Terrorist or Journalist?

<--

Terrorysta czy dziennikarz

Ewa Siedlecka 2013-08-23

To stary konflikt – władza chce ukryć jak najwięcej, nie tylko to, co konieczne, społeczeństwo i media chcą jak najwięcej odkryć. Rozmowa z prof. Wojciechem Sadurskim

Od 19 czerwca 2012 roku założyciel Wikileaks Julian Assange jest zamknięty w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, gdzie poprosił o azyl. Od grudnia 2010 roku przebywał w Wielkiej Brytanii w areszcie domowym. A więc jest pozbawiony wolności już dwa i pół roku. Jego sytuacja wydaje się beznadziejna.

Ewa Siedlecka: Julian Assange powinien zostać zamordowany, trzeba zorganizować zamach. Tak mówił były doradca premiera Kanady Tom Flannagan. Peter King, przewodniczący amerykańskiego Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego, zażądał, by Wikileaks uznać za organizację terrorystyczną. Czy Assange to więzień sumienia, czy anarchistyczny terrorysta, którego bronią jest informacja?

prof. Wojciech Sadurski*: Nie jest terrorystą. Ale nie traktuję go jako więźnia sumienia, bo to określenie powinniśmy zarezerwować dla ludzi, którzy walczą z niedemokratycznymi reżimami w imię idei i za to są prześladowani. W przypadku Assange’a prawdopodobnie można mówić o prześladowaniu, ale nie za idee, lecz za publikowanie materiałów, które rządy chcą ukryć. To liberał, który domaga się przestrzegania zasady transparentności działań władzy, bez której nie ma kontroli społecznej. Za tym nie stoi jakaś szczególna ideologia.

Nie całkiem. Z jego manifestu wynika, że chce obnażać mechanizmy władzy, które coraz mniej związane są z demokracją, a coraz więcej z finansami. Assange mówi o władzy wielkich koncernów. To ideologia po części lewicowa, po części anarchistyczno-wolnościowa. Nie bez przyczyny ujmuje się za nim ruch Oburzonych i Okupujących.

– Dla mnie to jednak liberał, który chce patrzeć władzy na ręce. I dziennikarz nowych mediów, który domaga się prawa do publikowania dokumentów, które władza chciałaby ukryć.

W orzecznictwie Sądu Najwyższego USA, czyli państwa najbardziej ciętego na Assange’a, mamy precedensy, dzięki którym można go uznać za dziennikarza. Chociażby słynna sprawa dokumentów Pentagonu – ”Pentagon Papers” – z 1971 r. Daniel Ellsberg wyniósł 7 tys. stron tajnego raportu dotyczącego wojny w Wietnamie. Wynikało z nich m.in., że politycy wiedzieli, że wojny Ameryka nie może wygrać, a mimo to posyłali ludzi na śmierć i oszukiwali opinię publiczną. Ellsberg przekazał dokumenty gazecie ”New York Times”. Rząd Nixona usiłował zablokować ich publikację i udało mu się uzyskać nakaz sądowy, który jednak Sąd Najwyższy po 15 dniach uchylił. Argumentował, że tego rodzaju działania są najlepszym sposobem kontrolowania władzy i odkrywania jej nadużyć. Assange jest współczesnym Ellsbergiem, tylko dysponuje technologią o wszechświatowym zasięgu. Jego publikacji nie można zablokować.

Historia i paradoksy Wikileaks: ”Przecieki ery cyfrowej”

Nie mówię, że wszystko zrobił dobrze. Np. nie usunął nazwisk osób, które po publikacjach mogą być narażone na prześladowania lub nawet śmierć. Obiecywał całkowite bezpieczeństwo informatorom, co okazało się złudne, bo służby specjalne potrafią złamać zabezpieczenia. To go obciąża. Ale gdyby nie publikacje Wikileaks, nie wiedzielibyśmy o warunkach w Guantanamo, o nadużyciach, torturach i zabójstwach niewinnych cywilów przez amerykańskich żołnierzy w czasie wojny w Iraku i Afganistanie. Wikileaks nie krytykowano, gdy ujawniał ciemne tajemnice innych krajów, np. Chin, związane z ich polityką nuklearną.

Gdy Wikileaks ujawnił skrytobójstwa i zaginięcia ludzi, w które zamieszany był rząd Kenii, dostał w 2009 r. nagrodę Amnesty International Media Award. Gdy zabrał się do ujawniania tajemnic władz Zachodu, ma na karku Interpol, CIA, służby specjalne Szwecji, Wielkiej Brytanii i cały międzynarodowy aparat ścigania.

– Taka zaciekłość pokazuje, że Assange dotknął bardzo wrażliwych spraw. Każda władza ma coś do ukrycia i każda strzeże tajemnic. Problem w tym, że chce ukryć nie tylko to, co konieczne. To tradycyjny już konflikt między władzą, która chce jak najwięcej ukryć, a społeczeństwem i działającymi w jego imieniu mediami, które chcą jak najwięcej odkryć.

