Obama Risks It All

<--

Obama gra va banque

Spór o to, co zrobić z 11 mln nielegalnych imigrantów, toczy się w Ameryce od lat. Na zdjęciu: Grupa aktywistów Puente protestuje przed urzędem imigracyjnym w Phoenix przeciw deportacjom (NICK OZA/AP)

Prezydent USA wydaje “dekret”, który uchroni miliony imigrantów przed deportacją i da im prawo do pracy. Republikanie grożą, że poślą go za to za kratki

Przemówienie, które Barack Obama wygłosił w piątek nad ranem czasu polskiego, jest jednym z najważniejszych – i najbardziej dramatycznych – wydarzeń jego prezydentury. Amerykański przywódca postanawia samowolnie, balansując na granicy prawa, rozwiązać jeden z największych problemów swojego kraju, czyli kwestię milionów nielegalnych imigrantów.

Spór o to, co zrobić z 11 mln nielegalnych imigrantów, toczy się w Ameryce od lat.

Wszyscy jesteśmy imigrantami

Republikanie twierdzą, że ich formalna akceptacja byłaby znakiem słabości państwa i karygodnym przyzwoleniem na łamanie prawa. Oraz zachętą dla kolejnych rzesz ludzi na całym świecie, żeby przekradali się przez granicę z Meksykiem albo przyjeżdżali udając turystów, bo prędzej czy później wszystko zostanie im wybaczone i zostaną przez Amerykę przyjęci.

Na to wszystko Obama odpowiedział wczoraj: – Jesteśmy i zawsze będziemy narodem imigrantów. My też kiedyś byliśmy obcy. Jesteśmy tutaj tylko dlatego, że nasi przodkowie – którzy przybyli przez Atlantyk, Pacyfik czy Rio Grande – zostali przez ten kraj przyjęci. I dlatego, że być Amerykaninem to coś więcej niż taki czy inny wygląd, nazwisko czy wyznanie. Tym, co czyni nas Amerykanami jest wspólne przeświadczenie, że wszyscy zostaliśmy stworzeni równi i że wszyscy mamy szanse żyć tak jak chcemy.

Przeciwnicy “amnestii” boją się, że przybysze zabierają miejsca pracy obywatelom USA. Tymczasem Obama podkreślał wczoraj, że napływ imigrantów wzmacnia Amerykę.

– Przyjmowanie imigrantów z całego świata przez ponad 200 lat dawało nam ogromną przewagę nad innymi narodami – mówił. – Dzięki temu Ameryka była młoda, dynamiczna i przedsiębiorcza. To ukształtowało nasz narodowy charakter – jako ludzi nieograniczonych możliwości, nie zdeterminowanych przez swoją przeszłość, ale odradzających się na nowo wg własnej woli.

Rozporządzenie, które krytycy Obamy nazywają “dyktatorskim”, “królewskim” lub “cesarskim”, uchroni przed groźbą deportacji około 5 mln ludzi, a – co jeszcze ważniejsze – da im prawo do legalnej pracy w USA.

Dotyczy ono m.in. tych nielegalnych imigrantów, którzy są w Ameryce przynajmniej pięć lat i mają dziecko będące amerykańskim obywatelem (czyli urodzone na terytorium USA). Ich status nie jest jednak rozwiązany ostatecznie, a jedynie prowizorycznie. Prezydent nakazuje podległym sobie służbom imigracyjnym, żeby na trzy lata wstrzymały deportacje tej konkretnej grupy osób.

Nie jest to zatem zmiana prawa – do tego potrzeba ustawy przegłosowanej w Kongresie – tylko wstrzymanie wykonywania istniejącego prawa wobec 5 mln ludzi. Czy coś takiego jest dopuszczalne?

Republikanie przypominają, że w konstytucji USA zapisane jest, że “prezydent musi się starać, żeby istniejące prawa były egzekwowane”. Jeśli publicznie ogłasza, że tego nie będzie robił, to oznacza, że łamie konstytucję. A skoro tak, to może zostać dyscyplinarnie odwołany z urzędu. Kongresmen z Alabamy Mo Brooks stwierdził nawet, że Obamę można by nawet wtrącić do więzienia.

