In the US, Big Brother Is Already Watching. The FBI Reads Your E-mails and Knows Where You Are

<--

W Ameryce Wielki Brat już patrzy. FBI czyta e-maile i wie, gdzie jesteś

Totalna inwigilacja, o której pisał Orwell, już stała się faktem w Ameryce. Wielki Brat, czyli FBI, czyta twoje e-maile, wie, gdzie jesteś, zna numery, pod które dzwonisz czy SMS-ujesz

Żeby wejść do czyjegoś domu, zajrzeć do szuflady w sypialni i przeczytać schowane tam listy, FBI ciągle potrzebuje tradycyjnego nakazu przeszukania. Również żeby wziąć do ręki leżący na stole w kuchni telefon i spojrzeć na ekran – jak pokazuje niedawna sprawa z Rhode Island.

W stanie tym pod numer alarmowy zadzwoniła matka, mówiąc, że jej sześcioletni syn leży nieprzytomny w łóżku. Oprócz ambulansu przyjechała policja. Chłopca zabrano do szpitala, a oficer usłyszał w kuchni telefon, podniósł go i przeczytał SMS-a od kochanka kobiety: “A jeśli wezmą go do szpitala, to co, jeśli zapytają mnie, dlaczego ma takie ślady na szyi?”.

Chłopiec zmarł. Kochanek został aresztowany i oskarżony o pobicie dziecka ze skutkiem śmiertelnym. Ale sędzia odrzucił dowody, mówiąc, że policjant nie miał prawa zajrzeć do telefonu bez nakazu przeszukania. Sprawa jest ciągle w toku – prokuratura odwołała się do stanowego sądu najwyższego.

W tym przypadku telefon należał do kobiety. Ale co, jeśli policja zatrzymuje podejrzanego, który ma w kieszeni komórkę? Czy można ją przejrzeć bez nakazu? Sąd w Ohio uznał, że nie. Choć może np. przejrzeć kartkę wyciągniętą zatrzymanemu z kieszeni.

Wynika to z faktu, uzasadniał sąd, że w telefonie może znajdować się dużo prywatnych informacji. Ale stanowy sąd najwyższy w Kalifornii uznał, że można przeglądać komórkę do woli, pod warunkiem że podejrzany miał ją przy sobie w momencie aresztowania.

Powyższe przypadki dotyczą sytuacji, w których policjant dotyka telefonu. A co, jeśli może zdobyć zawarte w nim informacje zdalnie, bez dotykania? Wtedy, jak się okazuje, wolno dużo więcej…

Po rewolucji informacyjnej otworzyły się przed amerykańskimi organami ścigania niesłychane, niemal nieograniczone możliwości – co wynika głównie z tego, że prawo zostało nieco w tyle. Prywatność w świecie elektronicznym reguluje przestarzała ustawa przyjęta przez Kongres w 1986 r. Pozwala ona np. policji czytać bez sądowego nakazu cudze e-maile, które leżą w skrzynce pocztowej ponad pół roku. Tym sposobem FBI odkryła niedawno romans dyrektora CIA Davida Petraeusa, co zakończyło się jego dymisją.

Telefony komórkowe są jeszcze większą kopalnią informacji. – W 1986 r. nie mieliśmy pojęcia, czym będą telefony komórkowe i co dzięki nim można wyśledzić – mówi dziennikarzom “New York Timesa” profesor prawa Peter Swire z Ohio State University.

Jeśli np. FBI lub policja poprosi operatora komórkowego o dane na temat jego klienta, to bez problemu – i bez żadnego nakazu! – dostaje listę numerów, pod które dzwonił i wysyłał SMS-y, a także może obserwować każdy jego ruch. Telefon, nawet jeśli tylko spoczywa w kieszeni, łączy się z najbliższą anteną operatora – na tej podstawie wiadomo, z dokładnością do kilkuset metrów, gdzie jest jego właściciel.

Oczywiście operatorzy nie kolekcjonują danych o miejscu pobytu klientów w sposób nieprzerwany – zwykle system zapisuje tylko współrzędne telefonu na początku i na końcu każdej rozmowy. Policji to najczęściej w zupełności wystarczy, żeby np. obalić alibi mordercy, który twierdzi, że w chwili zbrodni był gdzie indziej, ale był na tyle nieroztropny, że zaraz przed zbrodnią lub zaraz po do kogoś zadzwonił.

Możliwe jest też śledzenie w trybie ciągłym i w czasie rzeczywistym – operator musi tylko na prośbę policji systematycznie wysyłać tzw. ping na komórkę klienta. Również do takiego szpiegowania policja nie potrzebuje sądowego nakazu przeszukania. Wystarczy zapewnienie, że będzie to ważne w jakimś śledztwie.

Kiedy policja prosi, operatorzy komórkowi się zgadzają. W 2011 r. zrealizowali 1,3 mln “szpiegowskich” zleceń organów ścigania (kongresmen Ed Markey zadał pytanie FBI i dostał taką odpowiedź). Oczywiście nic za darmo.

Dla przykładu AT&T przyznał dziennikarzom portalu Slate, że dostał od FBI i policji 181 tys. próśb o ujawnienie danych swoich klientów i zrealizował 99 proc. z nich, za co otrzymał wynagrodzenie 8,2 mln dol. Pozostali operatorzy nie chcą podawać takich szczegółów. Verizon przyznaje się, że co roku zarabia na tym procederze od trzech do pięciu milionów dolarów. Sprint – że zleceń było w zeszłym roku aż pół miliona, ale sieć nie podaje, ile na nich zarobiła. T-Mobile w ogóle odmówił odpowiedzi.

Szpiegowanie za pomocą komórek jest tak wygodne, że policja amerykańska coraz rzadziej się stara o pozwolenia na podsłuchiwanie rozmów – tylko do tego potrzebuje zgody sądu. W 2010 r. zdobyła jedynie niecałe 3 tys. takich nakazów – o 15 proc. mniej niż rok wcześniej.

Organy ścigania zapewniają, że ludzie przestrzegający prawa nie muszą się obawiać szpiegowania poprzez ich własne telefony. – Noszenie ze sobą komórki nie powinno oznaczać utraty prawa do prywatności – oponuje Amerykańska Unia ds. Wolności Obywatelskich (American Civil Liberties Union).

W orzecznictwie sądów panuje totalny bałagan. W zeszłym roku sąd w Pittsburghu w Pensylwanii zdecydował, że nakaz przeszukania jest potrzebny do zdobycia historycznych danych geograficznych właściciela komórki. “Gdyby przeciętni Amerykanie wiedzieli, do jakiego stopnia telefony komórkowe zapisują historię ich życia, byliby w ciężkim szoku” – pisał sędzia.

Jednak np. w stanie New Jersey policja zdobywa dane “geograficzne” rutynowo i bez nakazów. W Waszyngtonie sąd uznał, że lista numerów, do których dzwonił lub SMS-ował podejrzany, nie jest chroniona prawem do prywatności, bo zdobycie jej jest podobne do spojrzenia komuś przez ramię i podejrzenia numerów.

About this publication