Yes, Black People Are Beaten in America

<--

Barack Obama twierdzi, że od kiedy zaczął rządzić, w USA polepszyły się stosunki rasowe. Odmiennego zdania jest amerykańskie społeczeństwo.

Zdaniem prezydenta, masowe protesty Afroamerykanów przeciw policyjnej przemocy trwające już pół roku, nie powinny przesłaniać ogólnej poprawy relacji między czarnoskórą mniejszością a białymi. „W zwykłych, codziennych kontaktach jesteśmy mniej podzieleni.” – uznał Obama w noworocznym wywiadzie dla radia NPR. Podkreślił, że odmienne traktowanie przez policję czarnoskórych obywateli nie jest zjawiskiem nowym, choć dawniej o takich zdarzeniach ludzie mogli sobie tylko opowiadać w prywatnych rozmowach. Dziś technologia umożliwia filmowanie i nagłośnianie nieuzasadnionej brutalności funkcjonariuszy w mediach. Stąd wrażenie, że jest gorzej.

Nawet jeśli prezydent ma rację, to najwyraźniej – jak mawiają Amerykanie – obraz jest wart tysiąca słów. Według najnowszego sondażu Bloomberg Politics, 53 proc. mieszkańców USA uważa, że stosunki między białą większością a czarną mniejszością są dziś gorsze niż 6 lat temu. Spadła też – choć nieznacznie – liczba optymistów. Gdy Obama obejmował urząd, 55 proc. Amerykanów sądziło, że napięcia na tle rasowym uda się ostatecznie zlikwidować. Dziś taką opinię wyraża 52 proc., a 45 proc. podejrzewa, że pełna harmonia nie zapanuje nigdy.

Prawda jak zwykle leży pośrodku. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jeszcze pół wieku temu na południu USA obowiązywała segregacja rasowa – Afroamerykanie nie mieli prawa korzystać z restauracji, kin a nawet umywalek oznaczonych tabliczką „Tylko dla białych” – to postęp niewątpliwie jest. Niestety, rasizm nie zniknął, został jedynie zamaskowany polityczną poprawnością. Co kryje się pod powierzchnią pokazała chociażby ujawniona niedawno przez hakerów korespondencja szefów Sony Pictures. Pani prezes Amy Pascal i jeden z głównych producentów Scott Rudin zastanawiali się o czym tu gadać z Obamą, kiedy odwiedzi Hollywood i żartowali, że ulubione filmy prezydenta to pewnie „Django”, „Zniewolony. 12 Years a Slave” i „Kamerdyner” (o czarnoskórym lokaju, który przepracował 34 lata w Białym Domu).

Skoro rasistowskie stereotypy powtarzają zasłużeni animatorzy kultury masowej, nietrudno się domyśleć, że im niżej, tym gorzej. Choć otwarty rasizm głoszony przez skinów czy neofaszystów jest w USA zjawiskiem marginalnym, biali i czarni Amerykanie nadal nie żyją razem tylko obok siebie, po dwóch stronach niewidzialnej bariery. Dzieli ich historia, doświadczenia, kultura, a efektem tej obcości jest wzajemna nieufność.

Zabicie przez białych policjantów czarnoskórego Michaela Browna w Ferguson i Erica Garnera w Nowym Jorku to tylko dwa ostatnie ogniwa długiego łańcucha podobnych incydentów. Wcześniej był 17-letni Trayvon Martin z Florydy i uliczny straganiarz Amadou Diallo dosłownie rozsiekany 41 kulami w Bronksie, gdy na żądanie policji próbował wyjąć dokumenty, a funkcjonariuszom przywidziało się, że sięga po pistolet. W Queensie do 23-letniego Seana Bella, który zbyt ostro ruszył sprzed klubu, jeden ze strzelających policjantów wypalił 31 razy. W żadnym z tych przypadków (a można ich przytoczyć jeszcze dziesiątki) policjanci nie mieli podstaw do użycia broni. Zawiniły uprzedzenia, strach przed „ogromnym Murzynem” obdarzonym „zwierzęcą siłą”.

W wywiadzie dla ABC, zabójca Browna powiedział, że 18-latek „był wielki jak Hulk Hogan” i „miał oczy demona”. Policjanci, którzy 22 lata temu w Los Angeles niemal zatłukli na śmierć Rodneya Kinga i zostali uniewinnieni, zeznawali, że czarnoskóry kierowca „miał moc Niewiarygodnego Hulka” (Incredible Hulk z komiksu i telewizyjnego serialu) oraz przypominał „potwora w rodzaju diabła tasmańskiego”. Dlatego zadali mu kilkadziesiąt ciosów pałką w głowę, brzuch i genitalia.