Biały Dom interpretuje rozporządzenie zupełnie inaczej – nie jako “zawieszenie prawa”, tylko jako “zmianę priorytetów jego egzekwowania”.

Wszak organa ścigania – policja i służby imigracyjne – mają ograniczone możliwości i środki. Nie ma realnych szans, żeby wykonywały wszystkie zadania. Nie wyłapią wszystkich ludzi popełniających wykroczenia. Nie deportują 11 mln ludzi. W praktyce muszą wyznaczać sobie priorytety, podobnie jak policjanci z drogówki nie zatrzymują kierowców, którzy przekroczyli dozwoloną prędkość np. o 3 kilometry na godzinę, tylko takich, którzy łamią ograniczenie w sposób drastyczny.

Czy Obama jest królem?

Służby imigracyjne przestaną zajmować się owymi pięcioma milionami ludzi, którym Obama udziela nieoficjalnej amnestii, ale w zamian skupią się na sprawie ważniejszej – czyli energicznym wyłapywaniu i deportowaniu imigrantów popełniających przestępstwa.

Taką interpretację prezydenckiego dekretu Republikanie uważają za kpinę i skandal. Znany prawicowy felietonista Charles Krauthammer ironizuje, że skoro tak, to w przyszłości republikański prezydent może publicznie nakazać urzędowi skarbowemu, żeby zaprzestał ścigania osób nie płacących podatku od dochodów kapitałowych (czyli z akcji na giełdzie). Tym sposobem amerykańscy milionerzy zostaliby de facto – bez zmiany prawa – zwolnieni z płacenia tego podatku! Cóż wtedy powiedziałaby lewica, która lamentuje że 1 proc. najbogatszych Amerykanów bogaci się kosztem całej reszty?

Naturalnie lewica podniosłaby raban, że tak drastyczna zmiana umowy społecznej może zostać przyjęta tylko w formie ustawy przez Kongres. I to samo mówi teraz prawica – tak ważna kwestia jak los nielegalnych imigrantów może zostać rozstrzygnięta tylko przez Kongres (i potem potwierdzona podpisem prezydenta pod ustawą).

“Dekret” prezydencki jest – zdaniem prawicy – szczególnie oburzający dwa tygodnie po wielkim zwycięstwie Republikanów w wyborach do Kongresu, które należy traktować jako wotum nieufności dla samego Obamy. Jakim prawem prezydent nie mąjący poparcia społecznego rządzi się jak król?

Na to Obama odpowiada: – Próbowałem iść “normalną” ścieżką przez Kongres, ale Republikanie ją zablokowali. Nie będę dłużej czekał!

W zeszłym roku senat przyjął ustawę o reformie imigracyjnej, która otworzyłaby ścieżkę legalizacji 8 mln ludzi (i przy okazji umożliwiłaby zniesienie wiz dla Polaków). Ale zdominowana przez Republikanów izba niższa Kongesu nawet nie poddała tej ustawy pod głosowanie. Została ona uśmiercona przez zapomnienie. Obecne, po wyborach, Republikanie będą mieli większość już w obydwu izbach, więc na ustawę nie ma szans.

Co na to wszystko Amerykanie? Sondaż dziennika “Wall Street Journal” pokazuje, że 57 proc. jest za tym, żeby dać nielegalnym szansę na obywatelstwo (40 proc. jest przeciw). Ale tylko 37 proc. chce, żeby prezydent działał w tej sprawie sam, bez oglądania się na Kongres (48 proc. jest przeciwko). A zatem Amerykanie chcą amnestii dla nielegalnych, ale nie podoba im się metoda, jaką jest wprowadzana.

Przeciwnicy amnestii dla imigrantów boją się, że przybysze zabierają miejsca pracy Amerykanom. Tymczasem Obama podkreślał wczoraj pozytywy. – Przez ponad 200 lat naszą tradycją było przyjmowanie imigrantów z całego świata i to dawało nam ogromną przewagę nad innymi narodami – mówił. – Dzięki temu Ameryka była młoda, dynamiczna i przedsiębiorcza. To ukształtowało nasz narodowy charakter – jako ludzi nieograniczonych możliwości, nie ograniczanych przez przeszłość, ale odradzających się na nowo wg własnej woli.

About this publication