‘Most Important’ American Election

<--

Naprawdę ważne te amerykańskie wybory

“To najważniejsze wybory w naszym życiu! – tak zaklinają wyborców kandydaci na prezydenta USA. Gdyby im wierzyć, to co cztery lata są “najważniejsze wybory w życiu Amerykanów”.

Jednak wszystko wskazuje na to, że w tym roku kandydaci mówią prawdę. W listopadzie zapadnie decyzja, w jakim kierunku pójdzie Ameryka. Czy zawróci z kursu, na jaki skierował ją Barack Obama, czy utrzyma go, a może nawet przyspieszy (co stałoby się w mało prawdopodobnym przypadku, gdyby wybory wygrał “socjalista” Bernie Sanders).

Niespodziewana śmierć sędziego Antonina Scalii, oznaczająca wakat w sądzie najwyższym, wyostrzyła ten wybór. Sędzia powołany na jego miejsce – zapewne przez następcę Obamy – będzie współdecydował w sprawach takich jak np. legalizacja marihuany, akcja afirmatywna (czyli ułatwione kryteria przyjmowania na studia dla Afroamerykanów), utrzymanie lub zakazanie nieograniczonych dotacji na kampanie wyborcze (dające miliarderom możliwość wpływania na politykę).

Ważą się losy osławionej Obamacare, czyli reformy służby zdrowia prezydenta, która zapewniła opiekę lekarską dodatkowym 20 mln Amerykanów (nadal ok. 30 mln, czyli 10 proc. populacji, pozostaje bez ubezpieczenia zdrowotnego). Zdominowany przez Republikanów Kongres ponad 60 razy głosował w ostatnich latach za jej zniesieniem, ratowało je wyłącznie prezydenckie weto. Ale niemal wszyscy republikańscy kandydaci na prezydenta zapowiadają, że “anulują Obamacare pierwszego dnia urzędowania w Białym Domu”. Oczywiście obietnice w kampanii to jedno, a ich spełnianie to zupełnie co innego. Nowemu prezydentowi w praktyce trudno będzie anulować coś, co polepszyło życie 20 mln ludzi. Dlatego podejrzewam, że nawet w przypadku zwycięstwa republikańskiego kandydata Obamacare może – w jakiejś formie – przetrwać. Jeśli prezydentem zostanie Hillary Clinton, to za cztery lata reforma będzie już absolutnie niezatapialna.

Są jednak sprawy, które nowy prezydent może zniszczyć jednym pociągnięciem pióra, a na ich efekty trzeba będzie poczekać. Jedną z ubiegłotygodniowych decyzji sądu najwyższego, do których dołożył się sędzia Scalia, było zawieszenie nowych, zaostrzonych standardów emisji spalin dla amerykańskich elektrowni. Obama wprowadził je na mocy rozporządzenia Agencji Ochrony Środowiska (EPA), tzn. bez pytania Kongresu o zgodę. Zakładając, że owe standardy będą przestrzegane, prezydent obiecał na grudniowej konferencji klimatycznej w Paryżu, że do 2025 r. USA zmniejszą emisję gazów cieplarnianych o 26 proc. (w porównaniu z rokiem 2005).

Decyzja sądu o zawieszeniu rozporządzenia EPA nie jest ostateczna – obowiązuje do czasu, kiedy rozpatrzy sprawę. Ale nowa administracja może jej po prostu nie kontestować i wtedy całe amerykańskie zaangażowanie w walkę z globalnym ociepleniem klimatu pęknie jak bańka mydlana. Zapewne zostaną również zlikwidowane dotacje dla elektrowni wodnych, wiatrowych i słonecznych, które administracja Obamy od lat konsekwentnie promuje.

Niepewny jest los amnestii dla nielegalnych imigrantów – wydanej w formie prezydenckiego rozporządzenia, tzn. również bez pytania Kongresu o zgodę. Ono także zostało zawieszone przez sąd do czasu rozpatrzenia protestów. Dzięki niemu 5 mln nielegalnych imigrantów miało mieć prawo do pracy i pozostania w USA. Po histerii, jaką rozpętał w kampanii wyborczej miliarder Donald Trump (obiecujący deportować wszystkich 11 mln nielegalnych imigrantów), można być pewnym, że jeśli republikanin wprowadzi się do Białego Domu, to amnestia zostanie pierwszego dnia anulowana.

About this publication