Oscar Acceptance Speech: What Does a Toothbrush Have to Do with the Oscars?

<--

Aż 71 proc. wylanych podczas odbierania Oscarów łez przypada na okres po 1995 r. Kobiety przytulają statuetkę, mężczyźni wznoszą ją w triumfalnym geście

Wielokrotny gospodarz oscarowej gali Billy Crystal nie wyobraża sobie jej prowadzenia bez szczoteczki do zębów w kieszeni marynarki. Przypomina mu czasy dzieciństwa, gdy całe godziny spędzał na improwizowaniu do niej oscarowych przemówień dziękczynnych. Taką – widzialną bądź niewidzialną – szczoteczkę ma chyba każdy nominowany do Oscara. – Skłamałabym, nie przyznając, że nie ćwiczyłam wcześniej tej mowy. Miałam wtedy osiem lat, stałam przed lustrem w łazience, a to – wskazała na złotą statuetkę – był szampon. No cóż, to już nie jest szampon! – żartowała Kate Winslet uhonorowana za rolę w “Lektorze” w 2009 r.

To właśnie takie słowa, ćwiczone do czego bądź, decydują o tym, że co roku ok. 45 mln ludzi decyduje się spędzić ponad cztery godziny przed telewizorem, by posłuchać serii 45-sekundowych, mniej lub bardziej starannie wypracowanych wzruszeń.

Wyścig do mikrofonu

W praktyce rzadko trwają 45 sekund, choć od 2010 r., gdy średnia długość mowy wzrosła do dwóch minut (w początkach telewizji dziękowano trzy razy krócej), oficjalnie obowiązuje taki limit. W praktyce orkiestra zagłuszająca muzykę zaczyna grać po 1,5 minuty, ale mówcom zdaje się to nie przeszkadzać – przy dźwiękach muzyki krzyczą do mikrofonu jeszcze prawie minutę, zwłaszcza jeśli czytają z kartki. Albo i dłużej, jak nagrodzona za rolę w “Czekając na wyrok” Halle Berry, która nie mogła przestać przez 4,5 minuty, zbliżając się do rekordu Greer Garson. Ta ostatnia, uhonorowana w 1943 r. za tytułową rolę w “Pani Miniver”, mówiła przez blisko siedem minut. Niektórzy historycy mówią o “jedynie sześciu minutach”. Pewności nie ma, bo kamery zaczęły rejestrować imprezę dopiero w 1952 r.

Czas liczy się od momentu podejścia do mikrofonu, co wykorzystał Adrien Brody, który, nie martwiąc się uciekającymi sekundami, odebranie statuetki za rolę w “Pianiście” zaczął od namiętnego pocałowania wręczającej Halle Berry. Nie trzeba więc ani – jak zdarzyło się to Roberto Benigniemu – skakać po krzesłach, ani biec. No, chyba że odbiera się nagrodę grupowo, bo wtedy może się okazać, że ostatniemu zostanie czas jedynie na “dziękuję”.

Ale można zawalczyć o swoje jeszcze na gali, jak podczas wręczania Oscara za najlepszy krótki metraż dokumentalny w 2010 r. zdarzyło się twórcom “Music by Prudence”. Przemowę zaczął reżyser Roger Ross Williams, ale po kilku sekundach mikrofon wyrwała mu producentka Elinor Burkett: “Mężczyzna nigdy nie da kobiecie dojść do głosu. Typowe, prawda?” – zaczęła, by już nie dać mu powiedzieć ani słowa. Od tego czasu nie rozmawiają ze sobą w ogóle. Burkett dostało się potem w amerykańskich mediach, ale tłumaczyła się, że podczas odbierania wszystkich wcześniejszych nagród kolega nigdy nie dał jej powiedzieć ani słowa i przy tej najważniejszej w końcu nie zdzierżyła.

Zwycięzcy zwykle udaje się dotrzeć na scenę bez przeszkód – chyba że nazywa się Jennifer Lawrence, którą przerosło wejście po schodach po Oscara za rolę w “Poradniku pozytywnego myślenia” w długiej sukni. – Wstaliście, bo współczujecie mi, że upadłam – pozbierała się szybko, nie zdając sobie pewnie sprawy, że przy okazji przyczyniła się do poprawy sytuacji kobiet, które statystycznie rzadziej honorowane są owacją na stojąco.

