Amerykańska policja obrabuje cię w biały dzień
Ameryka kojarzy się jako matecznik kapitalizmu, a jak powszechnie wiadomo, w kapitalizmie własność prywatna jest święta. Dlatego sporym zaskoczeniem są wyniki dziennikarskiego śledztwa, które niedawno przeprowadził “Washington Post”.
Okazuje się, że amerykańska policja – ochoczo korzystając z praw nadanych jej w ramach tzw. wojny z narkotykami – na masową skalę konfiskuje własność obywateli, którzy potem nie zostają o nic oskarżeni.
W sierpniu 2012 roku niejaki Mandrel Stuart, lat 35, został zatrzymany przez patrol drogowy w Fairfax w stanie Wirginia. Znaleziono przy nim 17 550 dolarów, które – jak utrzymywał – zamierzał przeznaczyć na zakup wyposażenia do swojej restauracji. Policjant nie uwierzył. Uznał, że pieniądze “prawdopodobnie pochodzą z handlu narkotykami”. Dlatego je skonfiskował. I tak okazał się łaskawy, bo mógł jeszcze skonfiskować samochód – jako “prawdopodobne narzędzie w handlu narkotykami”.
Stuart nigdy nie został o nic oskarżony. Wynajął prawnika, żeby odzyskać pieniądze. Policja zaproponowała mu – to chyba najbardziej zdumiewający zwrot w tej historii – że odda połowę. Pod warunkiem że Stuart nie będzie dochodził całości w sądzie.
Trzeba być wyjątkowo bezczelnym – albo obdarzonym specyficznym poczuciem humoru – żeby zaproponować taką ugodę. Albo pieniądze pochodzą z narkotyków i wtedy istotnie należało je skonfiskować, albo nie pochodzą z narkotyków, i wtedy nie wolno ich skonfiskować. Uparty Stuart nie zgodził się i wywalczył w sądzie całe 17 550 dolarów, plus 12 tys. na pokrycie kosztów prawników. W międzyczasie jednak jego restauracja upadła, bo nie miał pieniędzy na wyposażenie i rachunki.
Stuart i tak miał szczęście, bo nie każdy sędzia nakazuje zwrot kosztów procesu. Przekonał się o tym niejaki Matt Lee, lat 31, niekarany, zatrzymany na autostradzie w stanie Nevada. Miał przy sobie 2,5 tys. dolarów. Wyjaśniał, że pożyczył je od rodziców – jechał do Kalifornii, gdzie dostał pracę, i miał zacząć nowe życie. Policjant uznał jednak, że “zatrzymany miał za mało bagażu”. Dlatego skonfiskował pieniądze jako “prawdopodobnie pochodzące z narkotyków”.
Lee złożył skargę w sądzie i wygrał, ale prawnikowi musiał zapłacić 1269 dolarów. Zatem stracił połowę (co po części wyjaśnia, dlaczego policja w przypadku Stuarta zaproponowała dziwaczną ugodę).
Jak ustalił “Washington Post”, od 2001 roku amerykańska policja dokonała 62 tys. konfiskat na łączną sumę ponad 2,5 mld dol. (chodzi tutaj o ludzi, którzy potem nie zostali oskarżeni). Stuart i Lee są wyjątkami w tym sensie, że tylko co szósty “obrabowany” próbuje odzyskać gotówkę w sądzie. Przy czym procedura sądowa jest w takich przypadkach postawiona na głowie – to obywatel musi udowodnić swoją niewinność, tzn. że pieniądze nie miały nic wspólnego z działalnością kryminalną. Policja, aby wygrać, musi udowodnić, że istnieje “wysokie prawdopodobieństwo”, że było przeciwnie.
Najprzyjemniejszą – z punktu widzenia policji – okolicznością w konfiskatach jest fakt, że pieniądze może ona sobie zatrzymać! Zasilają budżet lokalnej komendy. Po czym są wydawane na nowe samochody patrolowe, helikoptery, snajperskie karabiny, nawet wozy bojowe – wszystko, co wymarzy sobie szeryf (z wyjątkiem pensji policjantów).
– To dzieje się na tak wielką skalę, że zapiera dech w piersiach – mówi Scott Bullock z organizacji Institute for Justice, która od lat apeluje o zmianę prawa o konfiskatach.
W miasteczku Braselton w stanie Georgia konfiskaty stanowią 20 proc. budżetu lokalnej policji. W Amarillo w Teksasie policjanci są najwyraźniej smakoszami kawy, bo za skonfiskowane 637 dolarów kupili ekspres. W hrabstwie Montgomery, również w Teksasie, nabyli maszynę do robienia drinków margarita. Z kolei w Sparkles w stanie Ohio za skonfiskowane 225 dolarów wynajęto klauna, który miał poprawić wizerunek policji wśród lokalnej społeczności.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.