W wielu krajach – w tym USA – są ustawy chroniące wistleblowers – ludzi, którzy z narażeniem własnych interesów ujawniają nadużycia. Mówi się, że z amerykańskich przepisów o whistleblowers mógłby skorzystać Edward Snowden – on alarmował o nadużyciach w NSA, organizacji, w której pracował. Czy Assange to whistleblower?

– Whistleblower czy raczej dziennikarz? Ja uważam, że ten drugi. Należy mu się ochrona taka jak dziennikarzom. Z prawnego punktu widzenia Amerykanie mają z tą sprawą duży kłopot. Wysyłają sygnały, że mogliby się domagać ekstradycji Assange’a na podstawie ustawy antyszpiegowskiej. Ale w tradycji i precedensach amerykańskich ustawa antyszpiegowska może być stosowana tylko przeciwko obywatelom amerykańskim, którzy naruszyli bezpieczeństwo USA, albo przeciwko zagranicznym szpiegom działającym na szkodę Stanów Zjednoczonych. Assange ani nie jest obywatelem amerykańskim, ani nie ma przesłanek, by sądzić, że pracuje dla jakiegoś wywiadu. I nie działał nigdy na terenie USA, tylko w przestrzeni wirtualnej – w internecie. Nie ma więc podstaw – ani precedensów – by postawić mu zarzuty na mocy tej ustawy.

Być może zostanie mu postawiony zarzut przestępczego współdziałania z Bradleyem Manningiem [szeregowcem amerykańskiej armii, który przesłał Wikileaks pół miliona tajnych raportów bojowych z Iraku i Afganistanu i tysiące depesz dyplomatycznych]. Ale wtedy trzeba mu udowodnić, że nie tylko przyjął od Manninga te dokumenty, ale też, że namawiał go do ich wykradzenia.

Przecież Wikileaks namawia na swej stronie internautów do przesyłania dokumentów i nawet stworzył szyfrowane kanały, by służby specjalne nie dotarły do tych osób.

– Jeśli zachęta do przesyłania i obietnica publikacji jest przestępstwem, to każdy dziennikarz jest potencjalnym przestępcą. Na tym polega relacja pomiędzy dziennikarzem a jego źródłem, że dziennikarz dostaje materiały w zamian za obietnicę publikacji i ochrony źródła.

Dlatego dla prawnej oceny działań Assange’a kluczowe jest rozstrzygnięcie, czy media takie jak Wikileaks to dziennikarstwo, czy nie. Prawo prasowe dostosowane jest do rzeczywistości mediów klasycznych XX wieku. A żyjemy w świecie blogów i portali, gdzie każdy może być jednocześnie autorem i czytelnikiem. Jeśli chcemy się posługiwać XX-wiecznymi definicjami – a moim zdaniem powinniśmy, choćby ze względu na ochronę prawa do informacji, to powinniśmy uznać Wikileaks za prasę.

Wikileaks deklaruje, że stworzył nowy typ dziennikarstwa – scientific journalism. Publikuje dokumenty i ich analizę, więc każdy może sam wyrobić sobie zdanie.

– Dla władzy ujawnienie źródeł, czyli faktów, jest daleko groźniejsze niż najbardziej wnikliwa analiza. Zastanawia zaciekłość, z jaką władza atakuje Assange’a. Gdy Hillary Clinton mówi, że to napaść nie tylko na interesy amerykańskie, ale też na całą społeczność międzynarodową – to jest to przejaw histerii. Obama, zanim został prezydentem, chwalił blogerów, mówił, że działania polegające na przeciekach są przejawem odwagi cywilnej. Teraz zwalcza blogera Assange’a.

Roman Imielski o Snowdenie: ”Sygnalista, który się pogubił”

Wikileaks i Assange zostali zaatakowani także przez instytucje finansowe i biznesowe, którym wytykają nieformalny i niedemokratyczny wpływ na władzę. Visa, MasterCard, Western Union czy PayPal wstrzymały finansowanie Wikileaks. To bolesne, bo Wikileaks jest finansowany przez internautów dobrowolnymi wpłatami, czyli w sposób najbardziej ”obywatelski” i niezależny.

– Zablokował go także Facebook

…krytykowany przez Assange’a, że tworzy największą na świecie bazę sprofilowanych danych osobowych dostępnych służbom specjalnym. Na długo przedtem, zanim Snowden ujawnił swoje informacje o systemie PRISM.

– Te firmy nie chcą być na bakier z władzą polityczną, bo im się to nie opłaca. Przypomnijmy historię stosunku Google’a do zapędów chińskiej cenzury [działający w Chinach oddział Google’a zgodził się na zablokowanie niektórych haseł; zbuntował się dopiero wtedy, gdy chińskie służby specjalne przypuściły na niego ataki hakerskie]. A Yahoo! wydał władzom Chin blogera Shi Tao [ujawnił, jak władze Chin przygotowywały się do pacyfikacji obchodów masakry na Tiananmen]. To oportunizm: liczą się nie idee, tylko biznes.