Zdarza się, że na scenę oscarowej gali zwycięzcy nie docierają wcale. Czasem po prostu nie da się inaczej, jak w przypadku Heatha Ledgera (“Mroczny rycerz”) czy Petera Fincha (“Sieć”), którzy nie dożyli ceremonii. A czasem chodzi o gest protestu – uhonorowany za rolę w “Ojcu chrzestnym” Marlon Brando wysłał w zastępstwie Sacheen Littlefeather, artystkę walczącą o prawa Indian. Nie odczytała w całości 15-stronicowego przemówienia Brando. Ale i tak spełniła zadanie, mówiąc, jak źle traktowani są Indianie w przemyśle filmowym.

Płaczą i wysyłają SMS-y na delfiny

Z okazji do poruszenia ważnych problemów społecznych korzysta zresztą wiele gwiazd. Tom Hanks po roli w “Filadelfii” upomniał się o prawa gejów (przypadkowo wyoutowując swojego nauczyciela). Halle Berry, pierwsza czarnoskóra aktorka uhonorowana Oscarem, mówiła o kwestiach rasowych, wspominając m.in. zwycięzców, którzy z powodu koloru skóry musieli kiedyś siedzieć w oddzielonej części sali. Sean Penn, wyróżniony za rolę w “Obywatelu Milku”, poparł legalizację małżeństw homoseksualnych i potępił interwencję w Iraku (“Nie ma czegoś takiego jak najlepszy aktor, podobnie jak w Iraku nie było broni masowego rażenia”). Rick O’Barry, odbierając statuetkę za film dokumentalny “Zatoka delfinów”, opowiadał o potwornym traktowaniu delfinów w Japonii (“Jeśli chcecie wiedzieć więcej, wyślijcie SMS-a na numer 44144 o treści >>Delfin<< "). W ubiegłym roku Jared Leto ("Witaj w klubie") wsparł ze sceny protestujących na Ukrainie i w Wenezueli.

Nie zawsze takie gesty spotykają się z życzliwością. Oklaski mieszały się z gwizdami w 1978 r., gdy wspierająca Organizację Wyzwolenia Palestyny Vanessa Redgrave (“Julia”) wspomniała o “pewnej grupie syjonistów przynoszącej wstyd tym, którzy przez lata walczyli przeciwko faszyzmowi i innym rodzajom zniewolenia”. Mieszane reakcje wywołał także Michael Moore, który zresztą przyczynił się do tego, że transmisja telewizyjna odbywa się z pięciosekundowym opóźnieniem. Moore, dziękując za uhonorowanie jego “Zabaw z bronią”, potępił politykę George’a Busha: “Żyjemy w fikcyjnych czasach, mamy fikcyjne rezultaty wyborów i fikcyjnego prezydenta. Żyjemy w czasach, kiedy ktoś wysyła nas na wojnę z fikcyjnych powodów. Jesteśmy przeciwko tej wojnie, panie Bush. Wstyd mi za pana”.

Podziękowania to festiwal emocji. Co ciekawe, ci, którzy okazują radość – jak Cuba Gooding Jr. (“Jerry Maguire”), który nie mógł się powstrzymać od skakania i radosnych okrzyków – są dziś w mniejszości. Co prawda z analizy przemówień przeprowadzonej przez Rebeccę Rolfe z Instytutu Technologicznego w Georgii analizy wynika, że od 1952 do 2012 r. tylko co piąty zwycięzca Oscara uronił łezkę, ale odsetek zdecydowanie rośnie. Aż… 71 proc. wylanych podczas Oscarów łez przypada na okres po 1995 r. Najbardziej widowiskowo zrobiła to Gwyneth Paltrow (“Zakochany Szekspir”), ale na scenie płacze lub mówi łamiącym się głosem prawie 40 proc. aktorek i co piąty aktor. Sporo o emocjach mówi także mowa ciała. Statuetkę przyciskają do serca głównie kobiety, mężczyźni robią to dwa razy rzadziej. Preferują wznoszenie jej w triumfalnym geście.

Nadzy mężczyźni, świry i rewizje osobiste

Sympatię publiczności zdobywcy Oscarów płci obojga przede wszystkim chcą zaskarbić sobie żartami. Meryl Streep, odbierając trzeciego w karierze Oscara (za “Żelazną damę”), żartowała: – Gdy wyczytywano moje nazwisko, słyszałam już, jak pół Ameryki wzdycha: “Co? No nie… Ona? Znowu?”. I szybko zaczęła dziękować mężowi: “Bo jak dziękujesz mężowi na końcu, zagłuszają cię muzyką”. Poczuciem humoru w historii oscarowych gal zapisała się także uhonorowana za najlepszą piosenkę Melissa Etheridge, lesbijka: “To jedyny nagi mężczyzna, który kiedykolwiek znajdzie się w mojej sypialni”). Jako żartowniś sprawdził się również Woody Allen, nawiązujący do skrupulatnej ochrony przed wejściem (“Dziękuję bardzo. To w zupełności wynagradza mi rewizję osobistą”). Jack Nicholson statuetkę za rolę w “Locie nad kukułczym gniazdem” skomentował tak: “Myślę, że to dowodzi, iż w Akademii Filmowej jest tyle samo świrów co wszędzie indziej”. Cate Blanchett (“Aviator”) podziękowała Martinowi Scorsese: “Mam nadzieję, że mój syn ożeni się z twoją córką”.

