Wprawdzie Hillary Clinton nie jest inspirującą kandydatką, ale widmo Donalda Trumpa w Białym Domu zmobilizuje demokratów jak nigdy
Trump jest dzieckiem szczęścia – jego wyniki są znacznie lepsze niż jego realne poparcie. W pierwszych czterech stanach, które wybierały kandydatów republikańskich w lutym, dostał 33 proc. głosów. W 11 stanach, które głosowały we wtorek, dostał łącznie 34 proc. A teoretycznie powinien był zdobyć więcej, bo liczba rywali się zmniejszyła (kilkoro kandydatów w międzyczasie zrezygnowało).
Miliarder wygrywa gładko tylko dlatego, że głosy antytrumpowskie są rozbite. Ale to się nie zmieni, bo dwaj jego rywale – senatorowie Rubio i Cruz – są zdeterminowani, by walczyć dalej.
Skrajny konserwatysta Cruz powiada: “Jestem jedynym, który umie pokonać Trumpa”. Faktycznie wygrał w czterech z 15 stanów, które dotąd głosowały, ale – żeby zachować realne szanse – powinien był wypaść dużo lepiej. Jeśli nawet na konserwatywnym Południu przegrał z Trumpem, to gdzie i jakim cudem miałby go pokonać?
W bardziej centrowych stanach teoretycznie lepiej rokuje senator Rubio. Ale nowa rola, w której go obsadzają – “ostatni, który może powstrzymać nieobliczalnego celebrytę” – jest niefortunna. Trump podkreśla, że idzie do Białego Domu wbrew nieudolnym politykom, którzy tylko gadają, a nic nie robią. I to się republikańskim wyborcom podoba – w ankietach przed lokalami mówią najczęściej, że chcą “outsidera”. Dlatego jednocząc się wokół Rubio i namaszczając go jako “kandydata establishmentu”, partyjne elity dają mu pocałunek śmierci.
Być może Rubio i Cruz nie zrezygnują do samego końca – licząc na to, że Trumpowi zabraknie głosów delegatów na partyjną konwencję w lipcu. Potrzeba ich 1237, żeby zapewnić sobie nominację. A co jeśli po prawyborach w 50 stanach okaże się, że Trump ma 1100 delegatów, a Rubio i Cruz po 600? W przypadku klinczu na konwencji odbędzie się drugie głosowanie i delegaci nie będą już zobligowani wynikami prawyborów w swoich stanach – zagłosują, na kogo chcą. Teoretycznie zatem mogą odrzucić Trumpa. Ale oznaczałoby to – ni mniej, ni więcej – że plują w twarz milionom republikanów, którzy w prawyborach poparli miliardera.
Na coś takiego – odrzucenie wyroku demokracji – partyjne elity się nie odważą. A jeśli się odważą, to rozjuszony Trump ogłosi, że startuje jako kandydat niezależny, i upokorzy partię, bo dostanie w wyborach powszechnych więcej niż jej kandydat (wyciągnięty z kapelusza na konwencji).
A zatem coś, co jeszcze niedawno wydawało się szalone, stało się jedynym realnym scenariuszem: Trump zmierzy się w wyborach powszechnych z Hillary Clinton (“socjalista” Sanders będzie z nią walczył dzielnie i do końca, ale nie odrobi straty kilkuset delegatów; Partia Demokratyczna w odróżnieniu od Republikańskiej ma wentyl bezpieczeństwa w postaci 700 superdelegatów, którzy skutecznie sflekowali Sandersa już na starcie – większość z nich obiecała, że na konwencji zagłosuje na Clinton).
Czy nieobliczalny celebryta może naprawdę zostać prezydentem USA? Niektórzy się tego boją, bo Trump przyciąga do urn rekordowe rzesze republikańskich wyborców. A demokraci – sądząc po niskiej frekwencji w demokratycznych prawyborach – są apatyczni.
Ale panika jest przedwczesna. Wprawdzie Clinton nie jest inspirującą kandydatką, ale widmo Trumpa w Białym Domu zmobilizuje demokratów jak nigdy. Również oni masowo pójdą głosować w listopadzie, i dlatego Clinton pozostaje faworytką.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.