Czyli Assange miał rację, gdy mówił, że zblatowanie władzy politycznej i finansowej zagraża wolności i demokracji. A teraz stoi przed zarzutem gwałtu [oskarżony o stosunek bez zabezpieczenia bez wyraźnej zgody partnerki i wykorzystanie seksualne innej kobiety].

– Nie potrafię ocenić, na ile to pretekst. Przypomina to jednak proces Ala Capone’a o podatki. Z drugiej strony czytałem stanowisko feministek szwedzkich i norweskich, które piszą, że są oburzone wyśmiewaniem tych zarzutów.

Ale żeby międzynarodowym listem gończym ścigać człowieka, który odbył stosunek bez zabezpieczenia?! Z taką determinacją, że Wielka Brytania rozważała nawet atak komandosów na ambasadę Ekwadoru, w której schronił się Assange?

– To rzeczywiście może budzić zdziwienie. Ale władza broni swoich tajemnic. I ma do tego prawo, bo nie możemy domagać się jawności wszystkiego. I zakładać, że wśród dokumentów publikowanych przez Wikileaks nie ma takich, które nie powinny być – dla ochrony bezpieczeństwa państwa – ujawnione.

Ale nie można uznać za przestępstwo ujawnienia tajnego dokumentu, który świadczy o złamaniu przez władzę prawa.

– Oczywiście. Dlatego w teorii rynkowej – gdzie władza dąży do utajniania, a media i whistleblowers do wyrwania jej tajemnic – kryterium legalności działań obu stron jest dobro publiczne. W ten sposób utrzymuje się w tej sprawie równowaga, choć może niedoskonała.

Tym razem chyba państwa przegięły w tej wolnorynkowej grze. Zanosi się na to, że Assange, jeśli nie chce pójść do więzienia, będzie bezterminowo uwięziony w ambasadzie Ekwadoru.

– Dlatego kluczowe jest uznanie Assange’a za dziennikarza. Wtedy represje, które go spotykają, będą naruszeniem kontrolnej roli mediów.

Dlaczego Australia nie chroni Assange’a – swojego obywatela?

– To przejaw oportunizmu. I solidarności rządów w obronie źle pojętej racji stanu. Australia nie dopełniła obowiązków wobec własnego obywatela. Nie ruszyła w jego sprawie palcem.

O racji stanu słyszeliśmy w Unii Europejskiej podczas prac nad porozumieniem ACTA. Bo ”ciemny lud” nie potrafi ocenić, co jest słuszne.

– ACTA jest dobrym przykładem, że coraz trudniej określić i chronić rację stanu w świecie internetu, globalizacji informacji. W czasach gdy w każdym miejscu świata można publikować informacje dostępne natychmiast na całej kuli ziemskiej. Nie bez powodu serwery Wikileaks umieszczono m.in. w Belgii i w Szwecji, gdzie prawo naprawdę mocno broni tajemnicy komunikowania się i chroni źródła dziennikarskie.

”Robin Hood skrzyżowany z Bondem przegrywa wojnę z USA” – rozmowa z byłym współpracownikiem Assange’a

W dobie internetu racja stanu staje się zresztą coraz słabszym argumentem wobec żądania transparentności – bo po prostu tajemnice trudno utrzymać.

Czy w cywilizacji informatycznej prawo do informacji, dostęp do niej i swoboda dzielenia się nią nie stały się jednymi z najważniejszych praw i wolności obywatelskich? Porównywalnymi np. do powszechnego prawa wyborczego?

– Całkowicie się zgadzam: bez pełnej informacji i nieskrępowanego obiegu informacji i opinii demokracja jest złudzeniem, nawet jeśli są wolne wybory i mnogość konkurujących ze sobą partii. Najważniejsze jest to, co się dzieje w umyśle wyborcy. Już w latach 40. amerykański filozof Alexander Meiklejohn pisał, że nieograniczona wolność informacji uzasadniana jest tym, że każdy ma prawo wiedzieć o wszystkich opiniach wyznawanych w naszym społeczeństwie, by w sposób całkowicie racjonalny dokonać wyboru. Prawa selekcji ”właściwych” informacji nie możemy oddawać nikomu – tak jak oddajemy posłom prawo uchwalania w naszym imieniu ustaw – bo każdy musi wiedzieć, kto konkuruje o jego głos i jaki ma program. Od tego czasu zmieniły się metody i techniki informacji, ale nie sama zasada. +

*Prof. Wojciech Sadurski, profesor filozofii prawa na University of Sydney, profesor w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w dziedzinie wolności słowa

About this publication