Ignorancja Jamesa Comeya. Dyrektor jakich wielu
Stwierdzenie dyrektora FBI, że za Holokaust odpowiedzialni byli „mordercy i ich wspólnicy z Niemiec, Polski i Węgier” wywołało sporo komentarzy w amerykańskich mediach. Największe dzienniki nie tylko krytykują ignorancję Jamesa Comeya, ale również wyjaśniają dlaczego nie miał racji, bo dla przeciętnego Amerykanina historia Europy to czarna magia.
Anne Applebaum pisze w „Washington Post”, że inicjatywa dyrektora FBI zalecającego agentom zwiedzanie waszyngtońskiego Muzeum Holocaustu jest wielce chwalebna, niestety „on sam nie zrozumiał nic z tego co tam zobaczył”. „New York Times” cytuje ambasadora USA w Warszawie Stephena Mulla, który oświadczył, że słowa Comeya były „niewłaściwe, szkodliwe i obraźliwe”. A „Wall Street Journal” podkreśla, że dyrektor FBI wywołał dyplomatyczny zatarg między sojusznikami mówiącymi zawsze jednym głosem i przypomina, że Polska przez 44 lata była pozbawiona wpływu na kształtowanie obrazu wojny, odzyskała głos dopiero po upadku komunizmu.
Jednak nawet gdybyśmy nie stracili propagandowo czterech dekad, niewiele by to pomogło. Według badań przeprowadzonych jakiś czas temu na zlecenie „New York Timesa” i sieci telewizyjnej CBS, 40 procent mieszkańców USA nie wie, że II wojnę światową ich przodkowie stoczyli z Niemcami, a 47 procent, że z Japończykami. Trzy czwarte nigdy by nie przypuściło, że przeciw Stanom Zjednoczonym wystąpili sympatyczni Włosi. Blisko jedna piąta sądzi, że w latach 40. XX wieku wojowały USA i Rosja. Jedna siódma wyraża zaskoczenie nowiną, że Rosja w ogóle uczestniczyła w zmaganiach. Natomiast jedna trzecia podejrzewa, że Niemcy walczyły z Japonią.
46 procent maturzystów nie wie kim był Stalin a 44 proc. – Eisenhower. Hitler nie kojarzy się z niczym co szóstemu. Jarosława Gowina, który zastanawia się czy dyrektor FBI rzeczywiście nie wiedział co mówi, czy raczej świadomie chciał nam zaszkodzić, powinna zaciekawić informacja, że jedna trzecia Amerykanów nie potrafi pokazać na mapie Europy – Wielkiej Brytanii a 34 procent – Francji. Włochy ratuje prawdopodobnie fakt, że przypominają kształtem but. Buta tego nie umie odnaleźć wśród kolorowych plam, tylko 12 procent uczniów kończących szkoły średnie.
Jednocześnie Amerykanie są święcie przekonani o własnej wyższości nad Europą, co znajduje odbicie w języku potocznym i medialnym. Opinię, że Francuzi się nie myją, podziela zarówno farmer z prowincji jak i wykształcony mieszkaniec Nowego Jorku. Samo słowo „Francuz” wywołuje ironiczny uśmieszek. W najlepszym razie to „Frenchie”, w najgorszym, choć wciąż cenzuralnym: „tchórzliwa małpa”, „serożerca”, „pierdziel”. Niemiec to „kraut” czyli „kapuśniak”, Włoch – „Guido”, Brytyjczyk – „Bryt”. Inne europejskie nacje są mniej w USA znane, więc nie mają przezwisk, choć kupę śmiechu wywołuje na przykład słowo „Hungarian” – „Węgier”. Śmieszne jest to, że istnieje taki mały naród. Zabawne są również Słowacja i Słowenia, bo mają podobne nazwy, które każdemu normalnemu człowiekowi się mylą. Generalnie zaś Europejczycy to „Euroweenies” czyli „Eurosiusiaki”, „Eurosi” „Europki”, a przede wszystkim: „Eurotrash” – „Eurośmieci”.
Ponieważ amerykańskie władze i środki przekazu, od końca lat 40., z przyczyn polityczno-propagandowych, konsekwentnie określały przeciwników USA w II wojnie światowej mianem „nazistów” zamiast „Niemców”, kolejne pokolenia Amerykanów powoli przestawały kojarzyć etniczne pochodzenie owych tajemniczych zbrodniarzy. Niemcy stanowiły pierwszy bastion wolnego świata w razie radzieckiej inwazji, Polska była wrogiem mającym jedną z silniejszych armii Układu Warszawskiego. I tak niemieckie obozy koncentracyjne stały się „polskimi obozami śmierci” i trzeba było kilkunastu lat by zmusić amerykańskie media do zmiany tego sformułowania. Ale dyrektor FBI nie pracuje w mediach, więc nie dostał okólnika.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.