Amerykańska narracja jest wciąż twarda i męska. Tylko że aby w nią uwierzyć, trzeba zapalić crack albo skopać jakieś dziecko w drodze do szkoły.
Gdyby ktoś mnie zapytał, z kim nie zamieniłabym się na tożsamość, odpowiedziałabym, że z młodym, białym mężczyzną w Waszyngtonie. Piasek, lód i kokaina to trzy podstawowe elementy, z których buduje się dzisiaj zamki w wielkim mieście.
Nikogo nie znasz? Nie idą za tobą pieniądze z Teksasu i nie jesteś nadzieją Tea Party, w którą warto zainwestować teraz, bo ostatecznie kto będzie reprezentować republikanów w 2020? Nie znasz pasztuńskiego ani farsi i nie stanowisz kapitału w amerykańskiej wojnie o Bliski Wschód? Ambasador Izraela nie pojawił na twojej bar micwie, przede wszystkim dlatego, że nigdy jej nie miałeś, a jedyna religia, której byłeś wierny, to przekonanie, że „Ameryka to najwspanialszy kraj na świecie”?
Rok temu Lee Hirsch i Cynthia Lowen zrobili film pt. Bully , który do tego stopnia wstrząsnął Emily Bazelon z magazynu „Slate”, że napisała Sticks and Stones – brutalny dokument o dorastaniu w Ameryce. W obu przypadkach tematem jest kultura agresji i prześladowań wśród nastolatków w Stanach Zjednoczonych – która albo 1) przybiera katastrofalne rozmiary świadczące o zupełnej ruinie tożsamości nowego pokolenia, albo 2) nie jest niczym nowym, tyle że oglądamy ją pod mikroskopem nowych mediów i internetu, które rejestrują nasze życie społeczne 24 godziny na dobę i na nasze własne życzenie.
Nowa rzeczywistość społeczna tworzy nowe formy wymierzania sprawiedliwości.
Od kilku miesięcy w prasie pojawiają się informacje o interwencjach hakerskiej grupy Anonymous w przypadkach fizycznego lub emocjonalnego znęcania się dzieci i nastolatków nad rówieśnikami.
Dwa tygodnie temu w ośrodku uwagi znalazło się Steubenville w Ohio, gdzie 11 sierpnia 2012 grupa chłopców z licealnej drużyny futbolowej zgwałciła nieprzytomną nastolatkę. Wydarzenie zostało nagrane i wpuszczone na Facebooku i Tweettera. Kiedy lokalne władze próbowały zatuszować sprawę, Anonymous zagroził wyciekiem zhakowanych informacji. Doprowadził w ten sposób do procesu, który odbył się niecałe dwa tygodnie temu, 17 marca 2013, i skończył się skazaniem oskarżonych . Zdaniem lokalnej społeczności wyrok był zbyt surowy i zrujnował życie oraz karierę dwóch młodych gwiazd futbolu – Trenta Maysa (lat 17) i Ma’lika Richmonda (lat 16).
Steubenville to niewielkie miasteczko przy granicy z Pennsylwanią, liczba jego mieszkańców nie przekracza 19 tysięcy. W wyborach opowiedziało się za Rickiem Santorumem , a więc jest układne, konserwatywne, dbające o rodzinne i religijne wartości. Takie, w którym nie ma co robić i gdzie nie ma pracy, ale też takie, gdzie „Ameryka jest najwspanialszym krajem na świecie”. Marzeniem każdego chłopca w Steubenville jest zostać gwiazdą futbolu amerykańskiego (patrz Tom Brady), a potem ustatkować się, najlepiej u boku brazylijskiej modelki, która z ulgą opuści swój poszatkowany społecznie kraj i z wdzięcznością przyjmie rolę matki i żony w nowej ojczyźnie (patrz Gisele Bündchen).