Abnera Louimę z Haiti nowojorscy funkcjonariusze aresztowali, kiedy próbował rozdzielić szarpiące się przed klubem kobiety. Jednemu z policjantów Justinowi Volpe’owi ubzdurało się, że dostał od Louimy w twarz. Aby nauczyć Haitańczyka szacunku do białego człowieka, po przewiezieniu do komisariatu obrzucił go rasistowskimi wyzwiskami, skatował, po czym z kolegą, którego Louima nie potrafił zidentyfikować, zgwałcił trzonkiem miotły, dziurawiąc jelito i pęcherz moczowy oraz wcisnął mu zakrwawiony kij do gardła wybijając przednie zęby.

50 lat po uchwaleniu Ustawy o Prawach Cywilnych, czarnoskóra aktorka – zwłaszcza jaśniejsza – może już grać żonę białego mężczyzny, ale nawet Denzel Washington nie zagra męża białej kobiety w blockbusterze. Nikt oczywiście nie wezwałby do bojkotu filmu. Po prostu mniej mieszkańców Alabamy, Arkansas, Georgii, Missisipi czy Luzjany poszłoby do kina, a na to producenci nie mogą sobie pozwolić. Sprzedawcy w eleganckim butiku widząc Afroamerykanina nabierają czujności i obserwują spod oka czy nie kradnie. Na porządku dziennym jest praktyka zatrzymywania przez drogówkę wyłącznie ciemnoskórych kierowców zwana „profilowaniem rasowym”.

Obyczajowość, przesądy, uprzedzenia są przykre, ale w życiu codziennym można je ignorować. Znacznie gorsze jest to, że przenikają do systemu prawnego, bo w USA podejrzanego nie sądzą profesjonaliści tylko ława przysięgłych złożona z jego ziomków. W rezultacie Afroamerykanin oskarżony o zabicie białego ma 11-krotnie większą szansę trafić do celi śmierci niż biały sądzony za zabójstwo Afroamerykanina. Jeśli mieszka w Teksasie wskaźnik ten wynosi czterysta do jednego. 82 proc. skazańców straconych od roku 1977, gdy Sąd Najwyższy przywrócił karę śmierci, miało czarny kolor skóry, choć Afroamerykanie stanowią 12,6 proc. społeczeństwa.

Można pomyśleć, że popełniają więcej przestępstw. Nieprawda. Nie mają pieniędzy na dobrych adwokatów, a dla policji są winni, póki nie dowiodą niewinności. Jeśli czarnoskóry nastolatek wyjmuje coś z kieszeni w ciemnej uliczce, trzeba strzelać. Większość nowojorskich policjantów to Irlandczycy i Włosi z proletariackich dzielnic Bensonhurst, Bay Ridge, Canarsie, Maspeth, Woodside, do których jeszcze trzy dekady temu Afroamerykanie praktycznie nie mieli wstępu. Twierdzenie, że nie zwracają uwagi na kolor skóry jest w najlepszym razie pobożnym życzeniem, w najgorszym – zwyczajnym kłamstwem. Czarni policjanci stanowią 16 proc. składu NYPD.

Prezydent Obama ma trochę racji – idzie ku lepszemu, lecz zmiany następują bardzo powoli. O ile znalezienie ideału bezwarunkowej akceptacji między różnymi grupami etnicznymi jest raczej niemożliwe, o tyle za kilkadziesiąt lat w Ameryce może się zatrzeć samo pojęcie rasy. Od roku 1967, gdy Sąd Najwyższy zniósł zakaz małżeństw mieszanych (miscegenacji), liczba takich związków stale rośnie i sięga dziś 10 proc. Pary czarno-białe nie stanowią jeszcze normy, wśród małżeństw międzyrasowych jest ich zaledwie 20 procent, ale nikt nie dziwi się na widok małżeństw europejsko-azjatyckich czy latynosko-afroamerykańskich.

Liczba mieszkańców USA deklarujących wielorasowość wynosi 12,5 miliona – o 32 procent więcej niż 10 lat temu. Według Roberta Kaplana z New American Foundation i wielu innych demografów, Amerykanie staną się w końcu społeczeństwem polimorficznym. Za kogo będzie uważał się chłopak, którego babcia jest Japonką, dziadek Latynoso-Afroamerykaninem, druga babcia Polko-Portorykanką a jej mąż potomkiem Indian i Portugalczyków z Brazylii? Za Amerykanina.

About this publication