Ale szef BBN, gen. Stanisław Koziej, ma rację, kiedy mówi, że nie można tego wykluczyć.
“Podejście USA niezmienne – tarcza będzie w Polsce na czas. Nie ma raportu Pentagonu – może to niepotwierdzony raport GAO?” – napisał na Twitterze ambasador USA w Polsce Stephen Mull w odpowiedzi na doniesienia, że plany polskiej tarczy stanęły pod znakiem zapytania.
Ich źródłem jest agencja prasowa Associated Press, która rzeczywiście zdobyła raport Government Accountability Office (GAO), czyli kongresowych audytorów oceniających wydatki rządu USA. Ten z kolei opiera się na kilku opracowaniach, w tym amerykańskiego Departamentu Obrony, powątpiewających, czy wyrzutnie antyrakietowe zainstalowane w Rumunii (w 2015 r.) i w Polsce (w 2018 r.) będą kiedykolwiek w stanie strącać rakiety wystrzelone na USA. Obydwie lokalizacje są rzekomo zbyt blisko Iranu – zanim system zidentyfikuje zagrożenie i odpali rakietę, może być już za późno. Łatwiej byłoby, gdyby wyrzutnie znajdowały się dalej od hipotetycznych wyrzutni rakiet w Iranie, czyli na niszczycielach pływających po Morzu Północnym.
– To kolejny sygnał, że tarcza w Polsce może nie powstać – mówił w niedzielę “Gazecie” gen. Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Wypowiedzi ambasadora Mulla i gen. Kozieja nie są w żadnym wypadku sprzeczne. Obydwie są prawdziwe. Pierwszy mówi o tym, co jest, czyli o obecnych planach i zobowiązaniach Ameryki; drugi o tym, co może się zdarzyć. A zmiana planów jest niewykluczona, głównie ze względu na finansowe problemy Ameryki.
Dług publiczny USA wynosi już 16,5 bln dolarów, czyli więcej niż roczny dochód narodowy tego kraju, i ostatnio rośnie w zastraszającym tempie ok. 1,5 bln rocznie. Od kilku lat politycy w Waszyngtonie podejmują próby, żeby coś z tym fantem zrobić. Oszczędności szukają w gigantycznym budżecie obronnym, który pochłania niemal jedną trzecią tego, co rząd USA zbiera co roku w podatkach.
W 2011 r. Kongres i prezydent Obama zgodzili się obciąć go o ponad 500 mld dol. przez następne dziesięć lat. Jednocześnie ustalili, że jeśli do początku 2013 r. nie pojawi się jakiś pomysł na kolejne oszczędności, to budżet obronny zostanie zmniejszony o następne 500 mld. Ta druga fala oszczędności ma wejść w życie od 1 marca. Zanosi się więc na to, że amerykańscy wojskowi będą mieli na najbliższą dekadę o bilion mniej, niż im obiecywano jeszcze niecałe dwa lata temu.
Co więcej, sekretarzem obrony zostanie najprawdopodobniej były senator Chuck Hagel, który niedawno wygłosił opinię, że “budżet obronny jest rozdęty ponad miarę”. Miał sporo racji – USA wydają na obronność prawie tyle samo, ile wszystkie pozostałe kraje świata razem wzięte. Mimo tego wypowiedź Hagela uważano w Waszyngtonie za niezwykle kontrowersyjną. Jeśli faktycznie zostanie nominowany, będzie to ostateczny dowód, że czasy, w których wydatki Pentagonu były świętą krową, bezpowrotnie mijają.
Cięcia już są – i to w kwestiach strategicznych najwyższej wagi. Eksperci przewidują, że rząd USA, który zamówił 2,5 tys. najnowszych myśliwców F-35, będzie musiał zmniejszyć zamówienie o połowę.
Tydzień temu marynarka wojenna ogłosiła, że w Zatoce Perskiej, czyli w miejscu newralgicznym ze względu na ropę i awanturę wokół irańskiego programu atomowego, będzie pływał tylko jeden amerykański lotniskowiec, a nie dwa (jak przez ostatnie dwa lata). W związku z tym planowane na piątek wypłynięcie lotniskowca “USS Harry Truman” z bazy w Norfolk zostało w ostatniej chwili odwołane.
Amerykańska marynarka wojenna ostrzegła też, że jeśli cięcia wejdą w życie 1 marca, w ogóle zrezygnuje z wysyłania okrętów na wody otaczające Amerykę Środkową, Południową i Europę – z wyjątkiem niszczycieli Aegis, które są częścią budowanego w Europie systemu antyrakietowego.
Naturalnie laikowi wydaje się dosyć dziwne, że w Zatoce Perskiej pływały aż dwa lotniskowce; do szachowania Iranu zapewne wystarczyłby jeden. I to jest zapewne nowy trend – wszystkie takie wątpliwe wydatki Pentagonu, których dotąd nikt nie ośmielał się podważyć, będą obcinane.
Jeśli jakiś element tarczy antyrakietowej będzie podawany w wątpliwość, skończy się tak jak z lotniskowcem “USS Harry Truman”. Według opisu AP raport dla Kongresu zgłasza zastrzeżenia jedynie co do ostatniej fazy projektu, która ma być realizowana około roku 2021. Nie wiadomo mianowicie, czy system Aegis uda się na tyle ulepszyć, żeby strącał rakiety międzykontynentalne.
Nikt nie ma wątpliwości, że wyrzutnie Aegis – na niszczycielach i na lądzie – są skuteczne przeciwko rakietom średniego zasięgu. Potwierdziły to liczne testy. Dlatego europejski system antyrakietowy na pewno powstanie, żeby chronić kraje NATO i bazy amerykańskie w Europie. Ale tego, że jego elementem będą wyrzutnie w Polsce, możemy być pewni dopiero wówczas, gdy już naprawdę zostaną u nas zainstalowane.
Generał Koziej nie wierzy w tarczę
– Amerykanie nie zbudują w Polsce bazy chroniącej ich terytorium, czyli tzw. czwartej fazy projektu tarczy antyrakietowej – uważa szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Stanisław Koziej, zaznaczając, że to jego “osobisty pogląd”. W niedzielę powiedział “Gazecie”, że “tym bardziej powinniśmy się zająć budową własnej i natowskiej tarczy antyrakietowej”. Najpierw, w 2018 r., miałaby powstać tarcza chroniąca Europę przed rakietami bliskiego i średniego zasięgu, a po 2020 r. – ta zdolna przechwytywać pociski międzykontynentalne.
Zdaniem generała świadczą o tym liczne sygnały z USA (m.in. przypadkowa wypowiedź prezydenta Baracka Obamy wiosną 2012 r. do premiera Dmitrija Miedwiediewa, że w tej sprawie “po wyborach będzie bardziej elastyczny”) oraz nieoficjalne informacje o problemach technicznych i finansowych. Amerykę z terytorium Polski miałyby chronić nowe rakiety SM-3 Block II z manewrującymi głowicami zdolnymi przechwytywać pociski przeciwnika w kosmosie. Prace nad nimi napotykają jednak na trudności, a USA w ostatnich latach oszczędzają na zbrojeniach.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.