A Socialist Protects the Rules of Capitalism in the US

<--

Socjalista broni zasad kapitalizmu w USA

Lewicowy kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych Bernie Sanders nie chce pieniędzy od Martina Shkreliego, młodego biznesmena, który w pogoni za szybkim i łatwym zyskiem pobił wszelkie rekordy bezczelności.

32-letni Shkreli zdobył rozgłos po artykule w “New York Timesie”, gdzie opisano, jak jego firma Turing Pharmaceuticals kupiła w sierpniu prawa do daraprimu, leku na toksoplazmozę, czyli zakażenie pierwotniakami Toxoplasma gondii. Dla większości ludzi jest ono zupełnie niegroźne, ale dla pacjentów z obniżonym poziomem odporności – niemowląt albo chorych na AIDS czy raka – może być śmiertelne. Dlatego daraprim może być lekiem ratującym życie.

Następnego dnia po zakupie praw do daraprimu Shkreli podniósł jego cenę z 13 dolarów i 50 centów do 750 dolarów, czyli ponad pięćdziesięciokrotnie. – Musieliśmy to zrobić, żeby lek zaczął przynosić zyski – wyjaśniał szef Turing Pharmaceuticals w telewizji Bloomberg. – Poprzedni producenci oddawali go za półdarmo. Leczenie toksoplazmozy wymaga przyjęcia około stu tabletek, więc przy poprzedniej cenie koszt ratowania życia wynosił zaledwie 1350 dolarów. Tymczasem kuracje niektórymi lekami na raka, czy inne rzadkie choroby, kosztują setki tysięcy dolarów…

Shkreli mówił z uśmiechem i pewnością siebie menedżera funduszu inwestycyjnego z Wall Street, którym był, zanim skupił się na biznesie farmaceutycznym. Ale jego argumentacja, jak ocenili eksperci po artykule “New York Timesa”, jest totalnym bullshitem, lub mówiąc po polsku, kłamliwą bzdurą.

Jeśli trzymać się logiki Shkrelego, to antybiotyki, które ratują życie – na masową skalę przecież! – powinny kosztować majątek. W porównaniu z nimi drogie leki na raka ratują znacznie mniej ludzi. Ale powstały dzięki najnowszym badaniom, które pochłaniają ogromne pieniądze. Muszą kosztować dużo, żeby firmom farmaceutycznym opłaciło się prowadzić te badania.

Tymczasem daraprim jest lekiem starym, niemal tak starym jak antybiotyki. Prawa patentowe na niego wygasły w 1953 roku. W jego wytwarzanie niemal w ogóle nie trzeba inwestować. Koszt produkcji pojedynczej tabletki, jak szacują eksperci, wynosi około jednego dolara!

Kiedy wybuchła afera, Shkreli obiecał, że “trochę” obniży cenę leku, ale nie powiedział kiedy ani o ile. Od dwóch miesięcy obowiązuje stawka 750 dolarów, co oznacza, że po dodaniu marży apteki można daraprim kupić za ok. 800-900 dolarów za pigułkę. Kto za to płaci? Większość pacjentów w USA jest ubezpieczona przez prywatne firmy, więc płacą one albo państwo – jeśli chory ma ponad 65 lat albo jest na tyle biedny, że załapuje się na darmową opiekę zdrowotną w ramach programu Medicaid. Co do nieszczęśników, którzy nie są ubezpieczeni (a takich jest w Ameryce wciąż ok. 30 mln), to jeśli zachorują na toksoplazmozę, dostaną pięciocyfrowy rachunek w dolarach, który albo zapłacą sami, albo będzie go próbował ściągać komornik.

Shkrelego to wszystko naturalnie mało obchodzi. – Póki co, w Ameryce obowiązuje zasada, że producent leku sam ustala jego cenę wedle własnego życzenia! – wesoło wyjaśniał w telewizji CBS. I jakby rozgłosu było mu mało, dokonał kilka dni temu prowokacji – żeby jeszcze dobitniej pokazać wszystkim swoim krytykom wysunięty w górę środkowy palec.

