Are Fighter Pilots and Drone Operators Soldiers, or Are They Executioners?

<--

Piloci myśliwców i operatorzy dronów to nie żołnierze, lecz kaci?

Następną wojnę stoczą ze sobą roboty – tak kilka lat temu wieszczyli niektórzy eksperci od wojskowości, ale trochę się pomylili, bo “następna wojna” to jest wojna robotów z ludźmi.

Może nie robotów w sensie ścisłym, bo drony, czyli bezzałogowe samoloty, które zrzucają bomby w Afganistanie, Pakistanie czy Jemenie, nie sterują się same, tylko są pilotowane przez operatora siedzącego przed komputerem tysiące mil dalej, np. w bazie w stanie Kalifornia. Jest to zatem wojna zdalnie sterowanych maszyn z ludźmi, czyli z tymi, na których spadają bomby.

Razem z nowym rodzajem wojny pojawił się nowy rodzaj żołnierza, czyli operator drona. Jeszcze w zeszłym roku w armii USA narodziła się koncepcja, żeby dla tego nowego typu żołnierza wymyślić nowy rodzaj orderu. Miał on się nazywać Distinguished Warfare Medal, czyli medal “Za Wybitne Osiągnięcia na Polu Walki”.

W lutym Departament Obrony w Waszyngtonie zaprezentował projekt graficzny medalu i ogłosił, że jego ranga będzie nieco wyższa niż ranga “Purpurowego Serca” przyznawanego rannym na polu bitwy, ale niższa niż “Srebrnej Gwiazdy” przyznawanej za akty heroizmu.

Wywołało to sprzeciw amerykańskich weteranów, do pewnego stopnia zrozumiały, od wielu wieków ordery przyznaje się bowiem za odwagę, bohaterstwo itp. Żeby wykazać się męstwem, trzeba się znaleźć w sytuacji zagrożenia, tymczasem jedyne niebezpieczeństwo, jakie czyha na operatora drona, jest takie, że zaleje się świeżo przyrządzoną kawą i w najgorszym razie dozna lekkich oparzeń pierwszego stopnia.

Kilka organizacji, w tym Veterans of Foreign Wars (Weterani Zagranicznych Wojen), napisało list do prezydenta Baracka Obamy z żądaniem, żeby medal “Za Wybitne Osiągnięcia na Polu Walki” miał niższą rangę niż “Purpurowe Serce”.

Odmienny punkt widzenia zaprezentował major sił powietrznych Dave Blair, który jest instruktorem operatorów dronów. W branżowym piśmie „Air & Space Power Journal” pisał tak: „Jaka jest w obecnych konfliktach zbrojnych różnica w podejmowanym ryzyku między odległością 10 tys. stóp a 10 tys. mil od pola bitwy? Dlaczego uważamy, że pilot lecący myśliwcem wyposażonym w dwa zapasowe silniki na wysokości 10 tys. stóp, całkowicie poza zasięgiem przeciwnika i bez realistycznego zagrożenia, bierze bezpośredni udział w walce, a operatora drona, który znajduje się 10 tys. mil od pola walki, uznajemy tylko za » wsparcie dla żołnierzy «?”.

Istotnie, bojownicy w Pakistanie, Jemenie czy Afganistanie nie mają absolutnie żadnych szans na zestrzelenie myśliwca F-16. A przecież, jak zauważa mjr Blair, są jeszcze lepsze samoloty: “Jeśli słyszę od pilotów, że wojna prowadzona zdalnie nie jest honorowa, to czym jest odpalenie niewidzialnej dla oka rakiety z niewidzialnego dla radarów myśliwca F-22? Czy piloci F-22 woleliby wciskać przycisk, który uczyni ich widzialnymi dla radarów wroga, żeby walka była bardziej honorowa?”.

Mjr Blair chciał pokazać, że medale należą się operatorom dronów tak samo jak pilotom myśliwców, ale – paradoksalnie – udowodnił, że nie należą się ani jednym, ani drugim. Jeśli rozważyć ryzyko zawodowe i efekty pracy, to piloci myśliwców (posyłani przeciwko słabo uzbrojonym bojownikom) i operatorzy dronów mniej pasują do definicji żołnierza, a bardziej do definicji kata.

Kat jest zawodem potrzebnym i niezwykle stresującym. Zapewne wielu katów na stare lata prześladują wyrzuty sumienia, ale osobiście nigdy nie słyszałem o tym, żeby przyznawano im ordery. A warto zauważyć, że zawód kata jest znacznie trudniejszy od zawodu operatora drona czy pilota myśliwca, kat z reguły musi bowiem oglądać śmierć i potem zrobić coś z trupem. Operator drona widzi tylko błysk na ekranie monitora i nie zajmuje się ciałami skazańców, a zresztą nie ma już żadnych ciał, bo rozpuściły się albo rozpadły na wiele kawałków, które pozbierają pakistańscy, iraccy, jemeńscy czy afgańscy wieśniacy.

Co zatem począć z operatorami dronów? Na pewno potrzebny jest system motywacyjny, ponieważ – jak łatwo sobie wyobrazić – zdarzają się w tym niewdzięcznym fachu lepsi i gorsi. Dawniej kat zawsze zabijał tego, kogo skazał sędzia lub król. Współczesny kat, siedzący za monitorem komputera, czasami zabija ludzi przypadkowych i niewinnych (wprawdzie nowy szef CIA John Brennan twierdzi, że operatorzy dronów w zasadzie nigdy się nie mylą, ale należy do tej opinii odnosić się z rezerwą). Premie finansowe za niski odsetek pomyłek byłyby zatem jak najbardziej wskazane; niestety, z odległości 10 tys. mil czasami trudno ocenić efekty bombardowań.

Jeśli chodzi o ordery, to sprawę zamknął nowy sekretarz obrony Chuck Hagel, który tym różni się od innych polityków w Waszyngtonie, że walczył jako żołnierz na prawdziwej wojnie, mianowicie w Wietnamie, a nawet został ranny i odznaczony “Purpurowym Sercem”. Ma zatem lepsze pojęcie o wojennych realiach niż np. Donald Rumsfeld, Dick Cheney czy George W. Bush, którzy wprawdzie sami nigdy prochu nie powąchali, ale ochoczo posyłali innych na front.

Otóż Hagel zdecydował, że medalu “Za Wybitne Osiągnięcia na Polu Walki” nie będzie. Jednocześnie oświadczył, że “operatorzy dronów mają kluczowe znaczenie dla naszej armii i bezpieczeństwa kraju”. Dlatego zaprojektowana zostanie nowa, specjalna spinka, która będzie im wpinana do wstęgi np. z “Brązową Gwiazdą” (ten order jest przyznawany nie tylko za heroizm, dopiero z literą V na wstędze oznacza wyróżnienie za bohaterstwo).

Cała ta historia jest dla nas, reprezentantów szeroko pojętej cywilizacji zachodniej, bardzo pouczająca, nawet jeśli abstrahować od medali w armii USA. Przypomina mianowicie, że kiedy posyłamy myśliwce lub drony w jakieś zacofane zakątki świata, to nie jest to żaden “konflikt zbrojny”, tylko egzekucja. Dlatego nie powinniśmy tego robić rutynowo, a jedynie w absolutnej ostateczności.

About this publication