Why America Is Much Safer Than Europe

<--

Dlaczego Ameryka jest dużo bardziej bezpieczna od Europy

Czy po zamachach w Paryżu USA podejmą bardziej zdecydowaną akcję militarną przeciwko Państwu Islamskiemu?

“Wszystkie kraje, które biorą udział w krucjacie, niechaj wiedzą: przyjdzie dzień, kiedy będą potraktowane jak Francja. Przysięgamy na Boga, że uderzymy w Amerykę i jej centrum, czyli Waszyngton” – taką deklarację złożyło Państwo Islamskie (PI) w zamieszczonym w internecie poniedziałkowym nagraniu wideo.

Rząd USA nie komentuje pogróżek, ale agencja prasowa Reuters dowiedziała się w Departamencie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że “nie ma żadnych wiarygodnych informacji o ataku na terytorium USA”. O ile zatem w Waszyngtonie strachu nie ma, o tyle piątkowe zamachy w Paryżu zrobiły wrażenie na gubernatorach poszczególnych stanów USA. Już połowa z nich (czyli 25) zadeklarowała, że nie chce u siebie syryjskich uchodźców. Obawiają się, że mogą się znaleźć wśród nich terroryści.

Rząd Baracka Obamy obiecał przyjąć 10 tys. uciekinierów z Syrii w ciągu najbliższych 12 miesięcy – i planów nie zmienia.

W sondażu Reuters/Ipsos przeprowadzonym tuż po wydarzeniach w Paryżu aż 63 proc. Amerykanów stwierdziło, że obawia się podobnego ataku w ich kraju. Ale w praktyce Ameryka jest bezpieczniejsza od Europy.

Po pierwsze (i najważniejsze), po zamachach na Nowy Jork i Waszyngton z 11 września 2001 r. aparat bezpieczeństwa niesłychanie rozbudowano. Pojawiły się też możliwości masowej inwigilacji, z których rząd USA – jak wiemy od Edwarda Snowdena – skwapliwie korzysta. Od 2001 r. na bezpieczeństwo wewnętrzne wydano ponad bilion dolarów (nie wliczając wydatków na obronność).

Poza tym Ameryka ma dobre położenie – od reszty świata oddzielają ją oceany, więc terroryści musieliby przylecieć samolotem. A kiedy punktem wstępu do kraju jest lotnisko, łatwiej kontrolować przybyszów. Radykałowie mogliby ewentualnie próbować przekraść się przez granicę z Meksykiem – w prawicowych mediach co rusz pojawiają się takie alarmy – ale byłoby to trudne, bo zdecydowanie wyróżnialiby się spośród latynoskich imigrantów.

Może jeszcze ważniejsze od oceanicznego odosobnienia jest to, że muzułmanie w USA są znacznie lepiej zasymilowani niż w Europie, szczególnie we Francji. W USA jest ich ok. 3 mln, ale nie są najbiedniejszą warstwą społeczną, nie zamykają się w swoich społecznościach, nie tworzą gett. Najwyżej kilkuset obywateli USA wyprawiło się do Syrii czy Iraku, by przyłączyć się do dżihadu. Tymczasem europejskich ochotników w szeregach ISIS (takim skrótem określane jest w języku angielskim Państwo Islamskie) jest co najmniej kilka tysięcy. A właśnie wracający “żołnierze świętej wojny” są największym zagrożeniem – mają paszporty krajów, w których się urodzili lub wychowali, i doświadczenie zdobyte na wojnie w Syrii i Iraku.

Czy po Paryżu Ameryka zdecyduje się na bardziej energiczną akcję militarną przeciwko samozwańczemu kalifatowi? Tego nie wiadomo. Pewne jest jedynie, że wczoraj z portu Norfolk w stanie Wirginia wypłynęła w stronę Zatoki Perskiej flotylla złożona z pięciu okrętów: lotniskowca USS “Harry Truman”, krążownika USS “Bulkeley” i trzech niszczycieli. Na wszystkich płynie łącznie ponad 5 tys. marynarzy, żołnierzy i pilotów. USS “Truman” ma napęd atomowy, 333 m długości i wysokość 24-piętrowego budynku. Zabiera do 90 samolotów.

Amerykanie wyjaśniają, że wypłynięcie flotylli jest rutynowe i zaplanowane wcześniej – ma zastąpić lotniskowiec USS “Roosevelt”, który już miesiąc temu opuścił Zatokę Perską. Z tego powodu po raz pierwszy od wielu lat Amerykanie nie mają lotniskowca w regionie Bliskiego Wschodu. Co Republikanie uznają oczywiście za kolejny dowód na to, że Barack Obama zlekceważył Państwo Islamskie (kilka godzin przed zamachami w Paryżu mówił, że “ekspansja PI została powstrzymana”).

Brak lotniskowca nie oznacza wszakże, że Amerykanie wstrzymali bombardowania radykałów. Wciąż to robią – w ostatnich dniach przeprowadzili naloty na instalacje naftowe samozwańczego kalifatu w Syrii i Iraku, jako bazę wykorzystując m.in. lotnisko Incirlik w Turcji. Kilka dni temu bomba zrzucona z drona zabiła osławionego “Jihadi Johna”, Brytyjczyka z rodziny emigrantów z Iraku, który w zeszłym roku poderżnął gardła dwóm amerykańskim dziennikarzom i trzem brytyjskim działaczom humanitarnym porwanym w Syrii.

About this publication