Amerykańskie władze inwigilują dziennikarzy
Sprawa reportera Fox News, który był inwigilowany przez FBI, pokazuje, że prawo dziennikarzy do nieujawniania źródeł jest w Stanach Zjednoczonych fikcją.
Nigdy dotąd żaden dziennikarz w USA nie był oskarżony za to, że próbował się czegoś dowiedzieć. Nie grozi to również Jamesowi Rosenowi, reporterowi telewizji Fox News, ale w dokumentach sądowych został on wymieniony jako “uczestnik kryminalnego spisku”, którego efektem było złamanie tajemnicy państwowej. Już samo to wywołuje zdumienie, bowiem wolność prasy jest w Ameryce świętością.
Latem 2009 r. Rosen – powołując się na “anonimowe źródła” – napisał na portalu internetowym Fox News, że CIA przygotowała poufny raport o programie atomowym Korei Północnej i rozesłała go kilkudziesięciu urzędnikom państwowym, m.in. prezydentowi Barackowi Obamie. W ONZ debatowano wtedy o sankcjach dla północnokoreańskiego reżimu – CIA przestrzegała, że jeśli zostaną przyjęte, to Pjongjang przeprowadzi w ramach “zemsty” próbę atomową.
Amerykański Departament Sprawiedliwości zarządził śledztwo, żeby ustalić źródło przecieku. Opierając się m.in. na billingach telefonicznych dziennikarza, ustalono, że w dniu publikacji artykułu spotkał się on z doradcą departamentu stanu Stephenem Jin-Woo Kimem, który znał zawartość raportu CIA.
FBI zażądała od firmy Google dostępu do prywatnej skrzynki pocztowej Rosena na Gmail. Jak niedawno ujawnił sam Google, w zeszłym roku różne agendy rządu USA żądały dostępu do skrzynek pocztowych użytkowników Gmaila prawie 14 tys. razy. W 90 proc. przypadków e-maile użytkowników zostały udostępnione, choć tylko co piąte żądanie było poparte sądowym nakazem rewizji. Najczęściej listy do Google’a są podpisane jedynie przez prokuratora lub prowadzącego śledztwo.
W przypadku Rosena FBI wystąpiła do sądu o nakaz rewizji, argumentując, że dziennikarz najprawdopodobniej jest “wspólnikiem w kryminalnym spisku”. Agenci żądali nie tylko dostępu do jego skrzynki pocztowej, ale również tajności – Rosen miał nie wiedzieć, że jego e-maile są czytane.
Sędzia, do którego zgłosiła się FBI, zgodził się wydać nakaz rewizji, ale zdecydował, że Rosena trzeba poinformować. Departament Sprawiedliwości zwrócił się do drugiego sędziego, który wydał taką samą decyzję. Dopiero trzeci sędzia zgodził się na “potajemną” rewizję, czyli przeglądanie e-maili bez informowania Rosena.
O tym, że jego maile były czytane przez FBI, reporter Fox News dowiedział się dopiero teraz, kiedy całą sprawę opisały “Washington Post” i “New Yorker”.
W skrzynce pocztowej znaleziono dowody, że Stephen Jin-Woo Kim faktycznie był źródłem przecieku. Odpowie za złamanie tajemnicy państwowej, proces rozpocznie się w przyszłym roku.
Rosena nikt nie ma zamiaru o nic formalnie oskarżać, ale i tak cała historia jest szokująca. Tym bardziej że jest już drugą z kolei. Zaledwie kilka dni temu okazało się, że Departament Sprawiedliwości zdobył billingi telefoniczne ok. 20 dziennikarzy agencji Associated Press – również po to, żeby znaleźć źródło przecieku (w zupełnie innej sprawie; chodziło o udaremniony przez CIA zamach na samolot, który planowali terroryści z Jemenu).
Okazuje się zatem, że – przy obecnym stanie prawa, przy jego interpretacji przez administrację Obamy i przy niemal nieograniczonych możliwościach elektronicznej inwigilacji – prawo dziennikarzy do nieujawniania źródeł jest fikcją.
Wiele do przemyślenia mają też użytkownicy Gmail (obecnie jest ich około 450 mln) i podobnych serwisów pocztowych. Okazuje się, że amerykańskie organa ścigania mogą niezwykle łatwo, najczęściej bez nakazów sądowych, czytać ich e-maile.
Zdaniem obrońców praw człowieka amerykańska ustawa o prywatności w komunikacji elektronicznej, przyjęta w 1986 r., kiedy jeszcze nie było internetu, zupełnie nie przystaje do dzisiejszej rzeczywistości. Wywiedziono z niej np., że e-maile, które ponad 180 dni leżą na serwerze Google’a, a więc poza domem właściciela skrzynki Gmail, mają status “porzuconych” i mogą być czytane bez nakazu rewizji.
Amerykańska Unia Praw Obywatelskich zdobyła niedawno okólnik FBI, z którego wynika, że agencja interpretuje prawo nawet jeszcze dziwniej – jej zdaniem sądowy nakaz rewizji jest potrzebny jedynie do czytania e-maili nieotwartych przez adresata i mających mniej niż 180 dni. W przypadku e-maili otwartych lub nieotwartych, ale mających ponad 180 dni, wystarczy pisemne żądanie od prokuratora.
I nie narusza ono – przynajmniej wg administracji Obamy – czwartej poprawki do konstytucji USA, która zapewnia obywatelom ochronę przed nieuzasadnionymi przeszukaniami.
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75477,13994357,Amerykanskie_wladze_inwigiluja_dziennikarzy.html#ixzz2W6PgAvz6
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.