After the annexation of Crimea, it is hard to defend the reasons behind Russian policy. However, Robert Stanislaw Terentiew tried to do this once, in Rzeczpospolita on May 8. The opinion he expressed is practically absent in Poland’s mainstream media. However, it constantly appears on the pages of niche websites, condemning — if we speak of the range of international opinions about Warsaw after 1989 — “swapping Moscow for Washington.”
From this point of view, the old Eastern bloc countries have emerged as victims of Western colonial conquest — mostly, of course, in terms of economics. They lost the Cold War and suffered spectacular economic disaster, so had to agree to the conditions imposed upon them by the winning side. For the Polish, Czech and Hungarians, this situation had been long expected, although of course it meant a very painful and expensive “return to Europe.”
Victim of the Satiated West
At the same time, Russia experienced — in the words of Vladimir Putin — “one of the greatest geopolitical catastrophes of the 20th century,” during which it lost a huge part of its territory and its position as a world superpower. In the 1990s, as a result of the race toward globalization, it found itself in collapse, from which it started to escape at the beginning of the 21st century.
Terentiew interprets the situation thus: “Russia felt threatened when NATO began to approach her borders, and nobody intended to respect its interests in the Balkans and Caucasia, or its subjective feeling that it was encircled by Western bases.” However, the writer notes that Moscow found itself at a disadvantage regarding states such as Ukraine, as it did not and does not have anything to offer them. He further stated: “If the old American congressman Ron Paul, who cannot be accused of pro-Russian sympathies, is right, and the adventure in Ukraine deliberately provoked Washington into co-operation with the IMF in order to entangle Vladimir Putin into a hopeless war, then that could be even more unpleasant.”
In this light, Russia appears as a victim of a satiated, and also aggressive, West. It is hard to deny that this was the case in the 1990s. But in the next decade, when Putin’s presidency began, an important change took place. There came an uptick in the sale of raw materials, thanks to which Russia’s economic situation drastically improved as it became the main exporter of oil and gas. It then began its geopolitical offensive — with the help of the puppet authorities in South Ossetia and Abkhazia, among others — to isolate these provinces from Georgia in 2008, to support the coup in Kyrgyzstan in 2010 and finally to annex Crimea.
Terentiew calls these movements a defensive game of beating up; however, Russia has really begun to recover what the Kremlin propaganda is calling Moscow’s “zone of privileged interests.” So even if there were a particle of virtue in Ron Paul’s conspiracy theories, they would still not surprise American policies — if they existed — toward the resurgent Russian power.
Contempt for the Weak
But in the past few months, the West has behaved quite cautiously in regard to the Kremlin’s actions. Yes, it has introduced sanctions in order to force Russia to stop violating Ukraine’s territorial integrity, but at the same time it has not managed to achieve this goal. There is the impression that the actions of the West have emboldened Moscow. In taking Crimea, Russia has demonstrated great self-confidence. In interviews, Foreign Minister Sergei Lavrov has demonstrated outright contempt for Western weaklings who were stunned into submission by the determination and insolence with which the Kremlin won the tough battle for the Black Sea peninsula.
Scrutinizing what is currently happening on the eastern fringes of Ukraine — chaos, violence — we must come to the conclusion that the course of events will satisfy Russia. But Moscow’s policy toward Kiev comes down largely to discrediting the Ukrainian “Banderovite” authorities and proving to them that they are ruling — or rather, trying to rule — a “fallen state.” As Ukraine has failed to submit to the Kremlin, for instance, by not entering the Customs Union, in this situation the idea is to transform her into a grey area, perfect for shady, informal post-Soviet systems.
In this context, Terentiew rightly draws attention to the fact that modern-day Russia is not a normal European country, as it was in czarist times, but is becoming a post-Communist hybrid — in fact, being unpredictable and dangerous, it requires careful handling. According to the journalist, the result of this is the Western need to get on well with the Kremlin elite without counting on the democratization of the Russian system.
A Strong Man in Politics
However, taming the Russian establishment in this way does not always bring about the desired results. The best example of this is Poland. In 2008, Donald Tusk’s team set about improving relations with Moscow — for example, by unlocking talks on the conclusion of a partnership and cooperation agreement between the European Union and Poland — even at the price of escalating conflict with the then-President Lech Kaczynsky.
