Prime Minister’s Netanyahu’s Suicidal Mission

<--

Misja, z jaką Beniamin Netanjahu przybywa do Waszyngtonu, nie ma precedensu w historii USA, a zapewne również w dziejach światowej dyplomacji w ogóle.

Wprawdzie zdarza się, że zagraniczni przywódcy przemawiają w Kongresie – tak jak izraelski premier w najbliższy wtorek – ale są to okazje przyjacielskie i podniosłe. Oddając gościowi kongresową mównicę, Ameryka zwykle docenia zasługi jego rodaków albo świętuje pozytywne zmiany na świecie. Tak było, kiedy w Kongresie występowali Lech Wałęsa, Nelson Mandela i Václav Havel. Czasami Ameryka chce udzielić jakiemuś krajowi moralnego poparcia – dlatego w zeszłym roku był w Kongresie prezydent Ukrainy Petro Poroszenko. A czasami chodzi jedynie o podkreślenie specjalnej wagi sojuszu, który łączy Amerykę z krajem przybysza – dlatego do Kongresu zapraszano m.in. królową Elżbietę II i kanclerz Angelę Merkel.

Jednak dotąd nie zdarzyło się, żeby zagraniczny przywódca występował w Kongresie, by skrytykować amerykańską politykę zagraniczną. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby jakiś obcokrajowiec przemawiał tam na zaproszenie opozycyjnej partii oraz na przekór urzędującemu prezydentowi USA. A w takim właśnie charakterze wystąpi w Kongresie premier Netanjahu.

Naturalnie sam Netanjahu przedstawia to inaczej – twierdzi mianowicie, że będzie w Kongresie “walczył o przetrwanie narodu żydowskiego”. Rzekomo jest on zagrożony przez Iran, który planuje “atomowy holocaust” – tak przynajmniej wynika z alarmistycznych wypowiedzi izraelskiego premiera. Tymczasem miękki i naiwny Obama, zamiast zbombardować irańskie instalacje atomowe, wdał się z podłymi ajatollahami w negocjacje, których efektem będzie zgoda Zachodu na kontynuowanie irańskiego programu atomowego. Z przecieków wynika, że dyplomaci, którzy spotykają się w Wiedniu, Genewie i Monachium, robią postępy i do końca marca uzgodnią porozumienie.

Co w nim będzie? Iran, który zainstalował już ok. 15 tys. wirówek do wzbogacania uranu, dostanie zgodę na utrzymanie części z nich (wg różnych przecieków od 3 do 5 tys.). Dlatego teoretycznie zachowa możliwość wyprodukowania bomby atomowej (po krótszym wirowaniu uranowy gaz zamienia się w paliwo dla elektrowni jądrowej, po dłuższym – w ładunek bomby). Co gorsza, po dziesięciu latach to ograniczenie na liczbę wirówek zostanie zniesione.

Netanjahu uważa taki kompromis za niedopuszczalny. Jego zdaniem Iran musi zdemontować wszystkie wirówki. Tyle tylko, że to nierealne. Irańczycy – nawet ci, którym nie podobają się rządy ajatollahów – uważają, że wszystkie narody świata mają prawo korzystać z dobrodziejstw nauki. Gdyby zrezygnowali z programu atomowego, byłoby to upokorzenie podobne do tego z 1953 roku – wtedy ich premier Mossadek znacjonalizował irańskie złoża ropy, odbierając profity koncernowi BP, i został obalony w zamachu stanu zorganizowanym przez CIA i brytyjski wywiad. Na tronie w Teheranie osadzono szacha, który uchodził za marionetkę Zachodu.

Co więcej, nie bardzo wiadomo, jak zmusić Iran do bezwarunkowej kapitulacji, której domaga się Netanjahu. Zgodnie z układem o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej każdy kraj świata ma prawo wzbogacać uran – pod warunkiem że podda się kontroli ONZ. A przecież cały uran zmagazynowany i przetwarzany w Iranie jest obecnie pod ścisłą kontrolą ONZ (pod nadzorem inspektorów, kamer, urządzeń pomiarowych itp.).

W tej sytuacji Zachodowi pozostają tylko dwie możliwości: zgodzić się na irańskie wirówki – w mniejszej liczbie i pod jeszcze ściślejszą kontrolą – albo je zbombardować. Obama wybiera wariant pierwszy, co najwyraźniej wywołuje desperację Netanjahu. Nakłada się to na ich wzajemną niechęć. Kilka lat temu dziennikarze przypadkiem podsłuchali, jak Obama mówił Sarkozy’emu: “Ty masz dosyć Netanjahu, ale wyobraź sobie, że ja mam z nim do czynienia codziennie!”. Nie trzeba zresztą takich przypadków, żeby wyczuć chłód. Prezydent USA, który o innych przywódcach zaprzyjaźnionych państw mówi po imieniu – “Angela” (Merkel), “David” (Cameron) – o izraelskim przywódcy mówi zwykle “pan Netanjahu”.

Wszelkie rekordy chłodu zostały jednak pobite, kiedy ambasador Izraela w USA Ron Dermer w tajemnicy przed Białym Domem ustalał z republikańskimi kongresmenami przyjazd Netanjahu. Kiedy sprawa wyszła na jaw, rzecznik Obamy natychmiast zadeklarował, że “prezydent nie spotka się z panem Netanjahu”. Na uroczystej sesji Kongresu powinien być wiceprezydent, ale Joe Biden ogłosił, że wyjeżdża w podróż do Ameryki Południowej. Kilkunastu kongresmenów zamierza zbojkotować Netanjahu, bo uważają, że jego wystąpienie jest afrontem dla Obamy. W USA to prezydent, a nie Kongres prowadzi politykę zagraniczną i to on powinien zapraszać przywódców obcych państw, a przynajmniej takie zaproszenia powinny być z nim konsultowane.

About this publication