Najarane Kolorado
Na trawkę narzucono podatek 25-proc., który zostanie przeznaczony na budowę szkół i inne szczytne cele.
Od 1 stycznia w stanie Kolorado będzie można po prostu wejść do sklepu i nabyć drogą kupna zioło w najróżniejszych postaciach, poczynając od marihuanowego suszu niezbędnego do sporządzenia skręta, poprzez marihuanowe ciasteczka i napoje. Nie trzeba już będzie żadnej lewej recepty jak w przypadku tzw. marihuany medycznej, która została dopuszczona w 20 stanach USA. Kolorado wchodzi na najwyższy stopień konopnego rozpasania – wystarczą tylko pieniądze w kieszeni i ukończone 21 lat. Mieszkańcy stanu będą mogli jednorazowo kupić 28 gramów (czyli uncję), a przybysze spoza stanu – 7 gramów.
Lokalne media pełne są entuzjastycznych doniesień o marihuanowych turystach, którzy zjeżdżają do Kolorado z różnych stanów, żeby rozpocząć Nowy Rok na haju, tudzież zrobić sobie zapasy. – Będą kolejki jak po bilety na koncert Pink Floydów! – cieszy się w rozmowie z dziennikarzami Reutersa pewien właściciel sklepu w Denver, który jako jeden z pierwszych dostał licencję.
W drodze powrotnej do domu konopni turyści muszą wszakże zachować daleko posuniętą ostrożność.
Powinni raczej omijać Kansas, stan graniczący z Kolorado od wschodu, bowiem tam przyłapanie z 25 gramami marihuany zakończy się czteroletnim postojem w więzieniu. Albo nawet ośmioletnim, jeśli ktoś ma pecha i zostanie zatrzymany niedaleko jakiejś szkoły (tzn. w promieniu 300 metrów od niej). Szeryf z Kansas pozostanie głuchy na wyjaśnienia, że trawa została nabyta całkowicie legalnie, i nic go nie będzie obchodził rachunek ze sklepu w Denver.
Żeby było jeszcze zabawniej, konopna bonanza, która rozpocznie się z Nowym Rokiem w Kolorado, będzie, formalnie rzecz biorąc, całkowicie nielegalna. Amerykańskie prawo federalne, które teoretycznie obowiązuje we wszystkich 50 stanach i w stołecznym Dystrykcie Kolumbia, zakazuje produkcji, sprzedaży i posiadania marihuany.
Gdyby rząd Baracka Obamy poważnie traktował prawo, to do każdego sklepu w Denver powinien wysłać agentów FBI, którzy na bieżąco aresztowaliby sprzedawców i kupujących. Za posiadanie prawo federalne przewiduje do roku więzienia i 1000 dol. grzywny. Za sprzedaż ilości mniejszej niż 50 kg – pięć lat więzienia i 250 tys. dol. grzywny. Hurtownicy, którzy rozprowadzają marihuanę do sklepów w Kolorado, podpadają pod najsurowszy paragraf – za sprzedaż tony lub więcej kara wynosi od 10 lat do dożywocia plus milion dolarów grzywny.
Formalnie rzecz biorąc, nielegalne było nawet stanowe referendum z listopada 2012 roku, w którym mieszkańcy Kolorado zdecydowali się znieść marihuanowe zakazy. Stany nie mają prawa uchylać prawa obowiązującego w całym kraju. Ale rząd Obamy ogłosił, że nie będzie ścigał marihuanowych przestępstw w stanach, które się zbuntowały (oprócz Kolorado jest jeszcze Waszyngton, w którym wolna sprzedaż rozpocznie się za kilka miesięcy).
Tym sposobem – jak argumentują zwolennicy legalizacji – do więzień nie trafią zastępy przypadkowych, młodych ludzi, którzy dopiero za kratkami zostaliby zdemoralizowani i wychodziliby na wolność jako niebezpieczni degeneraci. A stan Kolorado zarobi górę pieniędzy – na marihuanę narzucono złodziejski podatek 25 proc., który zostanie przeznaczony m.in. na budowę szkół i inne szczytne cele. Dodatkowe oszczędności przyniesie to, że policja nie będzie ścigać handlarzy trawką.
Buntownicy z Kolorado chwalą się, że są przewodnikami w pochodzie ludzkości. Wyprzedzili nawet słynny Amsterdam, gdzie wbrew powszechnemu mniemaniu marihuana wcale nie jest legalna, jedynie tolerowana przez władze i organa ścigania. Prorokują, że za kilka miesięcy lub za kilka lat tropem Kolorado pójdą inne stany USA.
Być może za 20 lat mało kto już będzie pamiętał, że marihuana w USA była zakazana. Tak jak dziś mało kto pamięta, że np. w stanie Maryland jeszcze w 1990 roku zakazany był seks oralny – bo generalnie zabronione były wszelkie “praktyki perwersyjne i niezgodne z naturą”. A do takich zaliczało się, jak precyzyjnie i obrazowo wyszczególniało stanowe prawo, “dotykanie ustami cudzych narządów płciowych”. Formalnie rzecz biorąc, wykroczenie popełniali nawet małżonkowie, którzy dopuszczali się tego we własnym domu.
Przypominamy zapomniane przepisy z Marylandu naturalnie nie po to, żeby pochwalać seks oralny. Przeciwnie, uważamy, że jest on grzechem, i zasadniczo odradzamy. Podobnie jak odradzamy palenie marihuany i innych podobnych bezeceństw. Ale odradzamy również ich formalnego zakazywania w prawie, bo w obydwu przypadkach jest to bardzo niepraktyczne.
Ah, yes, debauchery!
The USA’s schizophrenia about cannabis is a good sign.