The brutal test came two years later, after the Smolensk catastrophe. The Russian authorities implemented a number of measures — including the refusal to return the wreckage of the Tupolev to Poland — which indicated that they did not follow Tusk’s line of reconciliation. They then complained that the MAK report was a tool to craft Poland’s image in the world’s public opinion.
If Robert Stanislaw Terentiew puts various accusations to the West, he is generally right. But the problem is not, as he says, the West’s confrontational course toward Russia, but quite the opposite — its relative passivity. It acts in an unconsolidated manner. It lacks decisiveness.
We can have no illusions. We live, if we are referring to the West, in an era of political Lilliputians, who could only afford to bomb Serbia or Iraq. Such policies are not even being considered for Russia. Against this background a former KGB officer has risen to become a statesman in Europe and has become the hero of an environment longing for a strong man in politics. This does not herald any further westernization in Europe, which Terentiew was counting on.
Problemem nie jest konfrontacyjny kurs państw zachodnich wobec Rosji, lecz ich bierność. Zachód stać było na bombardowanie Serbii czy Iraku. Rosji tacy politycy już nie podskoczą – zauważa publicysta „Rzeczpospolitej".
Po anszlusie Krymu trudno bronić racji, które przyświecają polityce rosyjskiej. Próbę taką podjął jednak Robert Stanisław Terentiew („Rzeczpospolita", 8.05.2014). Przyjął on perspektywę, która w Polsce w medialnym mainstreamie jest właściwie nieobecna. Natomiast stale pojawia się na łamach niszowych serwisów internetowych, piętnujących – jeśli chodzi o podjęty po roku 1989 przez Warszawę wybór opcji międzynarodowej – „zamianę Moskwy na Waszyngton".
Z tej perspektywy kraje dawnego bloku wschodniego jawią się jako ofiary zachodniego kolonialnego podboju (głównie rzecz jasna w dziedzinie gospodarki). Przegrały zimną wojnę i poniosły spektakularną klęskę ekonomiczną, więc musiały się zgodzić na warunki, które im postawiła strona zwycięska. Dla Polski, Czech czy Węgier taka sytuacja oznaczała wyczekiwany przez mieszkańców tych krajów, chociaż rzecz jasna bardzo bolesny i kosztowny, „powrót do Europy".
Ofiara sytego Zachodu
Tymczasem Rosja doświadczyła – jak to ujął Władimir Putin – „jednej z największych katastrof geopolitycznych XX wieku", czyli utraciła olbrzymią część swojego terytorium i pozycję światowego mocarstwa. A w latach 90., w rezultacie wyścigu globalizacyjnego, znalazła się w zapaści, z której zaczęła wychodzić na początku XXI stulecia.
Terentiew interpretuje tę sytuację następująco: „Rosja poczuła się zagrożona, gdy sojusz atlantycki zaczął się zbliżać do jej granic i nikt nie zamierzał respektować ani jej interesów na Bałkanach czy na Kaukazie, ani subiektywnego poczucia, iż jest okrążana zachodnimi bazami". Wprawdzie publicysta uważa, że wobec takich państw jak Ukraina Moskwa znalazła się na straconej pozycji – bo nie miała i nie ma im nic do zaoferowania – to dalej oznajmia: „Jeśli rację ma stary konserwatysta, amerykański kongresmen Ron Paul, którego trudno posądzać o prorosyjskie sympatie, że awanturę na Ukrainie celowo wywołał Waszyngton do spółki z MFW, by uwikłać Władimira Putina w beznadziejną wojnę, wkrótce może być jeszcze bardziej nieprzyjemnie".
Rosja w tej wizji jawi się więc jako ofiara sytego, a zarazem agresywnego Zachodu. I trudno zaprzeczyć temu, że tak było w latach 90. Ale w kolejnej dekadzie – już za prezydentury Putina – nastąpiła poważna zmiana. Nadeszła koniunktura na sprzedaż surowców, dzięki której nastąpiła znacząca poprawa sytuacji gospodarczej Rosji jako czołowego eksportera ropy naftowej i gazu. Potem zaś ruszyła ofensywa geopolityczna – między innymi pomoc marionetkowym władzom Osetii Południowej i Abchazji w oderwaniu się tych prowincji od Gruzji w roku 2008, poparcie przewrotu w Kirgistanie w 2010 czy wreszcie odebranie Krymu Ukrainie.
