Texas Responds to Obama’s Aggression

<--

Bojowe nastroje zapanowały w Teksasie w związku z pogłoskami, że Barack Obama ogłosi jakieś rozporządzenia prezydenckie (“dekrety”) ograniczające dostęp do broni.

Szeryf z małego miasteczka East Texas, niejaki Randy Kennedy, ostrzega na Facebooku, że “próba odebrania Amerykanom broni skończy się rewolucją”, i przypomina Obamie: “Nie jesteś naszym władcą, sir, tylko naszym sługą”.

Gubernator Teksasu Greg Abbott rzucił na Twitterze wyzwanie prezydentowi: “Obama chce narzucić jakieś nowe ograniczenia w kwestii broni. Moja odpowiedź? Przyjdź i sam ją nam zabierz!”. Ostatnie słowa – brzmiące po angielsku “Come and take it!” – są nawiązaniem do słynnej historii. W 1835 r. Teksas był jeszcze częścią Meksyku, ale już się trochę buntował. Meksykańska armia zażądała zwrotu armaty, którą wypożyczyła do fortu w mieście Gonzales, na co grupka rebeliantów buńczucznie odpowiedziała: “Przyjdźcie i sami nam ją zabierzcie!”. Władze istotnie wysłały stu dragonów, ale zostali odparci, i tak zaczęła się rewolucja w Teksasie…

Niepokorny duch jest w Teksasie wiecznie żywy, a teraz szczególnie, bo od kilku dni obowiązuje w tym stanie nowe prawo zezwalające na publiczne noszenie broni w kaburach – tak jak paradowali z nią westernowi kowboje. Zaś gubernator Abbott nie tylko walczy o prawo obywateli do broni, lecz także aktywnie zachęca do zbrojenia się. Na Twitterze pisał niedawno: “Jestem mocno zawiedziony… Teksas jest na drugim miejscu w zakupach broni? Po Kalifornii?! Podkręćcie tempo, Teksańczycy!”.

Szalone prawo nie do ruszenia

Niestety, obawy Teksańczyków są płonne. Obama nie przyjdzie im odebrać broni. W poniedziałek spotka się z prokurator generalną Lorettą Lynch i będą dyskutować, co można zrobić w sprawie broni bez zgody Kongresu – ta okazała się niemożliwa do uzyskania nawet po masakrze w podstawówce w Newtown w grudniu 2012 r., gdzie szaleniec wymordował 20 dzieci z pierwszej klasy i sześć nauczycielek. Notabene wtedy fani broni naprawdę obawiali się, że Obama coś zdziała, i rzucili się do sklepów zrobić zapasy. Dlatego rok 2013 był rekordowy – w całych Stanach sprzedano 21 mln karabinów i pistoletów. Dla porównania w ubiegłym roku już tylko 15,6 mln (w sumie Amerykanie mają ok. 350 mln sztuk broni; w ciągu ostatniego półwiecza zginęło od niej ponad 1,5 mln ludzi, czyli więcej niż we wszystkich wojnach, w jakich USA brały udział od czasu swojego powstania w 1776 r.).

Z przecieków wiadomo, że Obama i prokurator Lynch planują wprowadzenie obowiązkowych licencji dla wszystkich sprzedawców broni, również w internecie, a nie tylko dla sklepów. Planują też szykany wobec podejrzanych o terroryzm, którzy mają zakaz wstępu do samolotów pasażerskich w USA, ale mogą kupować broń (kilka tygodni temu – po zamachu w Kalifornii – Kongres USA zagłosował za tym, żeby nadal mieli takie prawo).

Jednakże bez zmiany prawa – do czego potrzeba zgody Kongresu – “dekrety Obamy” będą, siłą rzeczy, mało istotne. A szkoda, bo prawo dotyczące broni jest w USA szalone, i nie chodzi tylko o podejrzanych o terroryzm ani nawet o to, że każdy może sobie kupić karabin półautomatyczny z magazynkiem na 30 nabojów.

Drakońskie kary i bezkarność

Weźmy np. dwa wykroczenia, które czasami popełniają rodzice: zostawianie dzieci samych w samochodzie i zostawianie nabitej broni tam, gdzie mogą ją one znaleźć. Za pierwsze – znacznie mniej groźne – kary w USA są drakońskie, a za drugie – często żadne.

Na portalu Salon.com opisano w minionym roku przypadki kilku matek, które na kilka czy kilkanaście minut zostawiły dzieci w aucie – wyskoczyły do apteki czy sklepu. Nie podczas upału ani mrozu, zagrożenie nie było więc bezpośrednie. Ale znaleźli się jacyś gorliwi donosiciele, którzy, widząc dzieci przez szybę auta, zadzwonili po policję. W efekcie np. jedna z matek, wróciwszy na parking, zastała tam trzech policjantów, którzy przez godzinę przesłuchiwali ją i karcili – w obecności dzieci – a wreszcie zapytali: “Gdzie jest mąż?”. Gdy dowiedzieli się, że kobieta jest rozwiedziona, stwierdzili: “Będziesz musiała po niego zadzwonić, żeby przyjechał i zabrał dzieci, bo jesteś aresztowana”.

Gdyby matka zostawiła dzieci w aucie w Polsce, policjanci zapewne upomnieliby ją i odesłali do domu. Może daliby mandat. Aresztowanie matki, szczególnie samotnej, wydaje się absurdalne i szkodliwe dla dzieci. Ale na tym się w Ameryce nie kończy. Aresztowanym matkom wytaczane są procesy, które kończą się wyrokami – np. jedna z kobiet opisanych na Salon.com dostała rok w zawieszeniu i zakaz opuszczania swego miasta.

A co dzieje się wówczas, gdy niechlujni rodzice zostawią broń na widoku i np. pięcioletni chłopiec zastrzeli dwuletnią siostrę? Co roku w takich wypadkach ginie w USA sto kilkadziesięcioro dzieci. I najczęściej nie dzieje się nic. W niektórych stanach obowiązuje tzw. prawo o zapobieganiu dostępowi dzieci do broni, które pozwala oskarżyć rodziców. Ale w praktyce prokuratorzy bardzo rzadko się na nie powołują – wychodzą z założenia, że trauma po śmierci dziecka (jeśli zabije się samo czy też zabije brata bądź siostrę) jest wystarczającą karą.

W pozostałych stanach, jeśli małe dziecko zabije siebie albo kogoś innego, jest to uznawane za “nieszczęśliwy wypadek” i śledztwo się zamyka. Rodzice nie ponoszą żadnych konsekwencji. A jeśli dziecko jest starsze? Czasami zdarza się, że np. 12-letni chłopiec, który znalazł pistolet taty i kogoś zabił, zostaje oskarżony o nieumyślne zabójstwo!

Lobby strzeleckie wiele może

Od lat 90. w Kongresie kilka razy powracał projekt ustawy o zapobieganiu dostępowi dzieci do broni. Gdyby ją przegłosowano, kary dla rodziców obowiązywałyby w całej Ameryce.

Ale skutecznie blokuje je lobby strzeleckie. Jego działacze wyjaśniali np., że przecież nie karze się rodziców, kiedy dziecko się upije (bo barek nie był zamknięty na klucz) albo kiedy odjedzie autem, zwinąwszy ze stolika kluczyki, i kogoś zabije. Rodzice są w takich przypadkach niewinni – są ofiarami fatum, któremu nie da się zapobiec.

About this publication