów szeroko pojętego Bliskiego Wschodu i dwóch Latynosów.

Lista dosyć dobrze pokazywałaby najważniejsze kierunki w amerykańskiej polityce zagranicznej, gdyby nie to, że słabo reprezentowany jest na niej kierunek najważniejszy – rejon Azji i Pacyfiku (zapewne ze względu na różnice czasu lub zjazd partii komunistycznej w Chinach). Zarówno Obama, jak i jego sekretarz stanu Hillary Clinton mówili wiele razy, że losy świata i przyszłość Ameryki rozstrzygać się będą już nie w Europie ani na Bliskim Wschodzie, tylko właśnie w basenie Pacyfiku.

Obama jest pierwszym amerykańskim prezydentem, który lepiej rozumie i czuje tamten region niż Europę, bo urodził się na Hawajach, a jako dziecko przez kilka lat mieszkał z matką w Indonezji. Zanim jednak zajmie się swoim ulubionym Pacyfikiem, musi zmierzyć się z kilkoma doraźnymi problemami w innych zakątkach świata, poczynając od Waszyngtonu.

Znaleźć godnego następcę dla Hillary Clinton.

Sekretarz stanu od dłuższego czasu zapowiadała, że chce odpocząć, napisać książkę, a jak podejrzewają niektórzy – szykować się do kampanii prezydenckiej 2016 roku. Ciężko będzie jej dorównać, choć odchodzi z departamentu ze skazą na życiorysie. 11 września radykalni muzułmanie zaatakowali konsulat USA w libijskim Bengazi, zabijając ambasadora Chrisa Stevensa i trójkę innych Amerykanów. Wiadomo, że w tygodniach poprzedzających atak dyplomaci informowali Waszyngton, że ochrona jest niewystarczająca. Sprawa jest wyjaśniana, niemniej jednak departament stanu ewidentnie nie jest bez winy, a polityczna odpowiedzialność spada na jego szefową. Zapewne w jakimś stopniu zawinił również zabity ambasador, bo skoro obawiał się o bezpieczeństwo, to nie powinien jechać z Trypolisu do Bengazi w gorących dniach, kiedy w wielu krajach muzułmańskich trwały protesty przeciwko wideo z YouTube’a, które wyszydza proroka Mahometa. Jako następcy Hillary wymieniani są najczęściej John Kerry, przegrany demokratyczny kandydat na prezydenta z 2004 roku, albo Susan Rice, ambasadorowa USA przy ONZ.

Powstrzymać program atomowy Iranu

Dotychczasowa długofalowa strategia Obamy, czyli budowanie poza ONZ jak najszerszej koalicji, która przyłączy się do sankcji przeciwko Iranowi, niewątpliwie przynosi rezultaty.

Gdy Unia Europejska pod naciskiem Waszyngtonu przestała kupować irańską ropę, ajatollahowie nie mają komu jej sprzedawać, a nawet nie mają jej gdzie składować. Ich dochody z eksportu surowca spadły o połowę. Po Zatoce Perskiej pływają tankowce pełne ropy, której nie ma gdzie wysłać. Obama zapewne będzie próbował przekonać Indie, Japonię i Koreę Południową, żeby również przestały kupować irańską ropę – gdyby to się udało, sytuacja władz w Teheranie stałaby się dramatyczna.

Tuż przed wyborami pojawiły się plotki, że trwają tajne bezpośrednie rozmowy przedstawicieli USA i Iranu, co może oznaczać, że ajatollahowie już pękają. Ale niewykluczone, że podążą ścieżką komunistycznej Korei – mimo coraz większej izolacji, katastrofy gospodarczej i ubożenia społeczeństwa będą kontynuować swój program atomowy. Wtedy Obama będzie miał dodatkowy problem na głowie – co zrobić z premierem Izraela Beniaminem Netanjahu, którzy już teraz uważa, że trzeba zbombardować irańskie obiekty nuklearne. A jego relacje z Obamą są, jak powszechnie wiadomo, bardzo chłodne. Jednak główna przyczyna niesnasek – brak zapału Netanjahu do negocjacji pokojowych z Palestyńczykami – stała się nagle drugorzędna w obliczu atomowej groźby Iranu, emancypacji Egiptu pod rządami Bractwa Muzułmańskiego i wojny domowej w Syrii. Obama i Netanjahu są na siebie skazani, a skoro nie mają wyboru, to będą musieli się dogadać.

Wyjść z Afganistanu

To zadanie jest równie ciężkie jak kwestia Iranu, ale na szczęście dla Obamy ma mniejszą wagę. Wojna w Afganistanie jest prawdopodobnie największą klęską prezydenta w pierwszej kadencji, choć nikt w Ameryce nie mówi o tym głośno. Obama zdecydował się posłać tam kilkadziesiąt tysięcy dodatkowych żołnierzy i wydać talibom ostateczną wojnę wbrew radom wiceprezydenta Joe Bidena, który uważał, że trzeba zostawić w Afganistanie kilkanaście tysięcy żołnierzy sił specjalnych i CIA, żeby szachowali terrorystów, również ukrywających się w Pakistanie, a talibów całkowicie sobie odpuścić. Po trzech latach wydaje się, że Biden miał rację. Talibowie ciągle mają się dobrze, a w tym roku coraz więcej żołnierzy USA jest zabijanych przez rzekomych przyjaciół – afgańskich żołnierzy i policjantów, którzy ni stąd, ni zowąd zaczynają do nich strzelać albo wysadzają się w powietrze między Amerykanami. Obama chce wyjść z Afganistanu do 2014 roku, ale jednocześnie nie może dopuścić, żeby talibowie znowu przejęli w tym kraju władzę, bo byłoby to dla Ameryki kompromitujące i niebezpieczne zarazem. Jednak nie ma pomysłu, jak to zrobić.

Powstrzymać Chiny

Na razie nie chodzi o rywalizację geopolityczną, jak kiedyś ze Związkiem Radzieckim, bo Chiny nie mają ambicji, żeby – jak dawni komunistyczni włodarze Moskwy – wysyłać wojska do innych krajów i stawiać na ich czele marionetkowych przywódców. Chińska polityka zagraniczna jest subtelniejsza, ma na celu głównie uzyskanie korzyści gospodarczych i handlowych. W kampanii wyborczej w USA Republikanie populistycznie krytykowali Obamę, że nie wypowiedział Pekinowi wojny handlowej za to, że zaniża kurs swojej waluty, przez co chińskie towary są konkurencyjne, a amerykańskie miejsca pracy uciekają do Chin. Wojna handlowa to zapewne przesada, ale coś z tym fantem Obama musi zrobić.

About this publication