Terentiew nazywa takie ruchy defensywną grą w wybijanego, ale przecież Rosja zaczęła realnie odzyskiwać to, co w kremlowskiej propagandzie nazywane jest „strefą uprzywilejowanych interesów" Moskwy. Jeśli więc nawet była jakaś cząstka racji w wygłaszanych przez Rona Paula teoriach spiskowych, to przecież nie należałoby się dziwić aktywnej polityce USA – gdyby taka była – wobec odradzającej się rosyjskiej potęgi.
Pogarda dla mięczaków
Tyle że w ciągu minionych kilku miesięcy Zachód zachowywał się dość powściągliwie w stosunku do poczynań Kremla. Owszem, użył sankcji, które miały zmusić Rosję do tego, żeby ta przestała naruszać integralność terytorialną Ukrainy, ale na razie nie udało się tego celu osiągnąć. Można odnieść wrażenie, że postawa Zachodu ośmieliła i rozzuchwaliła Moskwę. Zajmując Krym, Rosja demonstrowała olbrzymią pewność siebie. W wypowiedziach ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa wyczuwało się wręcz pogardę dla zachodnich mięczaków, którzy przyglądając się temu, z jaką determinacją, a zarazem bezczelnością kremlowscy twardziele podjęli batalię o czarnomorski półwysep, zwyczajnie osłupieli.
Przypatrując się zaś temu, co się obecnie dzieje na wschodnich rubieżach Ukrainy – chaos, przemoc – musimy dojść do wniosku, że przebieg wydarzeń może zadowalać Rosję. Przecież polityka Moskwy wobec Kijowa sprowadza się w dużym stopniu do tego, żeby kompromitować ukraińskie „banderowskie" władze i udowadniać im to, że rządzą czy raczej próbują rządzić „państwem upadłym". Skoro Ukrainy nie udało się Kremlowi podporządkować (chociażby poprzez wciągnięcie jej do Unii Celnej), to w tej sytuacji chodzi o przekształcenie jej w szarą strefę, będącą prawdziwym rajem dla szemranych, nieformalnych postsowieckich układów.
W tym kontekście słusznie Terentiew zwraca uwagę na to, że współczesna Rosja nie jest normalnym europejskim państwem, którym była w czasach carskich, ale stanowi postkomunistyczną hybrydę – w gruncie rzeczy byt nieprzewidywalny i niebezpieczny, wymagający ostrożnego obchodzenia się z nim. Zdaniem publicysty, wynika z tego konieczność dogadywania się Zachodu z kremlowską elitą bez liczenia na demokratyzację rosyjskiego systemu.
Mocny facet w polityce
Tyle że takie obłaskawianie rosyjskiego establishmentu wcale nie musi przynieść pożądanych rezultatów. Najlepszym pod tym względem przykładem jest Polska. Ekipa Donalda Tuska postawiła w roku 2008 na naprawę stosunków z Moskwą (chociażby odblokowała rozmowy w sprawie zawarcia umowy o partnerstwie i współpracy między Unią Europejską a Rosją), nawet za cenę eskalacji konfliktu z urzędującym wówczas prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Brutalny sprawdzian nastąpił dwa lata później, po katastrofie smoleńskiej. Władze rosyjskie wykonały szereg kroków – włącznie z odmową zwrotu stronie polskiej wraku tupolewa – mogących świadczyć o tym, że nic sobie nie robiły z pojednawczej linii rządu Tuska. A kropkę nad i postawił raport MAK będący narzędziem wizerunkowego pogrążania Polski w oczach światowej opinii publicznej.
Jeśli więc Robert Stanisław Terentiew stawia rozmaite zarzuty Zachodowi, to generalnie ma rację. Ale problemem nie jest – jak twierdzi – konfrontacyjny kurs państw zachodnich wobec Rosji, ale wręcz odwrotnie – ich bierność, którą w stosunku do niej prezentują. Działają one w sposób nieskonsolidowany. Brakuje im stanowczości.
Nie można mieć złudzeń. Żyjemy – jeśli chodzi o Zachód – w epoce politycznych liliputów, których stać było tylko na bombardowanie Serbii czy Iraku. Rosji tacy politycy już nie podskoczą. Na ich tle dawny funkcjonariusz KGB przedzierzgnął się – przynajmniej pod względem piarowym – w męża stanu i został w Europie bohaterem środowisk tęskniących za mocnymi facetami w polityce. Żadnej głębokiej westernizacji Rosji – na którą liczy Terentiew – to nie zwiastuje.
This post appeared on the front page as a direct link to the original article with the above link
.