Zbliżający się koniec amerykańskiej misji w Afganistanie skłania do postawienia sobie pytania o sens obecności obcych wojsk w tym kraju, a zwłaszcza o sensowność prób wprowadzenia demokracji.
Początkowo głównym celem Stanów Zjednoczonych w Afganistanie było schwytanie lub zabicie Osamy bin Ladena oraz rozbicie al-Kaidy, jednak po błyskawicznym zwycięstwie nad reżimem talibów wojska NATO zostały w Afganistanie, aby odbudowywać kraj ze zniszczeń wojennych, szkolić afgańskie siły bezpieczeństwa i nadzorować wprowadzanie demokracji.
Po ponad 11 latach wojny wiadomo już, że osiągnięcie tego ostatniego celu się nie udało. Nadal otwarte pozostają jednak pytania czy mogło się udać i czy było to potrzebne.
Zgodnie z tezą Samuela Huntingtona zachodnia cywilizacja uznała, że jej kultura i wartości – zwłaszcza liberalna demokracja – są uniwersalne i nie ma dla nich alternatywy. Demokracja jest nieuchronnym i najwyższym stopniem rozwoju, kraje odmienne kulturowo są po prostu mniej lub bardziej w stosunku do świata zachodniego zacofane. Modernizacja i westernizacja są więc nieuniknione, a miejscowa kultura może być akceptowana tylko w obszarach, gdzie nie koliduje z zachodnimi wartościami, a więc w zasadzie redukowana jest do folkloru.
Wybory prezydenckie w Afganistanie w październiku 2004 roku mogły świadczyć o sukcesie koalicji we wprowadzaniu demokracji. Frekwencja wyniosła 80 proc., mimo gróźb talibów, którzy zapowiadali zamachy na punkty wyborcze i odrąbywanie rąk ludziom, którzy wezmą udział w wyborach. „To moralna i psychologiczna klęska talibów”, podsumował wybory generał Eric Olson, szef Dowództwa Operacji Specjalnych.
Jednak wydarzenia następnych lat pokazały jak złudna była wiara, że samo zorganizowanie wyborów pomoże przekształcić naród żyjący w strukturach feudalno-plemiennych, w społeczeństwo obywatelskie. W 2006 roku wybuch rebelii „neotalibów” położył kres wierze, że uda się zaprowadzić w Afganistanie trwały pokój. Kolejne wybory – w 2009 roku – były już totalną klęską. Frekwencja wyniosła zaledwie 40%, a w dystryktach kontrolowanych przez talibów była dużo niższa – były nawet okręgi wyborcze, w których nie oddano ani jednego głosu. Podczas wyborów w 135 incydentach zginęło 9 cywilów i 14 funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa, a Hamid Karzaj oskarżony został o fałszerstwa wyborcze.
W niespełna 4 lata po tamtych wyborach władza prezydenta Karzaja opiera się tylko na sile amerykańskiej armii, a zarówno na protalibskim południu kraju, jak i na północy zamieszkanej przez plemiona wrogie talibom, przywódcy plemienni i religijni cieszą się znacznie większym autorytetem niż demokratycznie wybrane władze, a tradycyjne kodeksy honorowe i zwyczaje są ludziom dużo bliższe niż idee demokratyczne. Czy więc próby wprowadzenia liberalnej demokracji w kraju zamieszkanym przez tak tradycyjne społeczeństwo miało w ogóle sens?
We wstępie do wydanej pod koniec XIX wieku książki poświęconej ludom zamieszkującym Afganistan, brytyjski lekarz wojskowy Henry Walter Bellew napisał słowa, które dziś nadal są zaskakująco aktualne:
Teraz, gdy nasze armie są w posiadaniu Kandaharu i Kabulu (…) poznanie historii, spraw i aspiracji miejscowych będzie połową drogi do sukcesu w przekształceniu ich w lojalnych, zadowolonych i pokojowo nastawionych poddanych.
I rzeczywiście: poznanie kultury i historii Afganistanu, zrozumienie sposobu myślenia jego mieszkańców i niezwykle skomplikowanych stosunków społecznych w tym kraju – zamieszkanym przez wiele plemion i narodów, różnych etnicznie, mówiących innymi językami, wyznających inne odłamy islamu, często skonfliktowanych, pogrążonych w trwających pokoleniami wendettach – jest kluczem do zdobycia poparcia Afgańczyków i zaproponowania im odpowiadającego im systemu politycznego po obaleniu talibów. Jednak dziś jest już na to zdecydowanie za późno.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.