Najgorzej, jeśli te nadzieje nie zostaną dostatecznie szybko naprostowane i delikwent dostanie stypendium sportowe na dobrym uniwersytecie, zwykle nieodpowiadające jego poziomowi i niemające nic wspólnego z jego intelektualnymi możliwościami. Tam selekcja jest ostrzejsza i wkrótce ze snu o futbolu zostają tylko nieskończone studia, długi i silna potrzeba współzawodnictwa. Co dalej? Jeśli akurat jest jakaś wojna, można wyjechać w glorii chwały na front i walczyć o „najwspanialszy kraj na świecie”, a potem – przy odrobinie szczęścia – wrócić do domu. Przez kilka tygodni jest się weteranem, przychodzi dużo przyjaciół, którzy poklepują cię przyjaźnie po ramionach. Piwo i grill na świeżym powietrzu. A potem?
Potem z Ohio trzeba jak najszybciej wyjechać. Tam, gdzie jest praca. Najlepiej do wielkiego miasta – Filadelfii, Nowego Jorku i Waszyngtonu. Tam okaże się, że z twoim BA i średnimi ocenami nic nie da się zrobić, ale zawsze można próbować, a w międzyczasie złapać pracę w barze, bo wiadomo, że barman musi być biały i mówić bez akcentu, to jest pewna tradycja. Podłączyć się pod kulturę Rona Paula, balansować między fiskalnym konserwatyzmem i liberalizmem w kwestiach socjalnych, wzruszać ramionami na pytanie, czy geje mogą brać ślub, bo ostatecznie co cię to obchodzi, byleby nie brali go z tobą. Przecież i tak chodzi o to, żeby odłożyć pieniądze i wyjechać na Karaiby. Na Hawaje. Do Kostaryki. Żeby uczyć lokalne dzieci amerykańskiego futbolu. Otworzyć swój własny bar.
W Waszyngtonie agresję i problemy z tożsamością rozwiązuje kokaina. Jest na tyle tania , żeby mógł ją kupić i polityk, i barman, i jego menadżer, a nawet (okazyjnie) chłopak, który właśnie przyjechał z Boliwii i szoruje podłogę w barze. Jednocześnie jest na tyle droga, że zatrzaśnie cię w tym stylu życia na kolejnych dziesięć lat. Ciężko jest odłożyć pieniądze na „nowe życie”, tak jak ciężko jest przestać wkładać palce do białego proszku, nie wylizywać foliowej torebki i nie czekać na zjazd.
W Waszyngtonie wciąż nie ma pracy, a przecież Waszyngton to jedyne amerykańskie miasto, w którym ktokolwiek (to jest rząd) zatrudnia. Biznesy to zamki z piasku – pojawiają się, bankrutują i znikają w zaskakującym tempie.
Kilka dni temu w porcie Miami Obama mówił o imponującej liczbie stworzonych miejsc pracy w budownictwie i o tysiącach następnych, potrzebnych do odbudowania infrastruktury. Według Reutersa w marcu bezrobocie w USA spadło do 7,7 procent, co oznaczałoby najniższy poziom od czterech lat. Na razie jednak zmian na ulicach nie widać.
Dziesięć lat temu publiczny transport był „socjalistycznym” projektem pomagania najbiedniejszym, dziś w autobusach można zobaczyć białe twarze. Gdy brakuje pieniędzy, obsługa klienta okazuje się mirażem, zamkiem na lodzie; nikt już nie dba o lizaki i uprzejmość w banku albo darmowy deser w restauracji na twoje urodziny. Amerykańskie dzieci już nie dostają WSZYSTKIEGO na Boże Narodzenie, a ich rodzice pracują poniżej swojego wykształcenia i ambicji. Jednocześnie ta amerykańska, twarda, męska narracja nie zmienia się – jeśli będziemy pracować wystarczająco ciężko, zobaczymy rezultaty. Jesteśmy „najwspanialszym krajem na świecie”. Tylko że aby w to uwierzyć, trzeba zapalić crack albo skopać jakieś dziecko w drodze do szkoły.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.