Prezydent USA Barack Obama skłania się do tego, by zacząć wysyłać broń syryjskim rebeliantom – donosi “Washington Post”.
Szczególnie odkąd pojawiły się niepotwierdzone doniesienia, że reżim prezydenta Asada użył broni chemicznej, co, jak wcześniej przestrzegał prezydent USA, byłoby przekroczeniem “czerwonej linii”. – Mamy dowody, że broń chemiczna została użyta w Syrii, ale nie wiemy, jak, kiedy i przez kogo. Zanim podejmę jakąś ważną decyzję, muszę mieć pewność, że ustaliliśmy fakty – mówił Obama na wtorkowej konferencji prasowej w Białym Domu.
Za wysyłaniem broni rebeliantom jesienią ub.r. opowiadali się dyrektor CIA David Petraeus i sekretarz stanu Hillary Clinton (oboje odeszli już ze stanowisk). Wbrew ich radom Obama postanowił zachować ostrożność – Ameryka wspiera rebeliantów, finansując pomoc medyczną i sprzęt wojskowy, ale nie broń, czyli np. dostarcza im kamizelki kuloodporne i noktowizory.
Syryjscy rebelianci najbardziej potrzebują rakiet przeciwlotniczych i przeciwczołgowych, ale Obama obawia się, że mogłyby trafić w ręce muzułmańskich radykałów, którzy według wielu doniesień toczą najcięższe walki z reżimem. A wtedy rakiety przeciwlotnicze mogłyby np. zostać wykorzystane przeciwko samolotom pasażerskim startującym w Bagdadzie [syryjscy i iraccy radykałowie są w bardzo dobrej komitywie].
Wątpliwości Obamy podsyca jeszcze to, że np. Arabia Saudyjska i Katar, które dostarczają broń rewolucjonistom, spierają się o to, którym grupom się ona należy, a którym nie. Ostatnio jednak coraz większe zaufanie Amerykanów zdobywa generał Salim Idriss, wyedukowany w Niemczech inżynier, który został dowódcą Syryjskiej Wolnej Armii.
O tym, że Obama faktycznie planuje jakąś zmianę polityki względem Syrii, świadczy też to, że w poniedziałek rozmawiał przez telefon z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, a na dniach wyśle do Moskwy nowego sekretarza stanu Johna Kerry’ego. Rosjanie sprzeciwiają się angażowaniu społeczności międzynarodowej w konflikt, de facto popierając reżim Asada.
O czymś więcej niż dostawy broni raczej nie ma mowy. Amerykańscy generałowie przestrzegają, że syryjska obrona przeciwlotnicza jest znacznie silniejsza niż libijska, która była bezradna wobec samolotów NATO pomagających tam rewolucjonistom dwa lata temu.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.