Cóż to za prowokacja? Otóż szef Turing Pharmaceuticals wpłacił 2700 dolarów na kampanię wyborczą senatora Berniego Sandersa, który sam siebie nazywa “socjalistą” i piętnuje nadużycia w przemyśle farmaceutycznym (2700 dolarów to najwyższa dopuszczalna kwota, jaką prywatna osoba może przekazać kandydatowi na prezydenta; Sanders jest sensacją kampanii wyborczej, jak wskazują sondaże w wyścigu po nominację Partii Demokratycznej, zajmuje drugie miejsce po Hillary Clinton, ale w niektórych stanach ją wyprzedza).

Sztab Sandersa początkowo nie zdawał sobie sprawy, że ma takiego nieoczekiwanego darczyńcę, bo w sumie już ponad 650 tys. Amerykanów przelało mu jakieś pieniądze (zwykle po kilkadziesiąt dolarów). Ale we wtorek Shkreli pochwalił się na Twitterze, że zasponsorował senatora. W piątek rzecznik kandydata Michael Briggs ogłosił, że 2700 dolarów przekazane zostanie na szpital Whitman-Walker w Waszyngtonie. – Nie bierzemy pieniędzy od chłopca, który stał się symbolem pazerności firm farmaceutycznych – wyjaśniał.

Sanders od lat wskazuje na przyczyny, dla których koncerny farmaceutyczne robią, co chcą. Pierwsza to zakaz sprowadzania leków z zagranicy. Obowiązuje on nie tylko importerów, ale nawet osoby prywatne. W USA można zażywać jedynie rodzime leki zatwierdzone przez federalny urząd ds. żywności i leków. Za granicą jest wiele tanich odpowiedników (również Daraprimu), ale szpitale i lekarze w USA nie mogą ich aplikować pacjentom, bo nie mają one certyfikatu.

W 1999 roku Sanders, który wtedy był deputowanym niższej izby w Kongresie, zorganizował wycieczkę emerytów do Kanady. Wsadził ich w autobusy i pojechał z nimi kupić leki po drugiej stronie granicy – dokładnie takie same jak amerykańskie, tylko kilka razy tańsze. Niestety happening nie przyniósł rezultatów.

Zniesienie zakazu importu początkowo planował Barack Obama w swojej reformie służby zdrowia, ale musiał się z tego wycofać pod naciskiem lobby farmaceutycznego (“postępowi” Demokraci tacy jak Sanders mówili wtedy, że prezydent “zdradził”, ale bez tego ustępstwa ustawa o reformie nie miała szans przejść w Kongresie).

Skoro nie można sprowadzać leków z zagranicy, to czemu, zapyta ktoś, żadna amerykańska firma (inna niż Turing Pharmaceuticals) nie zacznie produkować odpowiednika daraprimu w USA? Przecież nie jest chroniony patentem od ponad 60 lat. Gdyby była konkurencja, to cena niechybnie by spadła.

Niby prawda, ale najpierw nowy producent musiałby zdobyć w urzędzie ds. żywności i leków w Waszyngtonie certyfikat na nowy lek. Oczekiwanie na taki certyfikat trwa średnio około trzech lat. Przez ten czas Shkreli, korzystając z pozycji monopolisty, zainkasuje setki milionów dolarów.

Warto zwrócić uwagę, że Sanders, najsłynniejszy socjalista Ameryki, w tej sprawie domaga się jedynie… przywrócenia reguł kapitalizmu. Czyli – wolnego rynku leków w USA. Tymczasem Shkreli, choć uchodzi za dzikiego, bezwzględnego kapitalistę, tak naprawdę jest tylko cwaniaczkiem korzystającym z tego, że w Ameryce – przynajmniej na rynku lekarstw – nie ma wolnego rynku. Tzn. nie ma kapitalizmu.

About this publication