Nie zawsze do końca sprawdzają się żarty nawiązujące do filmów – “Jestem królem świata!” wykrzyczane przez reżysera “Titanica” odebrane zostało jako arogancja. A z poczynionego w 1984 r. wyznania “Za pierwszym razem nie byłam pewna, ale teraz nie da się zaprzeczyć, że mnie lubicie. Naprawdę mnie lubicie” Sally Field – wyróżniona po raz drugi w 1985 r. za pierwszoplanową rolę w “Miejscach w sercu” – tłumaczy się do dziś. Tymczasem był to cytat z jej poprzedniego kinowego hitu, a nie intymne wyznanie.

Bóg tak chciał

Ale oscarowe przemówienia to przede wszystkim lista podziękowań. U rekordzisty, producenta “Titanica” Jana Landaua liczyła 55 nazwisk. Anne Hathaway (“Les Misérables. Nędznicy”) wymieniła ich 23, a nazwisko agenta “dla pewności” dwukrotnie. Agenci i PR-owcy to dziś zresztą jedne z najczęściej wymienianych osób, ale pod koniec lat 60., gdy ze sceny ich nazwiska zaczęły padać po raz pierwszy, wywoływały sporo kontrowersji. Zdobywcy Oscarów doceniają w mowach dziękczynnych nie tylko swoich współpracowników, ale też prawników (wspomniało o nich 9 proc. aktorek pierwszoplanowych), trenerów aktorstwa (głównie aktorki drugoplanowe, rzadziej aktorzy), a czasem także… psychiatrów.

W 43 proc. przypadków pada “Dziękuję Akademii”. Połowa zwycięzców dziękuje rodzinie – matkom i ojcom kobiety częściej niż mężczyźni, natomiast wdzięczność swoim drugim połowom częściej panowie (38 proc. aktorów i 28 proc. aktorek), z różnym skutkiem starając się być przynajmniej tak oryginalni jak Ben Affleck. Odbierając Oscara za “Operację Argo” podziękował on żonie, że “od dziesięciu świąt Bożego Narodzenia pracuje nad ich małżeństwem”. “Poprzednim razem zapomniałam podziękować mężowi i uczę się na błędach” – zaczęła mowę Hilary Swank, odbierając drugiego Oscara za rolę w “Za wszelką cenę”. Nie pomogło – dwa lata później para się rozwiodła.

Najczęściej docenianą osobą w historii hollywoodzkiej nagrody jest producent i szef wytwórni Miramax Harvey Weinstein. Dotąd jego nazwisko padło ze sceny 24 razy (a należy jeszcze dodać podziękowania dla jego brata Boba albo ogólnie dla Weinstein Company). To nie przypadek, zważywszy na jego wielkie zaangażowanie w promowanie własnych filmów w wyścigu po Oscary. Według statystyk Harveyowi Weinsteinowi w Hollywood dziękuje się pięć razy częściej niż Bogu, który cieszy się zaledwie trzyprocentową popularnością (odrobinę większą niż Martin Scorsese, Meryl Streep, Jack Nicholson i Oprah Winfrey). Ale z teologicznego punktu widzenia może to i lepiej. Co mogą powiedzieć inni nominowani, gdy usłyszą z ust zwycięzcy – jak było to z Jennifer Hudson (“Dreamgirls”) – “Zobaczcie, co może Pan Bóg”?

Dlatego – jeśli nie chce się nikogo pominąć albo nie można wykrztusić słowa – lepiej jest dołączyć do dziesięciorga dotychczasowych zdobywców Oscarów, którzy przeszli do historii dzięki temu, że ich mowa nie liczyła więcej niż 11 słów. To zresztą doborowe towarzystwo – jest w nim m.in. mistrz suspensu Alfred Hitchcock, który odbierając przyznawaną przez Akademię Nagrodę im. Irvinga G. Thalberga dla wybitnych producentów, ograniczył się do krótkiego “dziękuję”. A gdy zanosiło się, że na tym skończy, nachylił się do mikrofonu i dodał jeszcze: “Naprawdę bardzo”.

About this publication